Pamiętacie jak ostatnio pastwiłam się recenzencko nad Horstem i jego „Ślepym tropem”? (jeśli nie, to proszę kliknąć o… tutaj!). Że za płytko, że bez iskry bożej, że bohaterowie nijacy, że książka trąci myszką, a fabuła wręcz podręcznikowa? A zatem zapomnijcie wszystko co złe (albo uładzone), ponieważ „W dół” Tima Johnstona jest fenomenalnym fabularnie, porażająco wciągającym thrillerem, którego powinowactw doszukiwałabym się z pewnością w powieści psychologicznej, i mając pański gest, także w literaturze (bardzo) pięknej. Jest nagrodą za całe przeciętniactwo literackich list przebojów. I oto właśnie chodzi! I to jest dowód na ewolucje gatunku! Ale od początku, rzeczowo i bez egzaltacji (jeśli podołam).
„W dół” to przede wszystkim opowieść o brzemieniu nieobecności i niewiedzy. Gdy rodzina Courtlandów przyjeżdża w Góry Skaliste, żeby umożliwić osiemnastoletniej Caitlin codzienne, ekstremalne górskie treningi nikt oczywiście nie spodziewa się tragedii. A jednak zdarza się, to co wodowało się koszmarem zarezerwowanym tylko dla innych. Dziewczyna zostaje uprowadzona, a jej młodszy, piętnastoletni brat Sean ulega poważnemu wypadkowi. Rozpoczynają się zakreślone na szeroką skalę poszukiwania, które niestety nie przynoszą żadnego skutku. I tak mijają miesiące i lata…, które trzymają rozpadającą się rodzinę w destrukcyjnym potrzasku niepewności.
Każdy z bohaterów przeżywa traumę na swój sposób. Nastoletni Sean obwinia się, że nie zrobił nic, żeby pomóc siostrze. Zapomnienia szuka w bezcelowej włóczędze po Stanach. Grant – ojciec, alkoholik i bawidamek, cały czas pomieszkuje w Górach Skalistych, czekając na powrót córki. Matka Angela walczy z depresją i w żaden sposób nie jest w stanie powrócić do normalnego funkcjonowania. Ciekawym zabiegiem jest też połączenie rodziny Courtlandów z równie straumatyzowaną rodziną starszego i schorowanego Emmeta, którego dom jest tymczasowym lokum Granta. Napięcia i trudne relacje pomiędzy członkami obu rodzin, dopełniają już tak duszną i lepką, atmosferę powieści.
„W dół” jest mocny thrillerem i bardzo dobrą literaturą. Ma ambicje wymknąć się klasyfikacji i szufladkowaniu. Myślę, że to oscylowanie na granicy gatunków, jest siłą tej książki (dawno nie zdarzyło mi się drżeć o losy bohaterów). I choć muszę przyznać, że po mocnym punkcie kulminacyjnym ciśnienie zbyt szybko, łatwo i różowiasto opada… to i tak ciężar emocjonalny robi swoje. Zachwyca i poraża. Czytajcie, a będziecie usatysfakcjonowani.
Podpisuję się każdą kończyną. Świetna książka!
O tak! 🙂
Powieści nie czytałem, ale wydaje mi się, że najlepsze powieści gatunkowe są tak dobre właśnie dlatego, że są czymś więcej. Najlepsze thrillery to nie tylko thrillery i tak dalej.
A to prawda, to prawda 🙂