Szkic recenzencki, czyli słów kilka o amerykańskiej prozie rozliczeniowej. „Zabić drozda” Harper Lee

Szczęśliwy ten kto dziwi się światu wciąż i wciąż. Niezmiernie rzadkie zjawisko naiwnego (nie rozumianego pejoratywnie!) zdumienia, zarezerwowane przecież dla dzieci, jakże dalekich od świata konwenansu i „wszechwiedzących” rodziców wspaniale zostało nakreślone w jedne bodaj z najsławniejszych amerykańskich powieści „Zabić drozda” Harper Lee. Książka o której napisano miliony rozpraw. Książka, której ekranizacja spotkała się z deszczem nagród. W końcu książka, która dotyka jednego z największych problemów Południa Stanów Zjednoczonych – reizmu. Brawurowa akcja, niebagatelne przesłanie i nietuzinkowi bohaterowie – elementy składowe jedynego ważnego tekstu autorki, które czynią z lektury powieści całkiem interesujące, lecz niekonieczne doznanie czytelnicze.

Fabułę książki poznajemy z perspektywy kilkuletniej dziewczynki, nazywaną przez bliskich i otoczenie Skautem. Narratorka powieści wraz ze starszym bratem Jeremym i przyjacielem Dillem podczas kilku kolejnych wakacji spędzonych w rodzinnej (fikcyjnej) miejscowości Maycomb w stanie Alabama poznaje własne otoczenie, które pod pozorem spokojnej, pełnej szacunku atmosfery, kryje wiele niewiadomych. Jedną z nich jest tajemniczy sąsiad „Boo” Radley, który zamknięty przez ojca w areszcie domowym za wybryki z czasów swojej  młodości, w wyobraźni dzieci kreowany jest na okrutnika i zwyrodnialca. Jednak to nie wszystkie sekrety prowincjonalnego miasteczka. Gwałt popełniony na białej dziewczynie rzekomo przez czarnoskórego Toma Robinsona stanie się przyczynkiem licznych konfliktów i niepokojów na tle rasistowskim. Ponieważ oskarżonego będzie bronić ojciec dwójki głównych bohaterów – wyjątkowy i prawy Atticus, mali bohaterowie powieści znajdą się w samym centrum wydarzeń. Obie sprawy, które zasadnicza dzielą książkę na dwie części, spotkają się i wyjaśnią się w naprawdę niezwykłym finale powieści.

Bardzo ciekawym zabiegiem autorki jest wykreowanie małoletniej bohaterki na narratora powieści. Dziewczynka nie boi się zadawać pytań, dziwi się niesprawiedliwości, nie może zrozumieć nienawiści względem innych osób tylko z powodu odmiennego koloru skóry. Spontaniczna i niegrzeczna jawi się czytelnikowi jako postać nad wyraz „prawdziwa”. Nie pozbawiona licznych zalet, ale też wad. Jednakże wielkim minusem powieści jest dość schematyczne ujęcie problemu. Bohaterowie powieści dzielą się na dobrych i złych. Prawych i uprzedzonych. Zła strona mocy – dobra strona mocy. Brakuje elementów pośrednich.

Książka Lee jest pełnym refleksji obrazem amerykańskiej prowincji lat 30. XX wieku. Obrazem przedstawiającym szalejącą ksenofobie i niesprawiedliwość społeczną w kraju, który słynie z otwartości i tolerancji. Z drugiej zaś strony powieść kreśli niełatwą drogę do wyżej wspomnianych cnót. Można więc zaryzykować stwierdzenie i nazwać „Zabić drozda” amerykańską literaturą rozliczeniową (podobnie jak późniejsze „Służące” Stockett). Tekst ten to bez wątpienia ważna pozycja w zrozumieniu historii tegoż olbrzymiego, wielokulturowego kraju. Można się zapoznać.

28 komentarzy

  1. Pamiętam, że czytałam to jeszcze w liceum, więc chyba za bardzo nie zwracałam uwagi na wady. Dlatego dołączam się do polecania zarówno książki, jak i filmu 🙂 A Pecka z tego filmu dotąd pamiętam, uwielbiam takich spokojnych ludzi, jak skała.

    1. Kornwalia –
      ja przeczytałam "Zabić drozda" nadrabiając zaległości lekturowe własnie z czasów licealnych 🙂
      Myślę, że wtedy, kilka lat wcześniej,faktycznie mój odbiór byłby inny. Jeszcze przed lekturą "Co widziały wrony", przed "Służącymi". A tak to człowiek ma "skażoną" mózgownice i potem rodzą się takie wnioski 😉

      Serdeczności wielkie 🙂

    2. Karolina –
      mam wrażenie, że przegapiłam najlepszy swój czas na tę lekturę. Niestety 🙁 Niedobrze, bardzo niedobrze. Ale myślę, że z drugiej strony dobra książka powinna obronić się zawsze. Tak mi się wydaję. Być może się mylę.

      Serdeczności 🙂

  2. Książka, pamiętam jak czytałam kilka lat temu, wywarła na mnie spore wrażenie. Może nie porwała, ale podobała mi się i to bardzo. Moim zdaniem to pozycja z cyklu tych, o których po lekturze nie łatwo można zapomnieć, jeżeli w ogóle da się. A film faktycznie- majstersztyk.

    1. Anetapzn –
      myślę, że na odbiór tej książki w moim przypadku miał olbrzymi wpływ czas w którym przyszło mi się zmierzyć z tą lekturą. Mam nauczkę, że za niektóre teksty należy wziąć się zasadniczo wcześniej 🙂

      Serdeczności 🙂

  3. Czytałam dawno, dawno. Podobała mi się, to taka prosta książka. Masz rację, schemat – podział na dobrych i złych bez większego wnikania… Ale czytało mi się dobrze.
    "Służące" skończyłam właśnie wczoraj i absolutnie się zachwycam… 😉

    1. Beatrix –
      czytając twój komentarz naszła mnie taka refleksja, że może właśnie chodzi o takie jasne i proste przesłanie?! 🙂 A ja tu się niepotrzebnie czepiam 😉

      "Służące" – świetna powieść! A widziałaś już film?

      Serdeczności 🙂

    2. Może to prawda – bo ja szczegółów książki tak bardzo nie pamiętam, ale utkwiła mi ta jej prostota w głowie. I mam przed oczami dom, drogę, ogród – filmu nie znam, więc coś w tym jest…

      "Służących" jeszcze nie oglądałam, ale muszę koniecznie.
      Pozdrawiam również serdecznie.

  4. Książkę czytałam w sumie niedawno, w ramach wyzwania Amerykańskie Południe organizowanego swego czasu przez Padmę (ze dwa lata temu to było chyba) i szalenie mi się spodobała. Rozumiem Twój zarzut o pewne uproszczenia, ale ja złożyłam to na karb takiej, a nie innej narratorki. Dziewczynka w tym wieku chyba właśnie tak by to widziała, potrzebowałaby jasnego rozróżnienia – ten jest dobry, a ten zły. Temu można wierzyć, a temu nie. Tymczasem choćby połowa sąsiadów, w tym ta starsza pani, do której dzieci chodziły dotrzymywać towarzystwa, rodzina dzieci – o nich wszystkich można zadawać sobie pytania, jacy to byli ludzie. Tylko Skaut jest jeszcze na to za mała. Oczywiście, ja tak to odebrałam, ale wiadomo, interpretacje mogą być różne 🙂

    Filmu jeszcze nie widziałam, ale na pewno to kiedyś nadrobię.
    Pozdrawiam!

    1. Mandzurio –
      właśnie podczas wymiany komentarzy z Beatrix naszła mnie bardzo podobna refleksja. Celowe emanowanie schematem nie tylko ze względu na jak najszersze grono odbiorców, ale właśnie również przez wzgląd na narratorkę-bohaterkę.

      Jednakże zawsze pozostanie pewne "ale". Mitologizowanie dzieciństwa nie zawsze jest dobrym zabiegiem. Chociażby sztampowy przykład – "Władca much". Ale doceniam znaczenie "Zabić drozda" :)Rozumiem siłę przekazu.

      Serdeczności wielkie

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *