Na początku chciałabym wspomnieć o dwóch odrębnych tekstach, które wydają mi się szalenie istotne w kontekście omawianej książki. Pierwszy, to rozmowa Jarosława Mikołajewskiego z Józefem Kaczkowskim, ojcem zmarłego księdza Jana, który na łamach „Gazety Wyborczej” (2.04.2016 r.) mówi o swoim synu bardzo rzeczowo i szczerze, nie używając przymiotników martyrologicznych, skupiając się zarówno na zaletach, ale też wadach niedawno zmarłego syna. Drugi, to książka „Pod sztandarem nieba” Jona Krakauera, która rozprawia się z mitem religii mormońskiej mając do dyspozycji m.in. dokumenty i świadectwa pierwszych wyznawców Josepha Smitha. Dlaczego akurat przywołałam te dwie odrębne publikacje? A no dlatego, że współczesny Kościół nie ma szczęścia do rzetelnej i szczerej krytyki oraz autorefleksji. Opartej nie na pustosłownej retoryce, ale na prawdzie i dystansie. I między innymi dlatego religia chrześcijańska jest pełna historycznych nadinterpretacji, naleciałości i przeinaczeń, które trudno po tylu wiekach zweryfikować. Zweryfikować tak, jak dla przykładu akt założycielki moromnizmu[1]. Dziś chrześcijaństwo opiera się na mita i uładzonej historii, w której nie ma miejsca na ludzkie przywary i błędy np. ewangelistów. I o tym wszystkim pisze właśnie Emmanuel Carrère w swojej erudycyjnej (sam ją tak zresztą nazywa), fascynującej, monumentalnej powieści, której narracja historyczno – biblijna miesza się z autorefleksją pisarza i jego osobistym doświadczeniem religijnym.
Carrère, który przeżył niegdyś nagłe i radykalne nawrócenie (okres ten nazwie później latami dewocji), pisze o religii chrześcijańskiej ze znaną czytelnikowi już z poprzednich wydawnictw – autoironią i swadą:
Zreasumujmy: jest to historia wiejskiego uzdrowiciela, który odprawia egzorcyzmy i którego biorą za czarownika. Rozmawia z diabłem na pustyni. Rodzina chciałaby, żeby go zamknięto w więzieniu. Otacza się bandą nierobów, których trzyma w szachu swoimi złowieszczymi, a zarazem zagadkowymi przepowiedniami, i którzy, jak jeden mąż, biorą nogi za pas, gdy zostaje aresztowany. Jego przygoda trwająca niespełna trzy lata, kończy się przyspieszonym procesem i ohydną egzekucją. Umiera w stanie zniechęcenia, opuszczenia, przerażenia. (…) Czytając o tym brutalnym incydencie, mamy wrażenie, że zbliżamy się maksymalnie do linii horyzontu, której już nigdy nie uda nam się przekroczyć: to się naprawdę zdarzyło.[2]
Pisze tak, kontynuując wątek, aby nie wyobrażać sobie, że wiem więcej od tych, którzy wierzą i od siebie samego, gdy wierzyłem. Piszę tę książkę, aby nie przychylać się do własnej opinii.
„Królestwo” to solidnie wykonana robota (to moje i autora zdanie). To opowieść o początkach i fenomenie chrześcijaństwa, które mimo mało obiecujących początków zrzesza dziś miliony wiernych. Historią pierwszych chrześcijan, którzy w zlaicyzowanym i mocno praktycznym Cesarstwie Rzymskim, szerzyli wiarę bliską człowiekowi, wymagającą od wiernego całkowitego poświęcania, empatii oraz miłosierdzia. Otwartą na ludzi odrzuconych społecznie i ubogich. Jest także historią religii, ukazaną w sposób, którego trudno dziś szukać w Kościele. W końcu, jest relacją z osobistych potyczek autora z Bogiem – od ateizmu, przez dewocje, po agnostycyzm.
Borges (zresztą przywołany w książce) twierdził, że teologia jest gałęzią literatury fantastycznej. Carrère skłonny jest raczej podpisać się pod opinią, że religia być może i jest opium dla ludu, ale ma i też dobre strony, jak na przykład wspólnotowość. Autor jest przekonany o tym, że Jezus faktycznie istniał, lecz sceptycznie i z ironią podchodzi do kwestii cudów i zjawisk nadprzyrodzonych, mitów – do wszystkiego tego, czym Kościół tak chętnie dziś szafuje. „Królestwo” to (nomen omen) świadectwo wiary i tęsknoty do prawdziwej wspólnoty, wolnej od chociażby kontekstu finansowego.
Wydawnictwo godne uwagi i zainteresowania. Przeznaczone dla wszystkich wierzących, wątpiących, przeciwnych i religijnie niezainteresowanych.
[1] m.in. dekret Josepha Smitha o tym, że należy odejść o samodzielnego interpretowania świętych ksiąg mimo początkowych założeń, gdyż w ten sposób traci się wyznawców, którzy nie potrzebują pośredników – patrz casus Kościoła właśnie.
Jeśli zdążę kupić w promocji, to zapłacę 32,50. I mam nadzieję, że będzie warto, bo to, co napisałaś, brzmi zachęcająco 🙂
Chciałabym podkreślić ponownie, że co złego to nie ja! 😉 Dobrej lektury i czekam na recenzję 🙂
O nie ma tak dobrze. Jak mawia kolega Marlow, trzeba mieć na kogo zrzucić winę 😀 Najpierw zakup, potem długie stanie na półce, a potem się zobaczy, czy warto recenzować, ot co 😛
Dobra biorę to na klatę. Ale z drżeniem rąk i serca będę wypatrywać recenzji 😉 Nawet gdyby miała pojawić się za lat 3 😉
Akurat za trzy lata to już zapomnę kogo obwiniać (albo komu dziękować) 🙂
Przy podziękowaniach to się akurat przypomnę 😉
Też zapomnisz 🙂
"Królestwo" bardzo mi się podobało, myślę że takie książki są Kościołowi potrzebne, zmuszające do dyskusji i do przemyśleń nad własną wiarą. I tak jak napisałaś to powieść dla każdego wierzących, agnostyków i religijnie niezainteresowanych.
Mnie też podobało się, o czym zapomniałam wspomnieć w recenzji, że Carrere podchodzi do kwestii wiary z taką swobodą. Nie ma tego dojmującego poczucia winy i presji, jak my tu w Polsce. Bardzo dobra książka.
W Polsce też nie brakuje wyważonych głosów, ale nie przedzierają się one przez zalew krzykaczy, bigoterii i innych wariatów. A wydaje mi się, że refleksja jest w polskim Kościele bardzo potrzebna.
Bez dwóch zdań. Gorzej jak ta druga strona nie chce dyskutować.