Od czasu do czasu w moim życiu pojawia się pytanie „Dlaczego czytam (głównie) reportaże?”. Czasami ewoluuje ono w bardziej podchwytliwą formę: „Fikcja jest gorsza?”. Mam od lat na to gotową odpowiedź, credo wszystkich, którzy teoretycznie lub praktycznie parają się reportażem, „bo prawda jest ciekawsza od zmyśleń”. Bo w otaczającej rzeczywistości dzieje się tyle, że szkoda czasu na wyimaginowane światy. Zresztą poznawczo też zdaje się non-fiction górą. I mogłabym tak, w nieskończoność wyłuszczać swoje szowinistyczne, gatunkowe racje, ale uderzył mnie mój własny upór i moja niepamięć. Bo przecież nad wyraz krzywdzące jest tak drastyczne umniejszanie roli (o)powieści. Ubieranie jej w łachmany Kapciuszka (lub jak chciałby miłościwie panujący nam prezes – uznanie jej za gatunek „gorszego sortu”). Jak przekuje Ryszard Koziołek:
[…] literatura nie jest od dostarczania dowodów na istnienie ładu świata. Od tego jest nauka. Literatura wydobywa z ludzkiego istnienia sprzeczności, komplikację, bycie „za, a nawet przeciw” równocześnie. Udowadnia, że można – jak autor – wierzyć w utopię i twardo stać na ziemi; być emocjonalnym prawicowcem i racjonalnym lewicującym progresistą.*
I to nam daje dobry reportaż i dobra powieść (oczywiście pojęcia „powieść” używam w bardzo szerokim kontekście, jako zmyślenie fabularne w ogóle). Poza tym, pamiętajmy, że fikcja jest eskapistyczna. Zabiera nas do światów życzeniowych, gdzie wszystko może, aczkolwiek nie musi, skończyć się dobrze. Trudno taką rolę przypisać non-fiction. Zresztą walka na argumenty mogłaby trwać w nieskończoność. Oddaje zatem honory należne fikcji! I chylę czoła przed wielkimi powieściopisarzami i powieściopisarkami tego świata, reporterkami i reporterami także. Dobra literatura, w odbiorze świadomego czytelnika, nie mówię tu o sprzedaży (bo to zupełnie inna para kaloszy), obroni się sama. Środkami wyrazu, umiejętnościami twórcy, tematem etc. Ponadto, próba czasu będzie najlepszym klasyfikatorem jakości. Dowodem na to, że dany tekst spełnił swoją rolę. Ale dlaczego piszę o tym wszystkim? Bo dobra powieść nie raz uratowała mi dupsko. Bo czas zrehabilitować fabularność. Gdyż ta stworzyła mi alternatywne światy i możliwości (chociażby językowe). Bo jestem nieodrodnym dzieckiem zmyśleń, mającym (teraz) przywilej zaczytywania się głównie w reportażach, które wyrosło na mocnych fundamentach opowieści z Narnii, historiach z Wyspy Księcia Edwarda, czy Macondo. Jedno jednak nie determinuje drugiego. Czytanie to dość wolnościowa sprawa. Dobrze jednakże znać podstawowe kody kultury i z większą lub mniejszą gracją się wśród nich poruszać, dojrzewając wraz z bohaterami i stopniowo pokonywać stopnie zaangażowania czytelniczego (niezależnie od gatunku). Bo kimże byłabym dziś bez znajomości „Pippi Pończoszanki”?
Próbowałam odtworzyć z pamięci tytuły powieści, które były i są dla mnie ważne, które mnie ukształtowały. Co nie jest proste, bo jest ich mrowie. Zagrałam więc w skojarzenia. Pomijając oczywiście wiele istotnych pozycji. Pierwszy tytuł, który przyszedł mi do głowy to „Dzieci z Bullerbyn” – opowieść o dzieciach ze szczęśliwej, nie skażonej cywilizacją, symbiotycznej krainy. Następnie „Ania na Uniwersytecie” – „Gilbercie, och Gilbercie – dlaczego tak długo zwlekałeś z zaręczynami?”. Potem „Madame” Antoniego Libery, bo któż z nas nie fascynował się nauczycielem/nauczycielką? Któż z nas nie marzył o nieosiągalnym? I jeszcze „Sto lat samotności” – kolumbijskie cierpienie i samotność w oparach realizmu magicznego, „Świat według Garpa”, „Tajemna historia”, czy później „Middlesex” i „Opowieść podręcznej”. Przykłady można mnożyć. Tak jak ilość wykreowanych światów, osobistych imaginacji, fabularnych i językowych doznań. Nie do przecenienia.
Nie odżegnuję się zatem od fikcji. Zawdzięczam powieści zbyt wiele, żeby porzucić ją bezpowrotnie. Doskonale bowiem uzupełnia się z non-fiction, które być może jest pewnym rodzajem substytutu bywania w miejscach niedostępnych i świadkowanie zdarzeniom, które jest poza naszym (moim) zasięgiem. Ale to tylko domysły. Jednakże tekst w swym nadrzędnym pojęciu jest przecież najważniejszy. Jego każdorazowe doświadczanie. Pozwolicie, że spuentuję słowami Koziołka:
Literatura nauczyła nas pragnąć czegoś „innego”, wychodzić poza krąg codziennych przyzwyczajeń, poza rytuał wyznaczany bądź przez konwencje życia wspólnoty, bądź po prostu przez potrzeby ciała, które każe nam jeść, spać i tak dalej.
*Wszystkie cytaty za: Ryszard Koziołek, Dobrze się myśli literaturą, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2016.
Obrazek wyróżniający się za: https://olamundo.pl/powrot-do-macondo-czyli-sto-lat-samotnosci-marqueza/