Wszystko o wojnie. „Depesze” Michael Herr

Wojna. Michael Herr pisze o niej tak, że lektura „Depesz” wywraca trzewia, morduje duszę, zatrzymuje serce i pozostawia na dłuższym bezdechu. Książka amerykańskiego korespondenta, która na szczęście, choć z dużym opóźnieniem ukazała się w końcu w Polsce (zresztą w świetnym tłumaczeniu Krzysztofa Majera), to zupełny/totalny obraz wojny. Nawet nie tej konkretnej wietnamskiej, ale wojny jako zjawiska. Dlatego próba jej zrecenzowania, i tym samym okiełznania, mija się z celem. Każda opinia o „Depeszach” będzie marnym naddatkiem sensów i znaczeń. Będzie tylko niemrawą i niekompletną próbą przedstawienia tego, co książka zawiera. A zawiera wszystko, totalny mikro i makrokosmos konfliktu, a precyzyjniej: kondycję człowieka frontowego uwikłanego w obowiązkową służbę ze wszystkimi jej konsekwencjami, jak: śmierć, strach, stratę. Człowieka, który oblepiony został pajęczyną wątpliwej moralności i chwiejnej wiary w sens wojennych działań, bycia w konkretnym miejscu i czasie. I chodzi tu oczywiście o żołnierzy, ale także o postać i rolę korespondenta wojennego:
 
Pojechałem na wojnę wiedziony prostackim, choć poważnym przekonaniem, że trzeba umieć patrzeć na wszystko. Poważnym, bo wprowadziłem je w czyn, a prostackim, bo nie wiedziałem – dopiero wojna mnie tego nauczyła – że jesteś tak samo odpowiedzialny za to, na co patrzysz, jak za to co robisz.
 
Herr odczarowuje wojnę. Pisze o śmierci (śmierci i stracie przede wszystkim) w sposób klarowny, bezkompromisowy, dosadny. Pisze wybitnie i refleksyjnie. Autorska świadomość języka i literackiego rzemiosła zachwycają.
Kiedy już minęło dość czasu, a pamięć się uleżała, osiadła, sama nazwa przedzierzgnęła się w modlitwę, w której, jak to w modlitwie, przekraczało się granice błagania i wdzięczności: Wietnam Wietnam Wietnam, powtarzaj to tak długo, aż wyparują resztki cierpienia, przyjemności, grozy, winy, nostalgii. Wszyscy chcieli tam po prostu przeżyć, to był kryzys egzystencjalny, w okopach naprawdę nie ma ateistów.
 
***
Podobno Donald Trump nie przeczytał żadnej książki! (tak przynajmniej twierdzi Elizabeth Strout). Do lektury „Depesz” zmusiłabym go przemocą [sic!]. Innych polityków także! „Depesze” to lektura obowiązkowa. Każdy, ale to każdy powinien się z nią zapoznać. Książka memento. Jak wielka, niegojąca, jątrząca się rana.
Chłopak od pół roku nie czuł właściwie niczego prócz zmęczenia i strachu, niejedno już stracił (przede wszystkim kumpli), wiedział już o wiele za dużo, a jednak ciągle robił wdech, wydech, i już to samo w sobie było jakimś wyborem. […] Życie zrobiło z niego starca i jako starzec miał dożyć swoich dni.
 
***
 

6 komentarzy

  1. Czytam, jestem w połowie i zastanawiam się czy nie odłożyć. Kompletnie ta książka mi się nie podoba. Ogrom egzaltacji mnie przytłacza, a nastawiłam się na ciekawy reportaż, natomiast z lektury na razie nie dowiedziałam się nic ciekawego, a autor mnie nieco irytuje (chociażby porównywaniem się do żołnierzy, a przecież jest w zupełnie innej sytuacji niż oni).

    Nie wiem, naprawdę nie wiem, czym wszyscy się tak zachwycają 🙁

    1. Dla mnie arcydzieło. Prawdziwy obraz wojny namalowany emocjami, bez zbędnego sztafażu Trzeba też pamiętać w jakich okolicznościach i czasie powstawał. Autor nie porównuje się do żołnierzy – wręcz w kilku miejscach pisze, że on zawsze może wrócić a żołnierze nie. Ma olbrzymią samoświadomość. To też jest siła tej książki.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *