Osobiście i recenzencko (rzecz jasna!)

Lucy Maud Montgomery „Ania z Wyspy Księcia Edwarda”

Przeczytałam (precyzyjniej: wchłonęłam i połknęłam) całą serię o Ani Shirley. Może kiepskie to porównanie, ale książki Lucy Maud Montgomery były dla mnie w okresie wczesnego dojrzewania, tym czym później reportaże Kapuścińskiego. Przełomowa lektura, która ukształtowała mój mikrokosmos lekturowy. Dlatego, gdy tylko na polskim rynku wydawniczym pojawiła się książka, która stanowić miała pełną wersję ostatniego tomu przygód, już nie szalonej i spontanicznej panienki Ani, lecz statecznej i wywarzonej pani Anny Blythe z wielką i nieokiełznana chęcią zapragnęłam ten tom mieć u siebie na półce. Oddałam się więc 600 stronnicowej lekturze…i jakież było moje rozczarowanie! Ale od początku.

Ostatni tom przygód rudowłosej bohaterki zatytułowany „Ania z Wyspy Księcia Edwarda”, autorka, krótko przed swoją tajemniczą śmiercią (prawdopodobnie przedawkowanie leków) przekazała kanadyjskiemu wydawcy. W Polsce do tej pory ukazały się tylko niektóre opowiadania składające się na oryginalna wersję a zawarte zostały w książce (o ironio!) „Spełnione marzenia” (2009). Dlatego ta ostatnia, pełna polska publikacja z 2011 roku, wydawać by się mogła nie lada gratką dla wielbicieli kanadyjskiej bohaterki. Nic bardziej mylnego. Bowiem w „Ani z Wyspy Księcia Edwarda” trudno szukać chociaż cienia dawnej niezłomnej, niezależnej i wojowniczej intelektualistki, prekursorki feminizmu panny Anny Shirley. Stateczna pani doktorowa to sentymentalna, nudna kobieta, która własną literacką karierę z „wielką radością” poświęca życiu rodzinnemu zaszywając się w zabitej dechami wiosce. Krytycy w tej nagłej zmianie charakterologicznego frontu dopatrują się przełożenia własnych doświadczeń autorki na postać dziewczyny. L.M. Montgomery również ulega konwenansom. Obawiając się łatki staropanieństwa, z rozsądku wychodzi za mąż. Tym samym stając się wierną i pracowitą, pozbawianą ambicji panią pastorową. Jakoby wypieki były największą radością każdej kobiety. Bez słowa skargi i tęsknoty za przeszłością. Można by rzec typowa droga prawdziwej damy. A szkoda, szkoda tej rażącej schematyczności. Tak samo zresztą jak szkoda dynamizmu bohaterów, humoru i ironii, lotności języka, czytelniczego zniecierpliwienia, które nie pozwala rozstać się z książką aż po ostatnią stronniczkę.

Książką, która teoretycznie ma zamykać serię przygód Ani to wydawnictwo dwuczęściowe (pierwsza dotyczy czasów przed, druga po I Wojnie Światowej) którego poszczególne rozdziały zostają przeplatane wierszami autorstwa głównej bohaterki jaki i poezją jej syna Waltera (zginął na froncie 1916 r.). Część prozatorska nie jest jednak stricte opowieścią o małżeństwie Blythów i ich dzieciach. Rodzina doktora stanowi raczej tło, kontekst wydarzeń. O losach rodziny dowiadujemy się więc pośrednio z opowieści inny osób, które najczęściej wyrażają się w samych superlatywach o gilbertowskiej familii. W tym opowieściach, co niespotykane wcześniej, znalazło się miejsce na tematy do tej pory nie poruszane, chociażby dzieci z nieprawego łoża, śmierć i choroba, zazdrość i zdrada, dalej: smutek i brak nadziei, rozczarowania i porażki. I ewentualnie można ten zmianę literackiego kierunku uznać za krok naprzód w obrazowaniu mieszkańców Wyspy Księcia Edwarda, gdyby nie fakt że całość fabularna spowita została nutką taniego, sentymentalnego lukru. Nie trudno również nie zauważyć, że w przypadku tej publikacji, która stanowi swoistą kuriozum i przypadkową mieszankę – średniej jakości prozy i poezji, lepiej dla fanów serii, gdyby ten tekst nigdy nie trafił do rąk wydawców.

To już nie ta sam Ania. To już nie ta sama autorka. Ja również nie jestem już tym samym odbiorcą. Z upływem lat, co oczywiste zmienia się sposób odczytywania tekstu. Lecz nie można, na boga nie można(!) pozbawić tej cudownej i nieustraszonej bohaterki serca i rozumu. Kośćca dzięki, któremu szturmem zawojowała cały czytelniczy, (nie tylko) nastoletni świat.

***

Osobiście…

W trakcie lektury „Ani z Wyspy Księcia Edwarda” uświadomiłam sobie, że mój syn Piotr, który dzielnie i żywiołowo rośnie sobie w moim brzuchu i którego narodzin spodziewam się w połowie maja nigdy nie przeczyta przygód Ani. A swoją drogą ciekawe jakie lektury ukształtują jego mikrokosmos! 🙂

Ponieważ od pierwszego kwietnia jestem na zwolnieniu lekarskim (brzuch był już zbyt duży, aby taszczyć tomiska) moje koleżanki z pracy pożegnały się ze mną w cudowny sposób. Prezentuję poniżej najbardziej literacki upominek:
Zapraszam zresztą na stronę Iwonki  (autorka powyższego dzieła, arcyzdolna osóbka>>TUTAJ

Rozstania zawsze są trudne (nawet jeśli chwilowe) – ze wspaniałymi ludźmi, z wymarzonym miejscem pracy! Ale też cudowne jest oczekiwanie! Trzymajcie kciuki!  

68 komentarzy

  1. Uuuuuuuuuu to rozczarowałaś mnie tą Anią:( Chociaż nie, nie Ty mnie rozczarowałaś, ale autorka, choć i tak prawdopodobnie i tą część przeczytam:) Swoją drogą, wstyd się przyznać, ale choć Anię uwielbiam to moja literacka z nią przygoda zawsze kończyła się na tomie pierwszym (za to filmy zaliczyłam wszystkie:P), choć na mojej półce znajdowały się od zawsze pieczołowicie przez mamę zbierane wszystkie części tej serii. Niedawno powzięłam zatem postanowienie, że gdy tylko skończę czytać Jeżycjadę zabiorę się za Anię. Tym razem wszystko po kolei!:)

    A teraz osobiście:P Serdeczne gratulację i wszystkiego najlepszego dla Ciebie i synka. Łatwego porodu przede wszystkim i zdrowia:) Pozdrawiam!

    1. Paula –
      🙂 🙂 🙂
      ja również sięgnęłam po "ostatnią Anię" mimo kilku wcześniej negatywnych recenzji.

      Koniecznie polecam lekturze mój ulubiony tom "Ania na Uniwersytecie" 🙂

      Przyznam się do mojego największego literackiego zaniedbania – mimo, że mieszkam w Poznaniu nigdy nie czytałam ani jednego tomu Jeżycjady. Obiecuję nadrobić zaległości 🙂

      Bardzo dziękuję 🙂

      Serdeczności wielkie

    2. Nie ładnie, nie ładnie:) Jeżycjada dla poznaniaka obowiązkowa moim skromnym zdaniem:P Dużo o książkach, dużo o łacinie, dużo o rodzinie, o miłościach pierwszych i kolejnych… Mam nadzieję, że Ci się spodoba:D

    1. Przynadziei
      bardzo, bardzo dziękuję za dobre słowo 🙂

      Z Anią będę rzecz jasna próbować, ale zobaczymy co na to główny zainteresowany! 😉

      Być może bardziej polubi Narnię lub serię o Mikołajku. Trzymam jednakże kciuki za Anię 🙂

      Serdeczności wielkie 🙂

    1. Zacofany.w.lekturze –
      przeczuwałam coś nie coś o szowinistycznej odezwie:) 🙂 🙂
      Ale jak napisałam już w komentarzu Przynadziei:
      "Z Anią będę rzecz jasna próbować, ale zobaczymy co na to główny zainteresowany! ;)"

      Niestety nie czytałam nic innego autorki poza Anią, więc trudno mi się odnieść do innych jej tekstów. A znając życie (tj. twojego bloga :)) to pewnie o "trudnych sprawach" pisał w dziennikach, albo w listach? Prawda? Prawda? 😀

    2. Koleżanka nie odrobiła lekcji:)) Aż mi nieprzyjemnie, że Ci psuję radość, ale nie, nie w listach, bo tych po polsku nie ma. Pamiętników LMM jeszcze nie czytałem. Klasycznym dziełem "obrazoburczym" jest "Błękitny zamek", szczególnie w wersji pełnej, zresztą bardzo polecam:) A rozmaite zdrady, zawiści i zazdrości są w "Dzbanie ciotki Becky" – miodzio:)

    3. Zacofany.w.lekturze –
      złapana na gorącym uczynku – biję się w pierś 🙂

      Aż doczytałam o "Błękitnym zamku" w Wikipedii i innych dostępnych źródłach, ale czas naprawdę nadrobić zaległości! 🙂

      Serdeczności wielkie 🙂

  2. Moniko… zdecydowanie należę do Frontu Ani Shirley. Uwielbiam nadal, z tego się chyba nie wyrasta. I recenzją narobiłaś mi smaku na oderwanie się od "dorosłych" lektur i zanurzenie w świecie Ani. Swoją drogą, jeśli chodzi o L.M. Montgomery – dużo bardziej ceniłam serię o Emilce i nadal jestem niemiernie zła na autorkę – tylko trzy tomy?!!? Ale L.M. Montgomery uwielbiam niemal bezkrytycznie.
    Trzymam kciuki za szczęśliwe rozwiązanie 🙂 Rośnie nam kolejny mól książkowy 🙂 Poznań trzyma kciuki 🙂

    1. Orchisss –
      Seria o Ani to literackie cudeńko z którego faktycznie się nie wyrasta, ale właśnie powraca…:)

      Uwielbiam, uwielbiam! 🙂

      Przygód Emilki przeczytałam tylko jeden tom i to dawno, naprawdę dawno temu
      ,ale teraz nadrobię zaległości. Bardzo dziękuję za przypomnienie tytułu – tyle dobrego jeszcze przede mną 🙂

      Bardzo dziękuję. Bardzo, bardzo.
      Serdeczności wielkie 🙂

  3. Tu racja – z upływem lat zmienia się sposób odczytywania tekstu. Inaczej się odbiera pewnych bohaterów.

    A chłopcy również powinni czytać lektury dla dziewcząt (jak np. Anię), bo wtedy lepiej rozumieją psychikę kobiet, a w przyszłości swoje żony 😉 Podobno, taka teoria.

    I wielkie gratulacje, i szczęśliwego rozwiązania 🙂 Trzymajcie się ciepło 🙂

    1. Aniu –
      bardzo, bardzo dziękuję. Oj, przydadzą się i to bardzo te kciuki.
      Jak na razie dzielnie nadrabiam zaległości lekturowe.

      Trzymaj się cieplutko i wiele serdeczności 🙂

      PS Pippi – oczywiście! I może jeszcze Muminki a później bohaterów Siesickiej 🙂

  4. OO, to ja Ci bardzo gratuluję synka:)))życzę, aby wszystko było OK, a jak pierwszy poród to jak najlepszych wspomnień:)
    Anię kocham miłością niezmienną, a że mam i syna i córkę, to mam nadzieję, że córka kiedyś się pokusi,zwłaszcza, że cały cykl Ani i inne książki Montgomery czytałam ponownie kiedy byłam z nią w ciąży. Nota bene stąd też mój nick:)))
    A recenzowanej jeszcze nie czytałam:)

  5. Ja dziś jedynie osobiście: serdecznie Ci gratuluję Maleństwa! Niech spokojnie czeka w Twoim brzuszku na rozwiązanie i do niego da Ci trochę poczytać 😉 Później będzie już trudniej usiąść do lektury – wiem, co mówię… Po porodzie zaś niech się zdrowo chowa i daje Wam ogrom radości, miłości i szczęścia. Pozdrawiam Cię mocno, ale ściskam delikatnie, żeby Piotrusia nie przydusić 😉

    1. Limonka –
      uważam, że autorka popełniła wielki błąd ulegając konwenansom. I czy jest to kwestia kury domowej, czy kurka domowego 🙂 – jakimkolwiek formę przybierze takie postępowanie – ja się z taką wizją nie mogę zgodzić. Tym bardziej jeśli pewne wybory przyjmuje się bezkrytycznie. Przecież zawsze jest jakieś "ale", jakiś niepokój, gorszy dzień. A w książce to wszystko opływa lukrem. Niedobrze.
      Reasumując: nie uważam, że kobieta zajmująca się domem nie ma ambicji. Podziwiam i szanuję takie kobiety.

      Serdeczności wielkie 🙂

  6. Ojej! Trzymam kciuki za Piotra i Ciebie! O Ani czytałam dopiero w liceum – lektura szybka i przyjemna, ale dalszych losów nie jestem ciekawa w ogóle. Przeczytałam za to w końcu Akunina – "Azazel" mnie jednak nie porwał, może następne części są lepsze? Pozdrawiam!!!
    banita

  7. Gratuluję synka!!! A propos pracy: wyobraź sobie, jakie było moje zdziwienie, kiedy ostatnio, w ramach kursu z bibliotekoznawstwa, będąc w gościnnie w jednej ze szkół, zobaczyłam na prezentacji dotyczącej biblioteki Twoje nazwisko jako pracownika…:) Świat jest mały:) Będę dozgonnie wdzięczna ODN-owi za wizytę tam, bowiem panie dały nam możliwość zabrania do domu książek, które miały w dwóch egzemplarzach! Ale się obłowiłam:)

    1. Book-erka –
      ależ, żałuję! Wyszłam pięć minut przed spotkaniem, ponieważ to był mój ostatni dzień przed zwolnieniem lek. i już czułam się zbyt zmęczona by zostać. Kurczę – ale fajnie byłoby Cię spotkać w mojej bibliotece 🙂 Bardzo się cieszę, że prezenty przypadły do gustu:) Serdeczności wielkie i dziękuję za gratulację 🙂

    1. Zacofany.w.lekturze –
      oż ty! Zamiast wesprzeć przyszłą, zestresowaną matkę to ty tak czarno-na białym wszystko wykładasz 🙂
      Niech żywi nie tracą nadziei! Może wda się matkę i będzie kochany i grzeczniutki 🙂

      O tak! 🙂 🙂 🙂

    2. Zestresowanej matce chcę oszczędzić brutalnego zetknięcia z twardą rzeczywistością, polecam sławny felieton Agnieszki Chylińskiej:))) Ale synek kochany będzie na pewno, grzeczniutki pewnie będzie bywał:) Pierwsze odetchnięcie z ulgą będzie po upchnięciu potomka w przedszkolu:P

  8. Aha, a co do Ani, to ja zawsze wolałam Emilkę i Historynkę (chyba najbardziej nawet Historynkę). Ania była dla mnie jakaś taka mdła, choć tom "Ania na Uniwersytecie", od którego zaczęłam w ogóle przygodę z Anią, ogromnie mi się podobał. "Błękitnym Zamkiem" też byłam urzeczona.

    1. Chihiro –
      bardzo dziękuję dobre słowo 🙂 Strumień pozytywnych wibracji jak najbardziej wskazany, a nawet konieczny 🙂 Bardzo dziękuję 🙂

      A co do Ani to również uważam, że najlepszym tomem jest "Ania na Uniwersytecie", a co do innych serii koniecznie muszę nadrobi zaległości, bo jak widzę z komentarzy – naprawdę wiele mnie ominęło 🙂

      Serdeczności wielkie 🙂

  9. Agnes –
    po lekturze "Ani z Wyspy księcia Edwarda" muszę się z Tobą w 100 procentach zgodzić 🙂

    Bardzo, bardzo dziękuję 🙂 W maju…a maj coraz bliżej 🙂

    Mam nadzieję, że starczy mi energii na wpisy i czytanie, albo osobiste relacje – ale dzięki przyjaznym duszą na pewno dam radę 🙂

    Jeszcze raz dziękuję i bardzo serdecznie pozdrawiam 🙂

  10. A ja zakończyłam swoją przygodę z rudowłosą panną Shirley na tomie "Wymarzony dom Ani", dalej jakoś nie dałam rady czytać, to już nie było to… Dołączam do grona wielbicieli "Ani na uniwersytecie", dla mnie to też najlepszy tom :-). Chociaż po latach bardzo ciepło myślę też o "Ani z Szumiących Topoli".
    Trzymam kciuki za szczęśliwe rozwiązanie, życzę dużo zdrówka i pogody ducha, i posyłam moc pozytywnych fluidów! I wszystkiego dobrego na święta 🙂

    1. Eireann –
      "Ania na Uniwersytecie rządzi!" Uwielbiam ten tom, szczególnie zaś zaręczynową końcówkę 🙂

      Bardzo, ale to bardzo dziękuję za dobre myśli i słowo. Tak pozytywne fluidy są dla mnie wielkie wsparciem 🙂

      Najlepsze życzenia Wielkanocne!
      Serdeczności wielkie 🙂

  11. wielbicielka Ani jestem od pierwszej klasy podstawówki, kiedy to swoje kieszonkowe wydawałam sukcesywnie na kolejne tomy, dlatego powyzsza ksiązka była smutnym rozczarowaniem, gdzie sie podziała silna, mądra i pełna humoru postać?a co do męskich lektur-pracuję z chłopakiem, który "Anie.." czytał i sobie chwalił, więc kto wie, kto wie? pozdrawiam i przyłączam się do gratulacji:)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *