Jeśli kiedykolwiek stanęłabym przed wyborem jakie trzy książki zabrać na bezludną wyspę to bez wątpienia dwie z nich byłyby autorstwa Steinbecka. Tytuł pierwszy to oczywiście fenomenalne i zrecenzowane wcześniej „Grona gniewu”, tytuł drugi to prozatorski majstersztyk „Na wschód od Edenu”. Pisarz spod którego pióra wyszły takie arcydzieła niewątpliwie jest spadkobiercą lauru wieńczącego skroń Dantego i niech wybaczą mi wszyscy emfazę i emocje, ale w przypadku recenzji „Na wschód od Edenu” zapewne zabraknie mi przymiotników, aby w pełni oddać wielkość jednej z najlepszych powieści jakie nosi nasz, przecież skory do pomyłek, literacki świat!
„Na wschód od Edenu” to bogata i wielowątkowa historia dwóch rodzin – Hamiltonów i Trasków. Osadzona mocno w kalifornijskiej rzeczywistości końca XIX i początku XX wieku, stanowi uniwersalna przypowieść o walce dobra ze złem, albo precyzyjniej, nieistnieniu tych dwóch fundamentalnych wartości w formie czystej i nieskażonej. Bohaterem i osią wszystkich wydarzeń jest postać Adama Traska. Syn człowieka, którego obsesją było wojsko i codzienna musztra. Brat nieobliczalnego i skorego do bójek Karola. Wychowany w atmosferze bezwzględnego posłuszeństwa, wcielony przymusem do armii, rodzinny dom zapamięta jako zniewolenie i udrękę. Śmierć ojca okaże się wyzwoleniem emocjonalnym, ale też finansowym. Przebiegły Cyrus, dzięki malwersacją finansowym, pozostawi bowiem chłopcom dość spory majątek, który pozwoli Adamowi na ślub z tajemniczą i jak się później okaże demoniczną Kathy oraz na zakup wspaniałej farmy w kalifornijskiej dolinie Salinas. Związek, którego owocem będą bliźnięta Aron i Kaleb, okaże się jedna wielką mistyfikacją. Kobieta zaraz po porodzie pospiesznie opuści farmę, pozostawiając synów i męża własnemu losowi. Chłopcy zrodzeni ze związku dwóch totalnie odmiennych osobowości, z pozoru różni pod względem fizycznym jak i psychicznym, wychowani w środowisku pełnym oddania i zrozumienia nie zostaną jednak zdeterminowani przez cechy dziedziczne. Starotestamentowe magiczne słowo „Timszel” – tj. ”możesz”, które Bóg kieruje do Kaina i które zamyka powieść, będące wyrazem wolnej woli człowieka, stanowiące esencja steinbeckowskiej historii. Człowiek jako kreator własnego życia.
Książka amerykańskiego prozaika zachwyca przede wszystkim galerią wyjątkowych postaci. Chociażby Amerykanin chińskiego pochodzenia służący Li, który opiekuje się i czuwa nad rodziną Trasków. Inteligentny i niezależny, podobnie zresztą jak Samuel Hamilton, Irlandczyk, który swoja mądrością i dobrocią zdobywa serca mieszkańców doliny zastając się dla wielu z nich duchowym mentorem. W końcu najmłodsi bohaterowie – niezwykła i piękna Abra, przywiązana to prostolinijnego Arona, kochająca buntowniczego i niezależnego Kaleba. Prawdziwa wirtuozeria kreatywności, która pozwala czytelnikowi bez wytchnienia, lecz z ogromną lekturową satysfakcją podążać ścieżką wyznaczoną przez pisarza.
„Na wschód od Edenu” to arcydzieło. Nie tylko ze względu na piękny i precyzyjny język, niebanalną fabułę, zróżnicowanie postaci, lecz przede wszystkim dlatego, że powieść (może trafniej przypowieść) Steinbecka to uniwersalna historia o odwiecznej, codziennej i cholernie ludzkiej walce pomiędzy pragnieniem dobra i zła. Ciemną i jasną stroną życia. W końcu relatywnością naszych prozaicznych postępków i ogólnoludzkiej potrzebie akceptacji. Bo jak mówi jeden z bohaterów książki „Wielka i trwała opowieść musi mówić o każdym, bo inaczej nie przetrwa”. Tekst Steinbecka jest taką opowieścią.
Na zakończenie powtórzę słowa, które wieńczyły recenzję „Gron gniewu”: Takich powieści dziś już się nie pisze! Niestety!
Lektura nad wyraz obowiązkowa!
Już patrzę za tym Steinbeckiem od czasu Twojej recenzji "Gron gniewu". Nie mogę nie przeczytać!:)
Paula –
🙂 Naprawdę kurczę warto (: Będziesz zachwycona. Daję głowę!
Serdeczności 🙂
"Personalizowanie" książek – tak to się teraz nazywa, jak widzę ; ) Hehe.
A odnośnie Steinbecka – no, książki nie znam jeszcze (ale poznam, zagłębię kiedyś). Twoje omówienie książki niezwykle inspirujące i motywujące xD
Tak, szkoda że teraz takich pisarzy nie ma. I arcydzieł…
Pozdrawiam ciepło!
Owarinaiyume –
prawda, że przecudne słowo 😉 Posiada moc usprawiedliwiania wandalizmu 🙂
A za książkę daję głowę…no i rękę…:)
Serdeczności ogromniaste 🙂
Zdziwiłbym się, gdyby Twój entuzjazm był mniej entuzjastyczny, niż jest:) A co wzięłabyś jako trzecie na tę bezludną wyspę?
Zacofany.w.lekturze –
prawda, prawda!
Trzecia (na dzień dzisiejszy) – "Życie i los" Grossmana – ku przestrodze. Opcjonalnie "Cesarza" Kaouscińskiego.
Pozdrawiam serdecznie 🙂
Życie i los troszkę grubawy, ale się wezmę:) A za personalizowanie książek, szczególnie moich, przetrącam łapy:P
Zacofany.w.lekturze –
oj tam, oj tam! Książka spersonalizowana to książka oswojona! 🙂
Ja uwielbima zaginać i podkreślać!
Podkreślać, to jeszcze, byle ołówkiem, ale zaginać – zgroza:P
Zacofany.w.lekturze –
ale takie zaginanie i podkreślenie wyklucza mozliwość ewentualnej sprzedaży. tj. książki już na zawsze będą moje nawet jak głód zajrzy mi w oczy 😛
Marna pociecha:P
Zacofany.w.lekturze –
ale zawsze, kurka. zawsze 😛
No i mniej żal, jak ulegną zalaniu z pękniętej rury:P
Chciałam to jeszcze przeczytać w liceum, zawsze mnie kusiła ta pozycja, motywy z książki są oczywiście mi znane, ale chyba teraz pokuszę się o całość. Pozdrawiam cieplutko 🙂
Biblifilka –
ależ gorąco polecam. Naprawdę rewelacyjna rzecz. Ja muszę koniecznie zobaczyć film Kazana.
Serdecznosci wielkie 🙂
O rany! I znów mnie zachęciłaś! Ja już tu przestanę wchodzić, bo zbiorą mi się stosy nie do przeskoczenia!!!
banita
Banita –
przepraszam 😉
i rzecz jasna gorąco polecam 🙂
Serdecznosci wielkie 🙂
Zgadzam się, że obowiązkowa. Totalnie mnie kupiła tą filozoficzna końcówką, genialne zakończenie! Aż szkoda, że nie mogę jej przeczytać znowu jak za pierwszym razem 😉
A to personalizowanie. Fajnie nazwane, ale jednak nie umiem, no, nie umiem. Mam takie opory w sobie, że nie potrafię tego przełamać. Teraz, gdy pisze licencjat zrobiłam tak z jedną książką, jest cała popisana ołówkiem i strasznie przy tym cierpię. Potem to wygumkuję i ją przeproszę 🙁
Kornwalio – teraz już też żaluję, że jestem po lekturze 😉 Zaprawdę szkoda. Jak dla mnie zkończenie – bomba! 🙂 🙂 🙂
Ja właśnie nadużywam "personalizacji" – każda ksiażka, ktora przeszła przez moje ręce nosi moj "stygmat". Takie oswajanie zwierza!
Ale rozumiem niechęć w stosunku do "personalizacji" 🙂
Serdeczności wielkie 🙂
Koniecznie muszę kolejny raz zajrzeć do tej książki.
Tetiisheri –
ta książka zrobiła na mnie takie wrażenie, że pewnie i ja również będę do niej często powracać 🙂
Kurczę, ale to jest proza! 🙂
Serdeczności 🙂