Oates jest jedną z najbardziej utytułowanych współczesnych amerykańskich pisarek. Choćby wspomnieć należy fakt, że w kieszeni ma już National Book Award. Autorka, która rokrocznie wymieniana jest wśród kandydatów do Nagrody Nobla, tym razem przedłożyła czytelnikom rzecz ciekawą, jednakże nie najlepszą w swej karierze. „Tatulo” to mocna, mroczna i bardzo emocjonalna proza, w której dostrzec można echa jej wcześniejszych powieści.
Tytułowy Tatulo, to psychopata, który sam siebie nazywa pomazańcem bożym. W jego chorym umyślę powstał plan, którego głównym bohaterem jest sześcioletni Robbi, syn Dinah i Whita. Samozwańczy pastor uprowadza chłopca spod centrum handlowego, okrutnie raniąc przy tym jego matkę. Porywacz nie zostawia żadnego śladu, który mógłby stanowić chociażby cień nadziei dla zrozpaczonych rodziców. Co oczywiste, moment porwania jest kluczowy dla obu stron. Dla rodziców to punkt w czasie, w którym urzeczywistnia się największy z możliwych koszmarów – najpierw porwanie dziecka, dalej rozpacz, impas poszukiwań i kalectwo matki. Dla Tatulo to początek „reedukacji” chłopca i poddania go „boskiej próbie”. Akcja „Tatulo” obejmuje okres 6 lat i prowadzona jest dwutorowo – z perspektywy porywacza, jak i rodziców Robbiego.
Powieść Oates jest linearna, choć poszarpana i chwilami nagle urywana. Moment porwania stanowi pauzę, podkreślaną licznymi fabularnymi powtórzeniami, przed uruchomieniem tragicznego i emocjonalnego rollercoastera. W „Tatulu” otwarta zostaje emocjonalna puszka Pandory, a na pierwszy plan wysuwają się uczucia, których nigdy nie chcielibyśmy doświadczyć. Uczucia, serwowane przez autorkę mimochodem, przybierające formę niepozornych wtrąceń, wyznaczają kurs powieści. Pedofilia, psychiczna i fizyczna krzywda dziecka, bezsilność rodziców. Trauma, która na zawsze doświadcza bohaterów.
W „Tatulu” po raz kolejny Oates prezentuje wycinek amerykańskiego społeczeństwa. Porusza znane sobie i uniwersalne motywy, takie jak przemoc i gwałt, bezsilność i niesprawiedliwość. Głównymi bohaterami uczyniła psychopatę i rodziców chłopca. Jednak do pełnego obrazu tragedii zabrakło głosu uprowadzonego dziecka. Być może to celowy zabieg, który wyznacza miejsce ofierze. Jednak o sile tej książki stanowi jej zakończenie, które wbija czytelnika w fotel, a potem długo, długo nie pozwala zasnąć i zapomnieć.
Recenzja powstał dla portalu xiegarnia.pl
Trochę za mroczna dla mnie. Przypomina mi stary film pod tytułem "Wiem że na imię mi Steven"
Nie widziałam i nie znam filmu. Muszę się sprawie bliżej przyjrzeć. A książka bardzo, ale to bardzo mroczna faktycznie. Nie dla osób o słabych nerwach.
Bardzo lubię tego typu skrajne, ale bardzo wciągające opowieści. O autorce już słyszałam, a w tym tygodniu rozpocznę swoją z nią przygodę, zabierając się za lekturę "Zbłoconej".