Antybohaterka, niepamięć i „Dom zły”. „Łaska” Anna Kańtoch

W liceum miałam fenomenalną profesor języka polskiego (tak, tak chodziłam do szkoły w czasach kiedy do nauczycieli zwracano się właśnie w ten sposób). Była oczytaną erudytką, pełną pasji i cierpliwości, która nie zawahała się polecić szesnastoletniej uczennicy prozy Colette. Pani Profesor (nawet dziś przez gardło nie przechodzi mi słowo „polonistka”) potrafiła nawet największego lenia namówić na lekturę „Zbrodni i kary”. Ba! „Nad Niemnem” Orzeszkowej sugerowała omijać szerokim łukiem, twierdząc, że trudno o nudniejszą książkę. Przywołuję jej osobę oczywiście nie bez powodu. Powiedziała ona bowiem kiedyś jedną rzecz, która wówczas, dla dorastającej pannicy, wydała się bezmiar szokująca – trudno mnie zaskoczyć jakąś lekturą. Dawno nie czytałam czegoś z zapartym tchem. Jej słowa wróciły do mnie ostatnio z przytupem. I mnie to spotkało, i ja dziś tak mam. Im więcej czytam, tym trudniej o niespodziankę – znana prawda. Jestem doświadczoną czytelniczką i mam dość sporą świadomość powtarzalności motywów literackich. Pewno, zaraz ktoś odpowie, że kultura to rodzaj palimpsestu i trudno o ciągłe novum etc. Ale stop! Porzućmy akademickie dysputy. Zdarzają się chlubne wyjątki (choć rzadziej niż kiedyś, ale jednak!), które choć bazują, jak dla przykładu opisywany tutaj tytuł, na fabularnym schemacie gatunkowym, to ich siła tkwi chociażby w warsztacie autorski i zupełnie nowatorskim podejściu do rzeczonego schematu. Szanowni Państwo, brawami powitajmy Annę Kańtoch!

„Łaskę” eksplorowałam tak intensywnie, że wypieki na twarzy towarzyszyły mi od początku do końca książki. Czytałam ją z takim zacięciem, że w nicość odeszły rodzina i praca. Kańtoch napisała bowiem ciekawy, mroczny i intrygujący kryminał z takim literackim sznytem i zacięciem, z takim pomysłem na kontekst historyczny i kulturowy, że klękajcie narody.

Głównym bohaterem i moderatorem powieści nie jest zafunflany, rozpijaczony, buzujący testosteronem glina, ale depresyjna i rachityczna nauczycielka polskiego (przypadek?!) Maria Lenarczyk, która w dzieciństwie zaginęła w lesie na kilka dni. Nikt nie wie, co się z nią wtedy działo. Sama dziewczynka także niewiele pamięta. Trzydzieści lat później Maria wraca do rodzinnej miejscowości, żeby podjąć pracę w miejscowej szkole podstawowej, i żeby zaopiekować się umierającą ciotką. Wszystko układa się dobrze i przewidywalnie do momentu, kiedy jeden z uczniów zamiast kartkówki z „Syzyfowych prac” oddaje rysunek Kartoflanego Człowieka, którego w przeszłości spotkała także kobieta. Epizod ten wywołuje lawinę strasznych i niepokojących zdarzeń, którą powstrzymać może tylko Maria.

Fabuła i zagadka „Łaski” to majstersztyk. Trudno zdefiniować mordercę (jak dobrze!), bohaterowie (czytelnicy także) prawie nieustannie zmagają się z poczuciem zagrożenia, a brutalne i bezwzględne lata 80. XX wieku koncertowo uzupełniają kryminalną rzeczywistość powieści. Nic nie jest takie, jak się wydaje. Kańtoch świetnie kreuje postaci. Chociażby wspomnieć Marię, która nijak nie przystaje do znanych literaturze superbohaterek. Jest bierna i nijaka, choć zdeterminowana. Czytając „Łaskę” można odnieść wrażenie, że serialowi bohaterowie „True Detective” nagle zawitali w świecie „Domu złego” Smarzowskiego.

Książka Anny Kańtoch to dobra, zaskakująca i długo wyczekiwana przeze mnie proza. Nie do zapomnienia.

***

Recenzja opublikowana pierwotnie na portalu „Lubimy Czytać”

12 komentarzy

  1. Warsztat pisarski faktycznie Kańtoch ma na wysokim poziomie, ale zachwytów nad tą książką nie podzielam. Ot czytało się po prostu. Krąg podejrzanych o morderstwo zawęził się do 2 osób, faktycznie powiązanych ze zbrodnią, już mniej więcej w połowie książki. Nie ma tu akcji trzymającej w napięciu, poza ostatnimi kilkoma stronami, a i kontekst historyczny i kulturowy, o którym wspominasz, jest trochę niedopracowany (chociażby przeszukiwanie polany na której znaleziono ciało, albo weekendy w latach 80-ych – w tedy pracowało się w soboty). Dziwi mnie tak pozytywna recenzja, zwłaszcza że chwilę wcześniej czytałem recenzję "Jeźdźca Miedzianego", któremu zarzucasz między innymi brak wiarygodności. Niesłusznie zresztą, bo realia oblężonego miasta i przedwojennego wychowania (tak w ZSRR też byli porządni ludzie i postawa Tatiany wcale nie jest taka nienaturalna).

    1. Proszę pamiętać i że porządni ludzie mają wady i mieści się to w zbiorze ich porządności. I porządni są i na Wschodzie i na Zachodzie etc. nie zależnie od długości geograficznej! To kwestia też pogłębienia postaci. Trudno mi dyskutować w kontekście realiów, gdyż teraz mamy remis – Pana zdanie przeciwko mojemu. A Kańtoch zachwyciła mnie literacko i językową i właśnie umiejętnością kreowania postaci. 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *