„Wąsy jako źródło radości i zdrowia”
Emmanuel Carrere dał się poznać polskiemu czytelnikowi jako autor nietuzinkowej i łotrzykowskiej biografii Eduarda Sawienko. Książka „Limonow”, w której twórca popisał się mistrzowskim stylem i językiem, stanowi bezwątpienia pokłosie wcześniejszych prób i wprawek literackich. Takie „Wąsy” na przykład. Toż to nawet nie średniej jakości juwenalia, ale rasowy, przemyślany od początku do końca, pełnoprawny tekst prozatorski. Carrere należy zatem pozazdrościć talentu, pomysłu i pióra. Bo choć obie te książki dzieli ćwierćwiecze i „Wąsy” są bliższe genologicznie prozie Camus, czy Nobokova a „Limonow” to (prawie) rasowa literatura faktu, to i tak obie te książki łączy zasadniczo jeden element – kunszt pisarski i genialność wykonania.
W książce Carrere wszystkie drogi i ścieżki fabularne oscylują wokół tytułowych „Wąsów”, a precyzyjniej, ich braku. Pewnego leniwego poranka, główny bohater powieści Marc postanawia pozbyć się wieloletniego zarostu, robiąc tym samym psikusa swojej żonie. Spontaniczna decyzja, która miała na celu wywołanie uśmiech na ustach małżonki, wkrótce stanie się zaczątkiem wielkiej tragedii i uruchomi lawinę nieprzewidywalnych i schizofrenicznych zdarzeń. Wraz z utratą zarostu bohater traci również swoje dotychczasowe, do bólu przewidywalne i spokojne życie. Nic nie jest tym na co wygląda. Żona Agnes w ogóle zdaje się nie dostrzegać zmiany w fizjonomii męża, współpracownicy i przyjaciele także. Przeszłość jaką pamięta bohater zdaje się w ogóle nie istnieć. Śmierć ojca, wycieczka na Jawę – nic nie jest takie jak pamięta to Marc. Jakoby z utratą wąsa stracił także swoją przeszłość i osobowość. Jakby znalazł się nagle w umyślę Donniego Darko albo Johna Nasha. Obłęd i szaleństwo, które na każdym kroku towarzyszą bohaterowi zdają się nie mieć końca. Ostatnią deską ratunku ma być dla niego desperacka podróż do Hongkongu – remedium na bolesne doświadczenia paryskie. Ale wąsy wkrótce odrastają. Psychoza zdaje się pogłębiać, napięcie z każdą stroną zdaje się wzrastać.
Fascynująca i przerażająca zarazem jest literacka droga, którą autor prowadzi czytelnika. Ciemna strona istnienia, zakamarki psychiki ludzkiej, które z taką precyzją odsłaniania nam tekst „Wąsów” zdają się być nieokiełznaną mocą obezwładniającą bohatera. Człowieka przeciętnego, z którym prawie każdy może się utożsamić. Granica między zdrowiem a obłędem zdaje się być granicą niepokojąco cienką. „Wąsy” to powieść, może precyzyjniej przypowieść, o szaleństwie nieumotywowanym, które zagraża każdej ludzkiej istocie. I choć szaleństwo jest tematem nośnym kulturowo to i tak książką Carrera zachwyca nowatorskim i nieprzeciętnym ujęciem tematu umiejscawiając obłęd nie w sferze obcej, dalekiej, lecz w sferze niepokojąco bliskiej.
Solidna i zatrważająca proza. Ku przestrodze. Zdecydowanie godna uwagi.
***
Recenzja opublikowana pierwotnie na portalu „Lubimy Czytać”
***
Ostatnio zaniedbałam bloga, dalej pisanie (za to z czytaniem jest bardzo dobrze – na to zawsze musi starczyć czasu. Po prostu musi) z przyczyn różnych – różnistych. Na pewno nie ze względu na brak entuzjazmu i brak chęci, lecz przede wszystkim przez wzgląd na permanentny brak czasu. A ponieważ bardzo źle znoszę nieobecność w tzw. „blogosferze” postanowiłam zakasać rękawy i wziąć za rewitalizację tego miejsca. Piszę o tym dlatego, że gdy wyrażę to głośno (napiszę) nabierze mocy urzędowej.
Bo albo pisać z radością i szczerą chęcią, albo wcale.
Trzymajcie kciuki 🙂
A poza tym dobrych, szalenie dobrych wakacji 🙂
Ja trzymam 🙂 I zgadzam się, że pisać trzeba z radością i entuzjazmem, a nie np. z konieczności, bo to wychodzi zwykle średnio. Mam nadzieję, że dostaniesz dużo takich motywujących komentarzy…
A książka wcześniej w ogóle nie zwróciłam na nią uwagi, a tu widzę, że w moim typie. Też chce przeczytać!
Blannche – bez dwóch zdań 🙂 Radość jest pierwszym i podstawowym motywem pisania :)Dziękuję.
A książkę polecam serdecznie, kawał dobrej literackiej roboty 🙂
Nie ustawaj w pisaniu, bo po kazdym Twoim wpisie chce sie biec do ksiegarni lub buszowac w internetowych sklepach w poszukiwaniu ksiazki, ktora opisujesz. Nawiazujac do nazwy bloga mogé tylko dodac, nucac uroczyscie:
Long to reign over us
God save the….BOOK!
I jego Autorke, rzecz jasna:)
Pietia –
dzięęęęęęki wielkie za dobre słowo 🙂 Takie wpisy dodają sił i energii 🙂
Ech, wakacje, jakie piękne to słowo! Niestety, dla mnie już nieaktualne, jedynie urlop, ale co to jest dwa tygodnie w porównaniu z dwoma miesiącami…ech…człowiek zmęczony już tą pracą…
a ja kciuki zaciskam za rewitalizację,a ciekawość mnie zżera, ze aż strach 🙂
Mag – rzeczywiście praca w szkole ma ten zasadniczy plus – wakacje! 🙂 Długie i cudowne 🙂
Jak na razie poszalałam z image bloga :)Chociaż ja w sprawach wyglądu to raczej jestem konserwatywna. A moja zmiana to przede wszystkim "więcej pisać" – Mały już trochę podrósł, więc można powrócić do formy. I może konkurs 🙂
pozdrawiam serdecznie
Łał – muszę przeczytać tą książkę. Brzmi bosko, cudnie piszesz. Pozdrawiam i zapraszam do mnie na zabawę "Żyrafa Tosia z Czytelni".
Barbaro Pelc – bardzo dziękuję za dobre słowo i zaproszenie 🙂
Moc pozdrowień
Świetna recenzja, która zachęca do sięgnięcia po książkę. Swoją drogą nie dziwię się, iż autor wybrał wąsy jako specyficzną metaforę. Jest to dość znaczące i intrygujące zarazem.