Dyskretny urok marazmu. Márai i Seierstad

8d12e0969480db8c2d0f54797e9bf74a--andre-kertesz-reading
fot. André Kertész

Styczniowa flauta sprzyja czytelnictwu. Czytelnictwu niespiesznemu. Na rynku, jak na lekarstwo, publikacji „długo wyczekiwanych”, „amerykańskich bestsellerów ”, które już zostały okrzyknięte „najlepszą książką tego roku”. I cieszy mnie ich brak. Przynajmniej można złapać oddech, odkurzyć regały, sprawdzić, czy literackie must have z zeszłego roku i lat ubiegłych przeszły próbę czasu. Korzystam z tego pełnymi garściami. Wróciłam bowiem do „Dzienników” Sándora Máraiego, „Dzieci Groznego” Åsne Seierstad oraz „Instrukcji dla pań sprzątających” Lucia Berlin (o tych dwóch pierwszych słów kilka poniżej). Zresztą, co tu dużo ukrywać, coraz częściej i dokładniej przyglądam się opisom książek, coraz staranniej dobieram lektury. Porzucam w trakcie te niesatysfakcjonujące, choć kiedyś było to nie do pomyślenia. Być może czuję w trzewiach starość, ewentualnie dojrzałość. Może zbyt mocno „wszedł” mi ten Márai, który przez 570 stron swoich dzienników z lat 1957-1966 utyskuje albo na Amerykę i jej zepsucie, albo na bezwzględność czasu właśnie.

Każdego wieczora w bibliotece. Od razu poczucie ukrycia i anonimowości. Wśród pięciu milionów książek czuję się bezpieczniej niż pomiędzy dziewięcioma milionami ludzi. A jednocześnie czasami wielka gorycz, bo już niewiele będę mógł przeczytać z tego, co chciałabym jeszcze poznać.[1]

Zresztą czytelnictwo Węgra jest mi tożsame. Czytamy z taką samą zachłannością. Gdy natomiast tego nie robimy, odnotowujemy to jako anomalię. Zadziwia mnie i fascynuje ten pisarz-tułacz. Jak cierpko rozprawia się z Hemingwayem, jak z uśmiechem politowania przyjmuje manifest Sartre, który odmawia przyjęcia Literackiej Nagrody Nobla, jak rozpracowuje Dostojewskiego na atomy. Cudowne są te jego minirozprawy na temat literatury, wielkich i niezłomnych tuz pióra, których spiżowe pomniki rozbija w proch. Jego zapiski czyta się z lubością i zachłannością. Też za takie pękate, mięsiste i szczere wyznania:

Niemiecki wydawca Holle pisze, że chce wydać „Krew świętego Januarego”, ponieważ „zrobiła na nim wielkie wrażenie i opublikuje ją, choć nie wierzy, że ta powieść może znaleźć w Niemczech czytelnika”. To jest wydawca. Tę samą powieść największy „literacki” wydawca amerykański Scribner odesłał, pisząc, że nie może jej opublikować, ponieważ nie sądzi, żeby znalazła w Ameryce wielu czytelników. Te listy jasno ukazują różnicę pomiędzy wydawcą a sprzedawcą papieru. Widzę ją tu we wszystkim. Amerykanie jeszcze nie wiedzą, że „sukces” nie jest celem, tylko produktem ubocznym“.

Dreptać z(za) Sándorem ulicami Nowego Jorku to czysta przyjemność. Czasami uwiera mdejego malkontenctwo, doskwiera zimny wiatr bezkompromisowości, ale potem wracamy wspólnie do fragmentów poświęconych literaturze, sztuce, filozofii i ponownie wpadamy sobie w ramiona.

***

Przeciwny biegun doświadczeń literackich stanowi lektura książki „Dzieci Groznego”. Wydana ponad dekadę temu, mówi o konfliktach i relacjach rosyjsko-czeczeczeńskich, o dzieciach, którym przyszło żyć w cieniu wojny i w gruzach miasta. Wstrząsająca opowieść o kilkuletnich Czeczenach, którym zabrano wszystko. Dom, rodzinę, poczucie bezpieczeństwa. I które skazane na życie w ciągłym zagrożeniu, same opracowały sobie strategię przetrwania, opartą na zasadach zaobserwowanych u dorosłych – prawo silniejszego, przemocy i bezwzględności. Książka Norweżki to uniwersalna i ponadczasowa przypowieść o złu i zniszczeniu jakie niesie za sobą wojna. Czy mówimy o Syrii, Ukrainie, czy innym miejscach na ziemi. To bez znaczenia. Mechanizm dehumanizacji jest wszędzie taki sam, a jego długotrwałe skutki są często nie do naprawienia.

***

Z rosnącą trwogą (i nadzieją także) przeglądam zapowiedzi na luty i marzec. Nowa książka Wojtka Tochmana, reportaż Łukasza Pilipa… . I jeszcze nowe rzeczy Pawła Smoleńskiego, Sturisa i Winnickiej… Pewnie także i maj, jak zwykle zresztą, będzie najobfitszy w nowości. Trudno, trzeba to wziąć na klatę i półki, uzbroić się w czas, podładować czytnik, odłożyć kilka groszy. Ciśnie się na usta „dlaczego nie zrezygnować z dyktatury nowości?!”. Bo taka praca, bo jak się nie jest na bieżąco to klops. Jednak styczeń w tym roku ma chwalebny posmak dobrej (zakurzonej) literatury, która za nic ma dane sprzedażowe i upływ czas.

[1] Wszystkie cytaty za: Sandor Marai „Dziennik 1957-1966”, przekład: Terasa Worowska Wydawnictwo Czytelnik

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *