Mogłabym ten post zatytułować, na przykład, leniwa niedziela. Mogłabym, gdyby nie fakt, że dla mnie niedziela jest zawsze dniem wzmożonej aktywności. Zresztą dzień tygodnia nie ma tu wielkiego znaczenia. Codzienność pracującej matki wygląda bowiem następująco: praca, dziecko, sprzątanie, pranie, gotowanie, spacer, zabawa z całą domową menażerią (ostatnio do Koty dołączyła Piesa – mieszaniec, prawie labrador) – jednym słowem rollercoaster prac i zajęć. W przerwie czasami skrobnę kilka recenzenckich słów. A czytam nieustannie. Książka najwierniejszą mi towarzyszką, więc krążę z nią: góra-dół, prawo-lewo, torebka-kuchenny blat, łazienka-szafka nocna. I tak wciąż, i tak bez końca. Czasami (a nawet często) zasypiam nad stronicami gęsto zapisanymi jak mak. Jednak ostatnio powiedziałam basta! I wcale nie rodzinie, zwierzętom i kurzowi, ale [uwaga: bluźnierstwo!] książce właśnie. Żeby nie traktować jej [literatury] tak totalnie, żeby przerwać choć na moment ten ciąg słów, druku. Nie chciałam tego robić radykalnie, bo przecież nikt z dnia na dzień nie przestaje być alkoholikiem, ale tak po troszeczku, ciut-ciut. W ramach odwyku/ terapii, jak zwał tak zwał, postanowiłam (postanowiliśmy z K.) kupić telewizor, co by ciekawe programy w nim oglądać (optymizm początkującego!) i popatrzeć sobie na ładne obrazki (plus abonament jakiejś przodującej telewizji cyfrowej). Wielgachny taki, że aż! Piękny i lśniący, jak w reklamie. Taki, o jakim głośno śpiewa młoda dama polskiej piosenki. Taki, jak ma sąsiad z lewa i prawa (nie żebym była stalkerem, czy kimś takim, ale sąsiedzi generalnie oszczędzają na firankach/zasłonkach). Bo jeden odbiornik już mamy. Z dużym kineskopem długości dwóch metrów, co go przytaszczyłam z jednej, bardzo udanej zresztą, imprezy (żeby uczynić zadość prawdzie: to moja koleżanka z drugą taszczyły tego dinozaura z 4? 5? piętra). No więc, ostatniego wieczora, tak sobie siedzimy z mężem przed rzeczonym staruszkiem tv i deliberujemy nad zakupem nowego sprzętu, marząc o przyszłości w świetle LED, gdy z ust mojej drugiej połówki padają znamienne słowa: Do tej pory śmieliśmy się, że jak ktoś włamie się nam do domu, to tylko się wkurzy: bo telewizora nie udźwignie, a książki zignoruje. Po co kusić los. Stanęło na tym, że inwestujemy w nowy regał. Kurtyna.
Telewizor i autografy. Studium przypadku
***
Jestem łowcą autografów. Z entuzjazmem szaleńca, z radością dziecka, z konsekwencją buddyjskiego mnicha, biegam na spotkania autorskie i wciska pisarzom książki do podpisu. Tym samym trochę kradnę im talentu, trochę literackich konceptów… Dziś uporządkowałam mojej książki z autografami. Wychodzi na to, że jestem posiadaczką całkiem niezłej kolekcji.
Piękna galeria! Ja też łowię autografy. Do bezcennych należą wpisy Szymborskiej, Różewicza, Llosy i Cabrego. Tych książek nie pożyczam 🙂 moje skarbeńki
Mag – szczęśliwy człowieku! Szymborska i Llosy! A ja jeszcze pożyczam, ale chyba muszę zaprzestać 🙂
Telewizor pojawił się w moim domu dosyć szybko, gdyż mąż mój bez tv żyć nie może (konkretnie bez Top Gear, Świata wg Bundych i Trudnych spraw – w tej kolejności). Ale dzięki abonamentowi w telewizji cyfrowej służy całkiem dobrze także mnie, bo mogę wreszcie nadrobić zaległości filmowe. I to jeszcze w taki bardzo sprytny sposób. Raz w tygodniu robię przegląd programu, ustawiam nagrywanie i potem, w wolnych chwilach, oglądam te wszystkie filmy fabularne i dokumentalne, na które normalnie nie starcza mi czasu. Po prostu cudo!
Kolekcja autografów piękna. Mnie kilka zawsze się udaje upolować z okazji Targów Książki, ale nie jestem jakąś zaawansowaną zbieraczką.
Claudette – no i mnie przekonałaś 🙂 Wiem, że telewizja to nie tylko kiepskie programy, ale też filmy, dobre dokumenty etc. musimy sprawę jeszcze raz rozważyć 🙂
A ja jestem wręcz uzależniona od autografów! 🙂
Serdeczności!
Co to jest teraz z tymi telewizorami, moi rodzice właśnie sobie kupili, wielki taki, lśniący, głośny. Ja nie znoszę, u siebie nie mam i szczęśliwa jestem, bo nic mnie nie rozprasza 🙂 Zazdroszczę Ci, że potrafisz mimo wszystko tak bez przerwy z książką, ja nie umiem, mnie ciągle książki mało, więc decyzja o czytelniczym odwyku zupełnie dla mnie niezrozumiała 🙂
I tego się trzymajmy. Tego tzn. książek, a wszystko będzie dobrze 🙂 Serdeczności 🙂