We wstępie autor przysięga na wszystkie reporterskie świętości: fact-checking, straight journalism, narrative nonfiction i że będzie pisał o faktach, i tylko faktach. Dość odważna deklaracja, jak na książkę o homoseksualnym lobby w Kościele, gdzie wszystko dzieje się za/pod sutanną, choć oczywiście w pełni zrozumiała. A przecież plotka zdaje się być kołem napędowym stolicy Piotrowej. Tak przynajmniej wynika z opowieści Martela, który zresztą dość wybiórczo podchodzi do uzyskanych informacji, więc siłą rzeczy żywi się potencjałem pogłoski. „Sodoma” to książka o nadużyciach (przede wszystkim seksualnych, ale także np. finansowych) watykańskich hierarchów i szeregowych księży. Zaczynam recenzję od małych złośliwostek i ciutek z przekąsem, a trochę jednak z żalem, gdyż tak jak kibicowałam temu reportażowi tematycznie, tak zawiódł mnie on warsztatowo i literacko (to akurat pal licho!). Demaskatorska książka Martela, która porusza szalenie ważne temat patologii w Kościele, niestety nie wytrzymała ciężaru gatunkowego, przez co trudno momentami uwierzyć w jej wiarygodność i przejrzystość. Wielka szkoda.
Na początku była teza, czyli Martel zaczyna dość niefortunnie. Pisze, że główną przyczyną spadku powołań jest zwiększenie się tolerancji względem ruchów LGBT na świeci, bo Watykan jest przede wszystkim „przechowalnią” homoseksualistów. I tylko tyle. Później, między wierszami, można wyczytać (lub prędzej dopowiedzieć sobie), że mogą być także inne czynniki wywołujące ten stan: laicyzacja społeczna i kulturowa, konserwatyzm Kościoła, skandale etc. Uwiera ta jednoznaczna i nieznosząca sprzeciwu diagnoza. Choć Martel deklaruje przecież, że jego celem nie jest osądzanie, ale ukazanie hipokryzji. Ponadto, można odnieść wrażenie, że niektórych bohaterów autor traktuje bardziej, a innych mniej ulgowo. Że cały czas próbuje złapać swoich rozmówców w sidła swojej własnej tezy, że jest do nich krytycznie i bezwzględnie nastawiony, że siłowo szuka skandali, co oczywiście w żadnym wypadku książce nie służy. Posługuje się też często frazami „słyszałem”, „domyślam się”, „jak można przypuszczać” etc. I jeszcze ciągłe, nieznośne wręcz powtórzenia.
A przecież książka ma olbrzymi potencjał wyjściowy. Bo, jak się zdaje, założeniem tej publikacji nie była tylko tania sensacja (mam taką nadzieję!), ale realistyczne ukazanie obrazu Kościoła zdeprawowanego, który nijak nie radzi sobie z zastaną rzeczywistością. I który rozpada się na naszych oczach, bo hierarchowie boją się przyznać do błędów i nadużyć. Martel, opisując pontyfikaty Jana Pawła II, Benedykta XVI, Pawła VI oraz papieża Franciszka, chciał pokazać imperium na skraju przepaści. Bo liczne błędy kolejnych głów Kościoła (dla polskiego czytelnika najciekawszy – w znaczeniu także pejoratywnym – jest rzecz jasna wątek Jana Pawła II) przyprawiają o ból głowy. Wspomnieć chociażby: ukrywanie skandali pedofilskich, niezgoda na stosowanie prezerwatyw, gdy kilkadziesiąt milionów ludzi na świecie umiera na AIDS (w tym księża!), Vatileaks etc. Buta Sodano, arogancja Dziwisza (pseudonim „Wdowa”), konserwatyzm i nieudolność Benedykta XVI („the Pink Pope”) tworzy schizofreniczny i przerażający obraz Watykanu. Szkoda jednakże, że to wszystko oparte zostało na słabym warsztacie dziennikarskim. Bo miotem się pomiędzy, nomen omen, wiarą i niewiarą, czy to rzetelny i godny uwagi tekst, czy jednak plotka. Chciałabym bardzo, żeby jednak to pierwsze.