Nosiłeś tego dnia sweter z czerwonej puszystej wełny. „To był piękny sweter”, dodałeś, „z angory”. Po bardzo bogatym Żydzie…” Na nim były dwa skórzane pasy na krzyż, a pośrodku – na piersi – latarka. „Słuchaj, jak ja wyglądałem!” mówiłeś mi, kiedy zapytałam o dzień dziewiętnasty kwietnia…
Wracając po latach do jednego z najbardziej znanych tekstów Hanny Krall „Zdążyć przed Panem Bogiem”, który otwiera ponad 1000-stronicowy zbiór jej (prawie) wszystkich publikacji „Fantom bólu”, trudno na nowo nie próbować go odczytywać. Zresztą, co tu dużo ukrywać, jakże inny jest światopogląd osiemnastoletniego dziewczęcia (reportaż po raz pierwszy przeczytałam jako maturzystka. Był wówczas lekturą obowiązkową), a już bardziej doświadczonej (życiowo i czytelniczo) osoby, którą jestem dziś (oczywiście będąc świadoma kontekstu/dobrobytu tegoż doświadczenia a z drugiej strony jego szczęśliwego ubóstwa). Pamiętam, że wówczas skupiałam się głównie na bohaterstwie Edelmana i jego niezłomności. Szokował mnie jego bezwzględny racjonalizm. Bezdyskusyjne wybory. Jak to: Nie poświęca się życia dla symboli? Dla idei? Że najważniejsze jest życie i że powstanie w getcie – było przecież tęsknotą za pięknym umieraniem i że chodziło tylko o wybór sposobu umierania? Wtedy były to dla mnie tezy nie do obronienia. Walczy się przecież dla wygranej. Tak wówczas myślałam. Barwami bieli i czerni. Dlatego nieustanie i wciąż, powinno się wracać do tego tekstu. Żeby lepiej i głębiej rozumieć. Bo nie ma lepszej opowieści o tamtych wydarzeniach i czasach. Edelman zdaje nam relację z tego „jak było” a nie „jak powinno być”. Zresztą zarówno on, jak i Krall, przez taką właśnie narrację narazili się wielu. Bo jak ginąć to tylko pięknie. Brzydkiej śmierci nie należy utrwalać. A Edelman wiedział, że czasami, żeby przetrwać trzeba dokonać najtrudniejszych wyborów, często między życiem a życiem. I nie ma sensu tego interpretować, rozkładać na czynniki pierwsze, gdybać. Tak jest i kropka. Nie zrozumie tego nikt, kto nigdy nie był w getcie. Kto nie próbował przeżyć za wszelką cenę i nie otarł się o ekstremum. A wygraną było życie. Bo jak mówił: Moje zadanie polegało na tym, żeby możliwie najwięcej spośród nich ocalić… i że każdą szansę na przetrwanie trzeba zawsze wykorzystać. Trzymał się tej zasady – jako dowódca i później jako lekarz. Bezkompromisowy, trudny, szczery do bólu, nieznośny, neurotyk, gotowy do poświęceń, oddany, nieprzebierający w słowach …. Prawdziwy bohater w swetrze z angory. Tylko Krall mogła w ten bardzo „ludzki” i piękny (nie egzaltowany, lecz lapidarny) sposób przedstawić Edelmana.
Być może tam wcale nie było dramatu. Dramat jest wtedy, kiedy możesz podjąć jakąś decyzję, kiedy coś zależy od ciebie, a tam wszystko było przesądzone.
***
Hanna Krall nie wierzy, że jej pisanie coś zmienia. Tym bardziej teraz, gdy wokół niepokojąco piętrzą się nastroje antysemickie:
Na pytanie o to, po co od czterdziestu lat pisze o losach Żydów, odpowiada: – Bo zasługują na pamięć. Bo powinny być nauką i przestrogą. Rozwój wydarzeń świadczy o tym, że ani nauką, ani tym bardziej przestrogą się nie stały. Zagłada była po nic i pisanie o niej jest po nic. W każdym razie moje pisanie.[1]
W podobnym tonie wypowiedziała się podczas jednego ze spotkań w ramach Polskiej Szkoły Reportażu (kilka miesięcy później Mikołaj Grynberg podtrzymał jej narrację). Historia zaczyna się powtarzać – tyleż trywialne stwierdzenie, co przerażające (zresztą Edelman w jednym z wywiadów powiedział: Zło nie jest banalnością. Jest w charakterze człowieka.) A może jednak mimo wszystko warto pisać? Może dla tej garstki, która chcę pamiętać, wyciągać wnioski, zrozumieć? Która odczuwa tytułowy brak obecności Żydów i śladów po nich?
Podczas tego spotkania, wstrząsnęło mną najbardziej to, że Hanna Krall i Mariusz Szczygieł czytali nam, studentom szkoły, fragmenty o dobry/złych Polakach, dobry/złych Żydach i dobry/złych Niemcach. Bo w „Fantomie bólu” jest cały korowód różnorakich postaw i charakterów. Czy mówimy o „Dowodach na istnienie”, „Białej Marii”, „Różowych strusich piórach”, czy genialnym „Królu kier na wylocie”. Tego ostatniego reportażu zresztą wcześniej nie znałam (pisany pierwotnie na zlecenie bohaterki). Opowiada on o rzeczach niemożliwych, o miłości i determinacji, i tak silnej woli przeżycia, która wydaje się wręcz nieopisywalna (Im większa rozpacz, ty mniej trzeba zdań…). O dobry i złych ludziach właśnie. Jego bohaterką jest Izolda Regensberg – wybitna specjalistka od przeżywania:
Należy ufarbować włosy, należy zmienić głos, należy patrzeć spojrzeniem spokojnym, pewnym siebie, nie należy stawiać torby po żydowsku, ani wykręcać ścierki po żydowsku, ani odmawiać po żydowsku zdrowaśki, należy zawrzeć umowę z Panem Bogiem, należy tej umowy sumiennie przestrzegać….
***
Hanna Krall wzbrania się przed wszędobylskim natręctwem nazywania i klasyfikacji. Zostawia czytelnikowi pole i do interpretacji i do własnych wniosków. Choć łatwiej przecież ubrać całość zdarzeń w odpowiednie kostiumy i dekoracje. Ale pisarstwo Krall nie daje łatwych rozwiązań i odpowiedzi. „Fantom bólu” ukazuje natomiast wszystko, co człowiek ma do zaoferowania w czasach najgorszych z możliwych. Całe spectrum zachowań prawdopodobnych i tych z pozory niewytłumaczalnych.
Praca reporterki nauczyła mnie, że historie logiczne, bez zagadek i luk, których nijak nie da się wytłumaczyć, zdarzają się naprawdę. W końcu życie na ziemi też jest prawdziwe, a nie daje się logicznie wytłumaczyć.
[1] Adrian Stachowski „ Reportaż. Szczepionka na dżumę”, „Pismo” nr 4 (16).