Co niezwykłego (i kuszącego zarazem) jest w tragedii i legendzie Titanica, że do dziś pamiętna noc z 14 na 15 kwietnia 1912 roku rozpala wyobraźnie wielu? Co takiego wpłynęło na fakt, że zatonięcie statku „niezatapialnego” jest jedną z najbardziej znanych morskich tragedii? Czy po hollywoodzkiej superprodukcji Camerona (zresztą reżyser traktował książkę Waltera Lorda, jako wykładnie wiedzy na temat katastrofy, a sam autor był konsultantem filmu) warto jeszcze sięgać po książkę z 1955 roku? A no warto i to bardzo. I choć publikacja nie odpowiada na pytania dotyczące popularności tematu (choć tu jest przecież kilka oczywistości), to książkę „Titanic. Pamiętna noc” należy znać. A należy znać dlatego, że to kawał przyzwoitej literatury non-fiction – rzetelnie i precyzyjnie dopracowanej, gdzie godzina po godzinie został przedstawiony przede wszystkim dramat pasażerów, gdzie nacisk został położony głównie na fakty – nie zaś na domysły i spekulacje, a tych w kontekście Titanica było i nadal jest, co niemiara.
Na wszystkich (…) łodziach mogło się zmieścić tysiąc sto siedemdziesiąt osiem osób. A w niedzielną noc na pokładzie „Titanica” znajdowało się dwa tysiące dwieście siedem osób.*
Wspaniała boazeria, żyrandole, witraże. Doskonała kuchnia i nienaganna garderoba. Technika i wirtuozeria inżynieryjna. Jasny i klarowny podział na klasy. Wydawać by się mogło, że nic nie mogło zakłócić spokoju pasażerów dziewiczego rejsu podziwianego na całym świecie Titanica, będącego własnością angielskiego towarzystwa okrętowego White Star Line. Transatlantyk, okrzykniętym przez właścicieli i prasę na całym świecie mianem niezatapialnego, nie miał możliwości pójść na dno. O tym przekonani byli wszyscy i ta pewność spowodowała, że w początkowych minutach tragedii pasażerowie i załoga bagatelizowali sytuacje, żartując, że lód zalegający na pokładzie wykorzystają do drinków. Mało tego, dla innych załóg statków usytuowanych w pobliżu oraz dziennikarzy z Nowego Jorku, myśl o katastrofie, była tak absurdalna, że długo nie mogli uwierzyć, że sprawa dotyczy właśnie tego konkretnego statku. Jednak stało się inaczej. Weber zaś, jak przystało na mistrza gatunku, skrupulatnie kreśli zarówno początkowe emocję, jak i te końcowe. Przedstawia ewakuację (coś dziś wydaje nam się zgoła niezrozumiałe, lecz pamiętajmy, że zatonięcie Titanica to także kres pewnej epoki), która następowała w kolejności: kobiety i dzieci przeważającej większości należące do pierwszej klasy, na końcu zaś mężczyźni. Który zaś z mężczyzn został odratowany, musiał się liczyć z piętnem hańby. Parafrazując słowa jednego z pasażerów: Pokażmy, na co stać brytyjskich dżentelmenów.
Katastrofa Titanica to krok milowy w nowelizacji prawa i zasad bezpieczeństwa morskiego. Od tego momentu, wszystkie statki muszą mieć tyle miejsc w łodziach ratunkowych, ile pasażerów przebywa na pokładzie etc., etc. Ponadto, tragedia Titanica to także pierwszy akord końca snu o potędze zrodzonego w wieku pary i telegrafu. Koniec, który przypieczętował zamach w Sarajewie. W poniedziałek 15 kwietnia o godzinie 2.20 świat przestał być bezpieczny i przewidywalny, a Lord w swojej książce, skrupulatnie utkanej z faktów i ludzkich dramatów, doskonale to pokazuje.
PS Nie mogłam się powstrzymać, ponieważ jestem wielką fanką podziękowań w książkach, żeby nie przytoczyć takiej odautorskiej perełki:
(…) A moja matka podjęła się żmudnego zadnia weryfikacji – zadania, które zdecydowałaby się wziąć na swoje barki jedynie matka.
***
Recenzja opublikowana pierwotnie na portalu „Lubimy Czytać”
*Wszystkie cytaty pochodzą z recenzowanej książki.
Też się zastanawiam, co tak ludzi w tym mnie, intryguje… zatonęło wiele statków, wiele wyjątkowych, tyle tysięcy dusz zginęło na morzu, ale może Titanic to świetna metafora naszego życia. W jednej chwili jesteś królem świata, płyniesz na fali, a w następnej idziesz na dno lodowatej wody
Pewnie też dlatego, że to symboliczny kres pewnej epoki. Metafora bez dwóch zdań trafna.
Pamiętam, jak powstał film. Albo może nie powstał, ale puszczali go już w telewizji. Rodzice oglądali i stanowczo nie pozwolili mi, żebym obejrzała z nimi. Zabawne, dzisiaj żadna katastrofa już chyba nas nie zszokuje…
To prawda. Wiele się pozmieniało (niestety) w kontekście tragedii – chyba w pamięci mamy zbyt wiele konfliktów i wojen.
Zignorowałam tę książkę i teraz widzę, że popełniłam błąd.
oj tak! 😉
To chyba też jeden z akordów końca Imperium Brytyjskiego. Symbole mają wielką moc.
Wówczas Imperium B. było dominującą kulturą Europy i świata,a, a więc pisząc o końcu wieku pary i telegrafu miałam na myśli zbiór, który także zawiera WB. 🙂 A symbolami stają się po czasie…