Książki mojego życia (prawie wszystkie). Wpis dla ceniących sobie chaos

IMG_20200321_165302-02Robię sobie dużą kawę i zamykam się w pokoju. Umówiliśmy się z moim mężem, że każdej niedzieli najpierw ja dostaję dwie godziny wolnego, a potem jest jego czas. Dla higieny, dla zdrowia, żeby nie oszaleć. Zresztą przyznaję się bez bicia, że mój ostatni „porządny” wpis był pod koniec grudnia 2019 roku (nie licząc oczywiście postów na Facebooku i Instagramie). I też dlatego długo wahałam się, czy faktycznie przedłużyć domenę bloga na kolejny rok. I już nawet nie o to chodzi, że brakuje mi czasu i snu (pozdrawiam 10 miesięczną Hanię i prawie ośmioletniego Piotrka), ale też o to, że, gdy postanowiłam (z racji wykonywanego zawodu) dosłownie „nie krytykować” książek, to jednak straciłam serce do tego miejsca. Oddałam perły, poczułam się wykastrowana, pozbyłam się narzędzi. A w czasie kwarantanny jakoś mocniej to do mnie dotarło, ale w sumie pieprzyć to, bo nie o tym miałam pisać – zresztą już kiedyś popełniłam podobny kasandryczny tekst, więc do brzegu, do brzegu, bo czasu nie mam zbyt wiele, a dziś chciałam zupełnie inaczej, bez marudzenia/tłumaczenia. A zatem: u zarania tego tekstu była pewna idea, co by nie powiedzieć złota myśl, żeby w kilku słowach napisać Państwu o książkach, które były dla mnie kamieniami milowymi, którym dałam 5/5 gwiazdek (dziękuję za inspirację koledze z redakcji), i które koniec końców (mam przynajmniej taką nadzieję) mogą ratować przed intelektualną degrengoladą w czasie zamknięcia.  Ale już całkiem serio i bez bufonady: uważam, że są na tyle dobre, że warto zwrócić na nie uwagę – szczególnie teraz, gdy być może są Państwo beneficjentami „czasu wolnego”. Ja niestety nie, więc nici z powtórki, ale winszuje wybrańcom (tak, tak dobrze Państwo odczytali tę nutkę złośliwości). I żeby samej sobie zrobić pewne kreatywne ćwiczenie – do każdego tytułu tylko jedno zdanie uzasadnienia. A zatem – moja złota 12!

  1. „Farby wodne” Lidia Ostałowska – za przywrócenie pamięci o tych, o których historia wołałaby zapomnieć, za wrażliwość i za mistrzowskie pióro.
  2. „Fantom bólu” Hanna Krall – za „Króla kier na wylocie” i za zdania proste, genialne, które na zawsze pozostają w głowie.
  3. „Dom z dwiema wieżami” Maciej Zaremba Bielawski – za przeobrażenie mikrohistorii w uniwersalną opowieść o (prze)trwaniu, za autoironię i za wrażliwość językową.
  4. „Jeden z nas” Asne Seierstad – za wiwisekcję norweskiej społeczności, za temat, emocje i research.
  5. „Wojna nie ma w sobie nic z kobiety” Swiatłana Aleksijewicz – za przywrócenie kobietom należnego im miejsca w narracji historycznej, za wrażliwość.
  6. „Cesarz” Ryszarda Kapuścińskiego – za lekcję reportażu, za początki, za wszystko.
  7. „Fikcje” Jorge Luis Borges – za wszechświat zwany literaturą, za Bibliotekę Babel.
  8. „Nowoczesność i Zagłada” Zygmunt Bauman – za wiedzę o tym, że Holocaust nie zdarzył się przypadkiem.
  9. „My z Jedwabnego” Anna Bikont – za drobiazgowe i rzeczowe opisanie współwiny Polaków, za kwerendę, za odwagę, za jedną z najważniejszych lekcji historii.
  10. „Middlesex” Jeffrey Eugenides – za epicki rozmach, za przejmującą opowieść o dojrzewaniu, za przekraczanie granic pojęciowych i strukturalnych, w końcu – za wspaniałą, czytelniczą przygodę.
  11. „Sto lat samotności” Gabriel García Márquez – za sześć pokoleń rodziny Buendiów, za pierwsze zdanie i Macondo.
  12. „Kalendarz i klepsydra” Tadeusz Konwicki – za wiarę w literaturę, za późniejsze utracenie tej wiary, za spostrzegawczość, autoironię i oczywiście za kota Iwana.

***

I jeszcze na zakończenie kilka słów od Theroux[1] (nie wiem, co ma piernik do wiatraka, ale nie mogłam sobie odmówić):

Ledwo zipiąc, zżarty przez cholerne owady, utytłany w błocie, odtrącając wielkie pająki, brnąłem przez dżunglę, a ilekroć ocierałem się o pień drzewa, natychmiast obłaziły mnie kąsające mrówki.[2]

Więc może to siedzenie na tyłku, wcale nie jest takie najgorsze?[3]:

[1] Paula też Państwu polecam poczytać w ten niespokojny czas, bo to taki podróżnik – złośnik – malkontent, którego uwielbiam!

[2] Szczęśliwe wyspy Oceanii. Wiosłując przez Pacyfik Paul Theroux, Czarne, Wołowiec 2017.

[3] Moja niechęć do podróży i wędrówek jest przedmiotem wielu żartów i anegdot.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *