„Nie przeproszę, że urodziłam” to zbór opowieści z przeróżnych zakątków świata, które dotyczą zapłodnienia pozaustrojowego. Domagalska odwiedziła Danię, Izrael, Ukrainę i wiele innych krajów, żeby dogłębnie poznać i zbadać temat. Oczywiście sporo miejsca poświęca też Polsce, która w kwestii leczenia bezpłodności i prawnych regulacji z nią związanych pozostaje daleko w tyle. To, co już dawno zostało znormalizowane m. in. Holandii czy Kanadzie u nas dopiero bierze się pod dyskusje. Wziąć choćby pierwszy przykład z brzegu: dawca spermy ma pozostać anonimowy czy jednak nie? Albo: w ilu wypadkach może zostać wykorzystana sperma jednego dawcy: dwa, trzydzieści, sto? Czy córka może być dawcą komórki jajowej dla swojej matki? Co ze skutkami takiego postępowania? Pytań jest naprawdę sporo, a w tym konkretnym przypadku, nie możemy wykpić się milczeniem. Aspekt społeczny, techniczny etc. na to nie pozwoli.
W tekście pada stwierdzenie: Rodzicem jest ten kto wychowuje! I gwoli sprawiedliwości należy jeszcze nadmienić, że ten kto troszczy się, zapewnia poczucie bezpieczeństwa, edukuje, czyli bierze pełny udział w życiu dziecka. Trudno się nie zgodzić, i zaprawdę trudno nie zrozumieć, usilnych i bezkompromisowych starań o posiadanie potomstwa. Tak jak w przypadku głównej bohaterki reportażu Agnieszki, która poświęca zdrowie, oszczędności, relacje z bliskim, byle tylko otrzymać możliwość bycia matką. Bo najważniejsze wydają się być, wspomniane na początku, świadomość i odpowiedzialność. Jeśli te dwa elementy zostaną zachowane możemy być spokojni o ewolucje pojęcia rodziny.
Książka Domagalskiej to ważny, potrzebny i bardzo wyważony głos w zaciekłej i bardzo emocjonalnej dyskusji o in vitro. Lektura dla każdego – tego z lewa i prawa. Szczególnie zaś z prawa.
Recenzja opublikowana pierwotnie na portalu „Lubimy Czytać”
dokładnie tak. Dla mnie ta książka była też źródłem sporej wiedzy. Polecam 🙂
Jestem świeżo po tej lekturze i mogę rzec, że otworzyła moje spojrzenie na sprawę in vitro jeszcze szerzej. Jest to naprawdę tytuł godny uwagi. 🙂
Zgadzam się. Miałam bardzo podobne wrażenie.