Bohatera najnowszej reporterskiej opowieści (aż ręka świerzbi, żeby napisać powieści, dlaczego wyjaśnię dalej) autor oraz recenzenci okrzyknęli drugim Piszczykiem, ba! Szwejkiem nawet. I nie dziwię się zupełnie tej ostatniej konotacji z czeskością, która, patrząc na biogram Kapeli, jest bezmiar uzasadniona. Mnie bowiem bohater reportażu przypominał też, albo przede wszystkim, postać żywcem wyjętą z Hrabolowskiej prozy. Zresztą cały portret Zygfryda został jakoby z czeskości utkany. Bo taki nieprawdopodobny, po taki szalony, bo taki absurdalny (stereotypy kłaniają się w pas), bo taki nie polski (tu akurat zawsze ciężar pada albo na martyrologię, albo na podporządkowanie się. Pośredniość została wyeliminowana droga selekcji naturalnej, albo też permanentnie zostaje przemilczana). Ale do rzeczy, bo nie o przywary i wady tutaj chodzi, ale o człowieka z krwi i kości, który całe życie marzył o tym, żeby pocałować ziemię (obiecaną) RFN. Ale jak już mu się to udało, to Jaruzelski zastanawiał się właśnie, czy lepiej spitolić na Kubę, czy do Moskwy. Dziś zaś Kapela wiedzie życie stateczne i uporządkowane, jakże by inaczej, niemieckiego emeryta.
Żywot Kapeli do świętych (i łatwych też) nie należał. Urodzony zaraz po wojnie z matki Niemki i ojca Polaka (Nowak snuje przypuszczenie, że mógł być dzieckiem zrodzonym z radzieckiego gwałtu), próbuje przetrwać w świecie, gdzie Niemcy, mówiąc delikatnie, mają przerąbane. A hiperniemieckie imię sprawy mu zasadniczo nie ułatwia. W domu trzeba mówić tylko po polsku, gdyż w przeciwnym wypadku ojciec bije: i Zygfryda, i matkę i babkę, która zwykła mówić: Jak chcą cię bić, to ty, Zychciu, uciekaj (zresztą królowa Luiza też tak mówiła). No i Zygfryd uciekał, całe życie uciekał. Choć te jego ucieczki wymiar miały wieloraki. Najpierw dał nogę (a jakże!) do babki, która wcześniej wróciła do niemieckiej ojczyzny (Kapela miał wtedy lat 12!), potem z wojska zdezerterował, a jak wyszedł z NRD-owskiego więzienia, to się zaangażował w cinkciarstwo. Następnie, jako palacz z Kruszyny założył „Solidarność”, by następnie ją z przytupem opuścić i zdradzić kolegów, by jeszcze następnie umościć sobie dość przyzwoite gniazdo i ułożyć miło stosunki z panującą władzą. A w końcu uciekł naprawdę. Maluchem przez granicę. Był rok 1988, i tyle go widzieli… .
„Niemiec” to książka o człowieku, którego życiorysem można obdarować kilka osób. Jak w wielowątkowej powieść właśnie, albo filmie sensacyjnym, w którym co rusz coś się dzieje. Książka Nowaka, to publikacja o postaci zgoła dwojakiej: z jednej strony zdrajcy, mitomanie, którego PRL przeciągnął przez ideologiczną i urzędową wyżymarkę, bez końca utrudniając wyjazd za granice, ale też o człowieku, którego cechowała olbrzymia determinacja i upór. Nowak zresztą, o czym kilkakrotnie pisze wprost w książce, ze swym bohaterem ma olbrzymi problem, gdyż gdyby spotkał go przed 1989 rokiem, ręki by mu nie podał. Ale czy Zygfryd na pewno jest antybohaterem? A może próbką badawczą, której los stanowi potwierdzenie opresyjności ustroju? Czy może raczej ofiarą systemu? Raczej, choć reporter nie daje jasnej i konkretnej odpowiedzi, Zygfryd jest właśnie reprezentantem tego, co dziś byśmy nazwali „nieprzerobioną traumą”. Jest wyrzutem sumienia, punktem zbiorczym złogów reżimowej pamięci, kiedy to o przyzwoitość było cholernie ciężko, a życie niosło wiele wyzwań. Szczególnie to codzienne, zwykłe takie.
„Niemiec” to książka, która zmusza nas do zweryfikowania myślenia o kategoryzowaniu i łatwym osądzie ludzi, którym przyszło żyć w PRL. Ważna rzecz, napisana ascetycznym językiem, który mocno osadza nas w opisywanej rzeczywistości, i który zachwyca swoją trafnością i prostotą. Nowak stworzył ważny przyczynek do dyskusji o świecie, w którym szarość była kolorem dominującym, w świecie, gdzie ten właśnie kolor wielu stara się wyprzeć ze świadomości społecznej i politycznej.
*Tytuł recenzji pochodzi z książki „Obsługiwałem angielskiego króla” B. Hrabala.
Wydawałoby się, że upływający czas powinien sprowadzać interpretacje i dyskusje właśnie w strony szarości, a tu okazuje się, że polskie spojrzenia na PRL coraz bardziej się polaryzują. Ale może to po prostu kwestia podziałów narastających w całym społeczeństwie.
Na pewno mamy wiele rzeczy nie przerobionych. I "Niemiec" to świetnie pokazuje.