Zofia Szczupaczyńska, która poznać się już dała czytelnikom z brawurowo przeprowadzonego śledztwa w domu Helclów, powraca. Powraca i to w jakim stylu! Tak samo praktyczna, pozornie konformistyczna, zdeterminowana, bystra i gotowa poświęcić naprawdę wiele (choć rzecz jasna wszystko poza reputacją i dobrym imieniem domu swego!), żeby złapać mordercę Karolci. Służącej Szczypaczyńskich, która ledwo co została przyuczona do zawodu (a przecież w Krakowie tak trudno o dobrą pomoc), a jakiś złoczyńca zamachnął się na jej cześć i życie. Zofia, choć niezłomnie wierzy w mieszczański kodeks reguł i zasad, trzymający w ryzach tą hermetyczną rzeczywistość małopolską, musi ponownie zakasać rękawy i wyjaśnić sprawę, której wyjaśnić nie potrafi (lub nie chce) męski zespół śledczych. I choć kobiecie na tym froncie i padole nie jest z gruntu łatwo i mierzyć musi się z wieloma uprzedzeniami, Szczupaczyńska zrobi wszystko, aby rozwikłać zagadkę. I nietrudno się domyślić, bo zresztą konwencja tak nakazuje, że jej się to uda. Jednak wszystko w swoim czasie i kolejności: (…) śledztwo śledztwem, rozwiązanie rozwiązaniem a dom – domem. I w tym miejscu trzeba by było jeszcze dodać: a powidła śliwkowe – powidłami śliwkowymi. Obowiązki gospodarskie rzecz święta.
Podobnie jak w „Tajemnicy…” i tu czytelnik uraczony zostaje precyzyjnym i zachwycającym opisem rzeczywistości XIX-wiecznego Krakowa (wyimki z „Czasu”, tak chętnie czytanego przez profesora Szczupaczyńskiego, świetnie dopełniają całości). Są i postacie historyczne, których pojawienie się zdecydowanie ubarwia śledztwo: długoletni dyrektor Biblioteki Jagiellońskiej Karol Estreicher, seksuolog i badacz życia płciowego Krakowian Stanisław Kurkiewicz oraz nieoceniony, młody Tadeuszek Żeleński. Wszyscy oni, sportretowani w mniej lub bardziej humorystyczny sposób, dopełniają smakowitą i nietuzinkową fabułę. Co jeszcze warte odnotowania – Zofia Szczupaczyńska, która aby rozwikłać śledztwo musi się spotykać z wszelkiej maści socjalistami, emancypantkami i kobietami (wcale nie) lekkich obyczajów, charakterologicznie ewaluuje. Nie tylko odkrywa, dość zresztą to odkrycie dla niej bolesne, mroczną stronę swojego ukochanego miasta, ale także dojrzewa w niej szokująca pewność, że umysł kobiety dorównuje zdolnością dedukcyjnym mężczyzny, a nawet je przewyższa. Dla profesorowej koszta śledztwa okażą się olbrzymie i nieodwracalne, bo i świat straci posmak niewinność. A reguły moralne okażą się materią dość płynną.
„Rozdarta zasłona” to rzecz świetna i niebanalna. Książka iskrzy humorem, a wartka i nietuzinkowa akcja wyśmienicie dopełnia całość. I o ile „Tajemnica…” była czystą rozrywką igrającą z konwencją, tu mamy coś więcej. Choćby wspomnieć kwestie emancypacyjne, czy poruszenie problemów robotników. Pyszna lektura, dobra zabawa, intrygująca opowieść i bohaterka.
Pod inną recenzją pytałem, czy Kurkiewicz pisze tym wesołym językiem, który opisywał Żeleński, a tu okazuje się, że i Żeleński jest w powieści.
Ach, obie książki posiadam ("Rozdartą zasłonę" po niedawnych Targach Książki) i trochę boję się zatracić w tym moim Krakowie sprzed wieków, bo co zrobię jeżeli tak bardzo mi się spodoba, a wizyty będą za krótkie? 🙂