Angielska kaczka. Post scriptum

[źródło]
Takich powieści już się nie pisze. Współczesny odbiorca nie zniósłby zapewne dickensowskiej narracji, gdyby nie świadomość faktu, że oto ma do czynienia z prozatorską klasyką. To znaczy takiej narracji, gdzie podanie zupy, lub jak zapewne wołałby angielski pisarz, kaczki z jabłkami zajmuje średnio od kilku do kilkunastu stron. Nie zniósłby zapewne także kreacji bohaterów i moralności zawartych w książce. Bo, czy dziś możliwa jest wierność w miłości do szalenie dumnej i pretensjonalnej pannicy? Ba! Czy możliwe jest funkcjonowanie w świecie czarno-białej moralności, z jednoznacznym podziałem na dobro i zło? Bez odcieni szarości, bez relatywizmu moralnego, gdzie rządy należały tylko i wyłącznie do nieskazitelnie czystych dusz i sumień angielskich dam i dżentelmenów (Kłamstwo zawsze jest kłamstwem. Jakkolwiek się rodzi, tak czy inaczej, nie powinno się rodzić w ogóle.). Nie, nie jest możliwe. Nie po doświadczeniach literackich i pozaliterackich XX wieku. Dziś mamy przecież do czynienia z inną świadomością i inną percepcją tekstu. Skoro więc powieść ta, jest tak odrealniona i nijak nie przystaje do współczesnego świata, co sprawia, że prawie rok w rok powstają kolejne ekranizacje tej książki i kolejne pokolenia młodych czytelników sięgają po „Wielkie nadzieje”? Czyżby odpowiedź była, aż tak banalna: „klasykę należy znać i basta”. Ależ nie! Ponieważ dobremu i poczciwemu wujkowi Karolowi udała się sztuka niezwykła – napisał powieść uniwersalną, która mówiąc o spełniony nadziejach, urzeczywistniła mit opłacalnej uczciwości. Jednym słowem dobro zwyciężą i jest nagradzane. A dziś, niestety, zdecydowanie brakuje nam bajek z dobrym zakończeniem, w tym naszym szalonym, pogmatwanym, nihilistycznym i do bólu relatywnym świecie.
Fabuła „Wielkich nadziei” w dużej mierze oparta została na życiu Pipa. Chłopca, który po śmierci

[źródło]

rodziców został oddanych na wychowanie swojej zrzędliwej i wybuchowej siostrze oraz jej mężowi Joemu. Joe, który w dużej mierze stanowił przeciwieństwo żony, będąc łagodny i poczciwym człowiekiem z wielką miłością odnosił się do osieroconego chłopca i marzył, aby jak on sam, Pip w przyszłości zajął się kowalstwem. Ale jak się okazało, los zgotował chłopcu inną niespodziankę. Tajemniczy opiekun przeznaczył bowiem na edukację i życie chłopca dość sporą sumę pieniędzy, która zapewniłaby Pipowi dostatnie i spokojne życie. Życie, o jakim marzył bohater – dalekie od wszelkich trosk, z dala od prowincjonalnej familii , ale za to u boku ukochanej Estelle. I jak z początku wszystko szło zgodnie z planem tak z czasem okazało się, że los okrutnie, jak zawsze zresztą, potrafił zadrwić sobie z ludzkich planów. Opiekun okazał się osobą daleką od szlachetności, pieniądze dość ulotną sprawą a ukochana za nic miała przyjaźń i wierność Pipa. Bohater zmuszony zweryfikować swoje skromne, obciążone kłopotami i sporymi długami jestestwo, zrozumiał i zweryfikował swoje błędy i z wielka ulgą oddał się w ręce starych, sprawdzonych, a co najważniejsze, zawsze wiernych przyjaciół.

Bohater powieść Dickensa zwykł mawiać: Nie ma większego oszusta niż ten, kto oszukuje sam siebie. Dlatego mówiąc o powieści angielskiego autora muszę przyznać szczerze i bez ogródek (i odnieść się do jakże dalekiej mi sztuki kulinarnej): ta książką jest dla mnie jak wspomniana już wyżej kaczka w jabłkach. Nudna, przewidywalna, klasyczna, ale jednocześnie ponadczasowa i uniwersalna. Smakuje zawsze i w każdych okolicznościach. I za to chwała i cześć wujkowi Karolowi. Bo i pewnie kaczkę będzie się również jadło z sto lat i więcej. I to raczej z jabłkami niż bez.
***
Recenzja opublikowana pierwotnie na portalu „Lubimy Czytać”

PS Nie lubię okładek filmowych. 
Niestety nie będzie mnie na Targach Książki w Krakowie. Szkoda jak cholera, prawda?
Jak mechanicznie łuska się słonecznik? 

8 komentarzy

    1. Lirael – nudna i owszem, ale tutaj winę zrzucę na współczesne doświadczenie czytelnicze. Ale przewidywalność nie, nie! Ani słowa w recenzji 😉 Wręcz przeciwnie. To właśnie wątek fabularny nakazywał mi trwanie w lekturze. Tak bym już ją dawno rzuciła (chyba) o ścianę…
      A w planach miałam jeszcze "Dawida C.", ale chyba odłożę lekturę na "potem" 🙂
      Pozdrawiam serdecznie 🙂

  1. To była pierwsza książka Dickensa, z którą się zetknąłem jeszcze jako dziecko i na dodatek było to piwniczne odkrycie, tak że sentyment mam do niej podwójny. Okładka faktycznie w rodzaju tych, którymi ozdabiane są wszelkiej maści knoty. Już mogli skorzystać, tak jak wcześniej Prószyński, z brytyjskiej ekranizacji z 1946 r., jest znacznie bardziej "klimatyczne", bo o oryginalnej grafice książkowej w dzisiejszych czasach chyba już nie ma co marzyć.

    1. Marlow – faktycznie, książki czytane w dzieciństwie mają intensywniejszy posmak, nawet jeśli to posmak piwniczny;) A okładka mojego wydanie jest tak okropna, że jak czytałam ją w pociągu (bo to ostatnio jedyne miejsce w którym mogę czytać) to owijałam książkę gazetą. Bo jak dla mnie to ta okładka godna najgorszego romansidła. Chociaż jak niektóre kobiety nie wstydzą się paradować z "Greyem" pod pachom może ja nie powinnam wstydzić się Dickensa? 🙂 Pozdrawiam serdecznie 🙂

    2. To chyba jednak tak nie działa 🙂 chyba, że akurat został nakręcony film, dzięki czemu ktoś bardziej błyskotliwy skojarzy tytuł bo autora powieści na podstawie której został nakręcony już niekoniecznie. Tak że na wszelki wypadek na Twoim miejscu nie odwijałbym Dickensa z gazety 🙂 bo możesz zostać uznaną za old-fashioned 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *