Dzikie, dziksze, bardziej dzikie…

Wydawać by się mogło, że pojęcie dzikości w kontekście nieznanego lądu jest pojęciem, które coraz trudniej znajduje realne zastosowanie. Bo czy są na świecie jeszcze lądy niezbadane i nieodkryte przez człowieka? Niezamieszkane i owszem, jasna sprawa. Ale czy istnieją takie tereny, które kurtuazyjnie nazywa się białymi plamami na mapie świata? A i owszem istnieją. Do takich terenów należą między innymi fragmenty regionów trzech Gujan – Gujana pierwsza – dawną kolonia brytyjska, druga – Gujana Francuska – terytorium zależne o Francji oraz trzecia – była Gujana Holenderska – dziś Surinam. I o ile właściwsze, w odniesieniu do tej części Ameryki Południowej, byłoby określenie nie białe, lecz czarne plamy. Eksploracja tych terenów pochłonęła bowiem niejedno ludzkie życia i przyprawiła o rozpacz – czarną (zdecydowanie!) – niejednego podróżnika. Bo cóż przy klimacie Gujan znaczą śniegi i mrozy Arktyki? Pyłek i drobnostkę. Ale mimo wybitnie nieciekawego klimatu i terenu dzikiego wybrzeża, Gimlette wyrusza. Opusza bezpieczną Anglię i udaje się w podróż niebezpieczną – choć może słowo „niebezpieczeństwo” to zbyt wygórowane wyrażenie, na pewno w podróż pełną ryzyka. Wyrusza pełen nadziei na nowe doznania, z naprawdę dużym bagażem wiedzy i świetnym przygotowany merytorycznym. Wyrusza nie tylko ze względu na chęć przeżycia przygody, poznania nieznanej rzeczywistości, ale przede wszystkim po to, aby zmierzyć się z kolonialną przeszłością regionu.

Nie jest to na pewno książka rozliczeniowa. Autor daleki jest o bicia się w pierś za poczynania kolonizatorskie swoich rodaków (chociaż nie stroni od dość otwartej krytyki Francuzów). To raczej fascynujące studium miejsca, gdzie cywilizacja Zachodu w wyrafinowany i nad wyraz okrutny sposób eksploatowała ziemie i ludzi – najpierw rdzennych mieszkańców, potem czarnych niewolników sprowadzanych z Afryki.

Czasami czułem, że niewolnictwo jest niczym jakaś dziwna, metaforyczna centrala telefoniczna: każdy aspekt gujańskiego życia nieodmiennie prowadził mnie w to miejsce

Na kartach książki opisane zostały trzy Gujany (pozostańmy dla ułatwienia przy tych nazwach), które łączyła i nadal łączy jedna rzecz:

Wszystko zaczęło się od cukru. Jeśli spojrzysz w Google Earth, zobaczysz stare plantacje cukru, które działały mniej więcej do 1850 roku. Zobaczysz, że całe wybrzeże wygląda jak gofr podzielony na małe kwadraty – niektóre z nich powoli znowu przekształcają się w dżunglę. Żeby zbudować plantację trzciny cukrowej o wielkości jednego czy dwóch kilometrów kwadratowych, trzeba wykopać około 90 kilometrów kanałów.*

***

Autor eksploruje jeden z najbardziej niedostępnych obszarów świata. Zapuszcza się w niebezpieczną dżungle, ale też zagłębia się w kolonialną przeszłość trzech Gujan. Zwiedza między innymi plantacje i latyfundia byłych europejskich „właścicieli” regionu, gdzie w pocie czoła i na śmierć zaharowywali się czarni niewolnicy. Odwiedza także byłe kolonie karne (o tak zaostrzonym rygorze, że mało kto był w stanie je przeżyć. Zresztą klimat także nie rozpieszczał osadzonych), gdzie między innymi odsiadywał swój wyrok Alfred Dreyfus. Dreyfus który, przy całej swojej tragedii i niesprawiedliwym oskarżeniu, miał jednak o wiele więcej szczęścia niż członkowie sekty Świątynia Ludy założonej przez Jamesa Jonesa, którzy to w liczbie ponad 900 w roku 1978 popełnili zbiorowe samobójstwo – na życzenie swojego przywódcy. Lecz to nie wszystkie niepokojące opowieści tego miejsca. Jakoby klimat tego regionu determinował zachowanie mieszkańców dzikiego wybrzeża. Pierwiastek ludzkiej dzikości przenika się z pierwiastkiem nieokiełznanej flory i fauny – Gujany wydają się być idealnym miejscem to na tego typu mariaż.

Podczas lektury „Dzikiego wybrzeża” niepokoić może tylko jeden fakt – nieokiełznany i bezgraniczny optymizm podróżnika. Zbyt wielki, aby mógł być realny. Bezkrytyczny zachwyt poznawczy, zapewne wbrew intencji autora, powoduje że ta podróż bardziej przypomina rozprawę naukową pisaną za dębowego biurka niż faktyczne zmagania się z trudami podróży. Pisarz zna wytrawnie opisywany temat, lecz wiedzy nie potrafi skorelować go z aktem wędrówki. Inna proza niż proza Theroux (którego opis tej samej podróży naznaczony byłby pewnie kilkoma złorzeczeniami na cały świat i trudy eksploracji), ale warta uwagi – chociażby ze względu na opisywany temat.

*http://tiny.pl/h8zq1

***

Recenzja opublikowana pierwotnie na portalu „Lubimy Czytać”

4 komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *