Książki na lato, czyli najlepszy pierwszy raz

„Istnieje coś takiego jak „książka na lato”. Do czytania na plaży, w hamaku albo wśród wysokiej trawy. Obiecuje przyjemność i całkowite zanurzenie: jeżeli co parę minut kładziemy ją sobie na piersi, rozmyślając o obiedzie, to raczej nie mamy do czynienia z książką na lato. Prawdziwa książka na lato jest prawdziwsza niż lato: człowiek porzuca przyjaciół i bliskich, zaszywa się w pokoju, otacza moskitierą i wraca”. Zadie Smith 

Przy ostatnim letnim remanencie księgozbioru doszłam do wniosku, że z czasem zaczynam żałować bardziej książek przeczytanych niż tych nieprzeczytanych. Pierwsze zachwyty nad tekstami Kapuścińskiego, noce z Singerem, dnie z Konwickim. Nie do powtórzenia jest ta pierwsza ekscytacja lekturą. Być może to sprawa wieku, że staję się coraz bardziej sentymentalna oraz gotowana na to, żeby uprawiać tutaj żonglerkę ekshibicjonistyczną (dobrze chociaż, że wstyd po trzydziestce ma inne proporcje), ale prawdą jest, że pierwszy pocałunek jest nie do podrobienia. Ale do meritum.

Lato zawsze spędzałam z książkami i to właśnie wakacje były czasem pierwszych, najintensywniejszych i najważniejszych doświadczeń czytelniczych. Jako dziecko, gdy tylko zaczynał się czerwiec, wyjeżdżałam do babci na wieś, gdzie biblioteka znajdowała się tuż za łąką. Tam, na przykurzonych regałach, stały równiutko poukładane powieści Lucy Maud Montgomery, zawinięte (a jakże!) w szary papier. Czekały na czyjąś uwagę, tak jak i ja czekałam na to, żeby Gilbert w końcu poprosił Anię o rękę. Czytałyśmy z babcią fragmentami, na zmianę. To była jej ulubiona autorka. Babcia Janka dorastała w czasie wojny, wychowała kilkoro dzieci. Chciała nadrobić stracony czas. Tak dobrze było jej towarzyszyć w te upalne, letnie wieczory. Niby wieś w Wielkopolsce, ale czasami jednak Wyspa Księcia Edwarda. Potem, gdy weszłam w okres burzy i naporu, manifestowałam mają niechęć do dyskotekowych, letnich uciech, którym oddawała się moja starsza siostra, czytając ostentacyjnie biografię Ceaușescu. Tak naprawdę jej zazdrościłam, ale ona z dezaprobatą patrzyła na moje zakusy. To był nasz cichy pakt o nieagresji. Innym razem, też latem, mając lat naście pozbierałam wszystkie numery reporterskiego dodatku „Wyborczej”, które zalegały w domu i powycinałam sobie najlepsze artykuły. Ten o „Paktofonice” Lidki Ostałowskiej zawisł, niezdarnie przyklejony taśmą kalającą, nad biurkiem. Każde lato upływało zatem pod znakiem lektury, często konkretnego autora. Bo jak już się uparłam na jakieś nazwisko, to wyczytywałam wszystko do cna. Tak było ze wspominanym Singerem, ale i z Dostojewskim, Kingiem, Żeromskim, Márquezem itd.

Dlatego postanowiłam stworzyć listę lektur, inspirując się słowami Zadie, które „mogą zrobić lato”. I po które –  właśnie dlatego, że mamy urlop, że mam czas – warto sięgnąć po raz pierwszy (zazdroszczę tym, którzy te tytuły mają jeszcze przed sobą!) lub do których warto powrócić. W każdym razie zalecam z sercem pełnym dojrzałych porzeczek. Bo letnia lektura nie musi być banalna. Nie musi też być poddana dyktaturze nowości. I jak zwykle fikcja miesza się z faktami (niektóre tytuły mają link do recenzji):

  1. „Sto lat samotności” Gabriel García Márquez
  2. „Podróże z Herodotem” Ryszard Kapuściński
  3. „Tajemna historia” Donna Tartt
  4. „Middlesex” Jeffrey Eugenides
  5. „Świat według Garpa” John Irving
  6. „Safari mrocznej gwiazdy” Paul Theroux
  7. „Wyspa klucz” Małgorzata Szejnert
  8. „Profesor Stoner” John Williams
  9. „Poniedziałkowe dzieci” Patti Smith
  10. „Księgarz z Kabulu” Åsne Seierstad

 

Dobrych wakacji!

Źródło rysunku: New Yorker Cartoons za: https://www.pinterest.co.uk/pin/144889312986781031/?autologin=true

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *