I zatęskniłam za (o)powieścią….
Zapiski na marginesie
Nie psujmy książki książką. To co ostatnimi czasy doprowadza mnie do szaleństwa (jeśli chodzi, rzecz jasna, o czytelniczą sferę mojego życia) to fakt, że wydawca, promuje swoją książkę porównaniem do jakiegoś literackiego klasyka, na przykład: „Drugi Dostojewski”, „Kafka współczesny”, „Anna Karenina ciągle żywa!”, czy jak w przypadku tekstu Anny Patchett – ”Współczesna, kobieca wersja Jądra ciemności” („Time Magazyn). Strasznie takich zabiegów promocyjnych nie lubię. Z góry czuję, że mam narzuconą formę odbioru i interpretacji książki. A przecież dobra literatura sama potrafi się obronić. Przywołanie z zaświatów mistrza Josepha uważam za niestosowne ( i jeszcze określenie „kobieca”, czyli do cholery jaka?! Mam to sformułowanie potraktować pejoratywnie, czy co?! ), ponieważ „Stan zdumienia” to bardzo dobra literatura. Podkreślam, bardzo dobra i zasadniczo inna od tekstów Józefa Teodora Konrada Korzeniowskiego. Inna, co wcale nie znaczy gorsza, o nie. (Druga sprawa, która mnie denerwuje u wydawców i wzbudza moją czujność to okładkowe, nadużywane słowo „arcydzieło”. No na litość boską nie każda książka jest wybitna – marna literatura także jest potrzebna. I to jeszcze jak!).
Meritum
Powieść „Stan zdumienia” to historia opisująca losy czterdziestokilkuletniej kobiety imieniem Marina. Kobiety, która zmuszona jest porzucić swoje bezpieczne i do bólu przewidywalne życie w zimnej i ośnieżonej Minnesocie, prace w laboratorium koncernu farmaceutycznego Vogl oraz pana Foxa – przełożonego i nudnego kochanka i wyruszyć w głąb amazońskiej dżungli w poszukiwaniu genialnej doktor Swenson. Równie ważnym powodem dla którego bohaterka ma odbyć tą niebezpieczną wyprawę jest lakoniczna informacja o śmierci przyjaciela i współpracownika Andersa Eckmana, który jako pierwszy wyruszył do Ameryki Południowej w poszukiwaniu wyżej wspomnianej Swenson.
Powieść Patchett dzieli się zasadniczo na dwie części. Ta pierwsza, swoiste preludium, której akcja toczy się jeszcze w Stanach oraz w trakcie podróży do dżungli, gdzie czytelnik stopniowo wchodzi w świat nieznany i zdumiewający. Ta druga część to czas Annick Swenson. Kobiety o niezwykle silnym, wręcz despotycznym charakterze, która w wyniku długoletnich badań odkryła środek- roślinę umożliwiającą kobietom z plemienia Lakaszich ciążę, aż do późnej starość. Lecz staruszki „przy nadziei” to nie jedyny element który wprawi w zdumienie Marinę. Dżungla okaże się dla kobiety polem niezwykłych odkryć, ale też miejscem, gdzie przyjdzie jej zrewidować swój własnym systemem wartości i wyobrażenie człowieczeństwa.
I trochę wniosków
„Stan zdumienia” to niezwykle interesująca i wciągająca książka. Książka, która stawia wiele pytań i która nie daje na nie łatwych odpowiedzi. Jak chociażby pytanie o granice ludzkich możliwości psychofizycznych, o granice wielu rozrodczości, czy w końcu o granice interwencji „zachodu” w życie i funkcjonowanie innych, być może mniej „cywilizowanych” kultur. Ważnych tematów poruszanych w książce jest naprawdę wiele. I tylko zakończenie książki może wzbudzić w czytelniku niedosyt. Ale to niuans. Bo sos fabularny powieści jest na tyle dobry, niebagatelny i nieszablonowy, że świetnie zaciera śladowe niedoskonałości dania głównego. No i deser – całe spektrum arcyciekawych postaci – jak chociażby głuchoniemy chłopiec Easter – pomagier dr Swenson.
Voilà!
Ann Patchett to podobno jedna z bardziej obiecujących współczesnych pisarek amerykańskich. Za swoją powieść „Belcanto” otrzymała Orange Prize i PEN/Faulkner Award. Myślę, że „Stan zdumienia” (tytuł oryginalny chyba jednak lepszy „State of wonder”) też ma szansę na duży literacki sukces. I choć to może nie jest arcydzieło na miarę Conrada (o sugestio, cóż żeś mi zrobiła!) to i tak zachwyca.
Książka zapowiada się interesująco – a gdybym miała ocenić ją po okładce, sklasyfikowałabym ją jako czytadło… Czy tylko mnie się tak zdaje, czy okładki ostatnio rzeczywiście są mylące?
Faktycznie, okładka fatalna. Gdyby nie sugestia koleżanki, pewnie też ominęłabym tę książkę szerokim łukiem. Okładki są mylace i to strasznie. Też mnie to denerwuję 😉
Bardzo ciekawa recenzja. Od dawno "chodzi" za mną ta książka.
I podpisuję się obiema rękami i nogami pod tym, co piszesz o nadużywaniu superlatyw i porównań do innych dzieł. Jako czytelnik (albo widz, bo to też tyczy się filmów) czuję sie traktowana jak głupek, któremu trzeba DUŻYMI LITERAMI PRZETŁUMACZYĆ, co ma myśleć i co mu się będzie podobać.
Pozdrawiam!
Kreskowa – dokładnie! Wydawcy zapominają, że czytelnik to rozumna istota i świetnie sobie poradzi z interpretacją książki. I te szablonowe, nudne okładki – to kolejna zmora, która spędza mi sen z powiek 😉 I aż trudno nie ocenić książki po okładce…Zaprawdę trudno.
Już od kilku miesięcy mam ochotę na tę książkę, a po Twoim wpisie na chęć jeszcze wzrosła. Doskonała recenzja :))
PS. Mnie też strasznie drażnią te hasła wymyślane przez wydawców w stylu "polska Bridget Jones" albo jak w tym przypadku – "Współczesna, kobieca wersja Jądra ciemności". Dlaczego czytelnik traktowany jest jak półinteligent, który lubi tylko to, co już zna lub z czymś znanym mu się skojarzy?
Rr-odkowa – bardzo dziękuję za dobre słowo. A książka wyśmienita.
No właśnie, tak jak napisałam wyżej, przecież czytelnik to rozumne zwierzę! Świetnie sobie rodzi z odbiorem i interpretacją tekstu. Trzeba być twardzielem czytelniczym w tym okrutnym wydawniczym świecie 😉
Bardzo dobra recenzja! Juz po raz kolejny czytam przychylne tej ksiazce recenzje, wiec musze na nia zapolowac:)
Tez nie lubie wszelakich etykietek nadawanych ksiazkom. Nawet juz samo slowo bestseller mnie drazni! Z okazji dzisiejszego swieta domarzenia wszystkich marzen dla ktorych inspiracja niech stanie sie niejdna lektura:)
Pietia – bardzo dziękuję za dobre słowo i życzenia.
Oj, nie rozpieszczą wydawcy czytelników, nie rozpieszczają. Ale czytelnik to uparta istota i mądra, więc siłą woli przejdzie tą nachalną promocję 😉
Mnie też do szewskiej pasji doprowadzają rekomendacje wydawców. Niby wspaniały debiut, a tu okazuje się że gniot. Wrrr… A recenzja pyszna 🙂 Powieść na pewno przeczytam. Pozdrawiam ciepło.
Evo – bardzo dziękuję za dobre słowo 🙂 Tak już jest z tymi naszymi rodzimymi wydawcami, że nie rozpieszczają czytelnika i traktują go trochę mało poważnie. Koniecznie należy ignorować sformułowań "arcydzieło", "wspaniała", "wybitna" etc.
pozdrawiam serdecznie 🙂
przekonałaś mnie tą recenzją, chyba zakupię tę książkę 🙂 a co do chwytów wydawców, popieram, taka natrętna reklama za wszelką cenę jest okropna, tyczy się to zarówno książek, jak i filmów, nie raz wprowadza w błąd..
bardzo się cieszę 🙂
A promocja – faktycznie bywa nachalna i mało poważna. Chyba należy niektóre sformułowania po prostu ignorować. Bo niedługo się okaże, że faktycznie otoczeni jesteśmy samymi arcydziełami.