Śmiała, kontrowersyjna, niecenzuralna, przełomowa, szokująca… Zaprawdę trudno znaleźć jeden właściwy przymiotnik, żeby opisać tekst, bodaj najsławniejszej kobiety beat generation, Diane di Primy – „Wspomnienia bitniczki”. Trudno też, wyszukać w zakamarkach pamięci, w doświadczeniu wyobraźni pozycję seksualną, która w tej książce nie zaistniała. Wszakże książka Di Primy w dziewięćdziesięciu pięciu procentach składa się ze scen łóżkowych (a słowo „sceny łóżkowe” to w tym przypadku naprawdę eufemizm). „Pornografią” nazwana swego czasu, opisuje społeczeństwo Amerykańskie lat 50. XX wieku, gdzie do głosu dochodziło pokolenie, które mając dość purytanizmu moralnego i idei konsumpcjonizmu wyznaczyło swoją własną, alternatywna ścieżkę egzystencji. Wbrew opinii rodziców, wbrew myśleniu mainstreamowemu. Tak więc w oparach narkotycznych i alkoholowych imprez, w oparciu o filozofię buddyjską i niezobowiązujący seks rodziła się nowa rzeczywistość.
Ramy czasowe i fabularne „Wspomnień bitniczki” wyznaczają dwa przeciwległe punkty. Punkt „A” utrata dziewictwa oraz punkt „B” ciąża autorki. Czas pomiędzy wypełniony jest seksem. I to seksem w wszystkich możliwych układach i konfiguracjach – jak już wspomniała wyżej (no, może czasami trafi się także fragment poświęcony poezji Johna Keatsa). Di Prima nie bawi się w żadne zgadywanki i półsłówka. Tak więc chuj to chuj, cipka to cipka a penetracja to penetracja. Kropka. I ta bezpośredniość oraz specyficzna bezczelność miała i ma za zadanie szokować, wyrażać bunt i być świadectwem wyzwolenia. Di Prima wręcz krzyczy, głośno manifestuje swoje racje: kobieta jest właścicielką swojego ciała i może z nim robić co jej się żywnie podoba. Odważna, wyjątkowa i potrzebna postawa, biorąc pod uwagę czas powstania tekstu.
A jednak, jest w tej publikacji coś niepokojącego (nieprawdziwego?!). Już mniejsza o szeroko pojętą seksualność z którą współczesny odbiorca jest świetnie zaznajomiony. Raczej to kwestia czasu. „Wspomnienia bitniczki” trącą (nomen omen!) myszką. Inaczej – nie przetrwały próby czasu. „W drodze” Jacka Kerouaca, czy ”Skowyt” Allena Ginsberga można wciąż odczytywać na nowo w poszukiwaniu wciąż innych, świeżych inspiracji – natomiast książka Di Primy to, bez znajomości kontekstu społeczno-historycznego, tylko interesujące wspomnienia. Jej proza, zarówno fabularnie jak i językowo się nie broni (tłumaczenie?). I czy nie miała słuszności Jenny Diski pisząc w „Latach sześćdziesiątych” o mitologizacji sfery seksualnej lat 50. XX i pewnym przymusie bycia „wyzwoloną i otwartą”?
„Wspomnienia bitniczki” to książka ważna dla czasu, w którym powstała. Zapewne wielu osobom otworzyła oczy na sferę kobiecej seksualności. Jest to także książka, która skupiając się tylko i wyłącznie na jednym z możliwych problemów i eksploatując go do granic możliwości przegrał wyścig z czasem. Na zakończenie…
***
Recenzja opublikowana pierwotnie na portalu „Lubimy Czytać”
Może i książkę napisała "wyzwolona" kobieta to jej nie przeczytam. Nie żebym nie lubiła takiego rodzaju literatury. Nie, tak nie jest. Przeraziło mnie bezceremonialne pisanie o sprawach seksu, dogłębne opisy, itd. To po prostu książka, przez którą nie przebrnę do końca.
Ta książka zdecydowanie należy do "trudnych" w odbiorze. Można odnieść wrażenie, jeśli nie uwzględniać kontekstu historycznego, że chodzi w niej tylko i wyłącznie o seks. Zdecydowanie nie wytrzymała próby czasu.
Pozdrawiam 🙂