Jestem w stanie to sobie wyobrazić. Przynajmniej jeśli chodzi o część autorską. Zresztą od zawsze mam duży rezerwuar tolerancji w kontekście pasji. Zatem pasja. I fascynacja. Na tyle duża, żeby podjąć studia medyczne i wszystkie oszczędności przeznaczyć na kolejne arktyczne wyprawy, by spróbować odkryć tajemnicę śmierci trzech śmiałków. To akceptuję. Ja – mól książkowy, sybaryta życiowy i człowiek wybitnie stacjonarny, ciepłolubny i nizinny – jestem w stanie zrozumieć nawet Rutkiewicz, i dla przykładu, nawet takiego Amundsena. Ale chojrackiego ryzykowania życia dla chwały i sławy, bez odpowiedniego doświadczenia i przygotowania, to już zupełnie nie. A tropem takiej właśnie, zdaje się na wskroś amatorskiej wyprawy, ruszyła Bea Uusma. Wyprawy polarnej z 11 lipca 1897 roku, której członkowie Salomon August Andrée, Knut Frænkel i najmłodszy – dwudziestoczteroletni, Nils Strindberg, odlatują wypełnionym wodorem balonem o nazwie „Orzeł” w stronę bieguna północnego. Wykorzystują nowatorski środek transportu, którego przedtem nikt w takich warunkach nie sprawdził. Nikt! Za to nie omieszkali zabrać ze sobą jedwabnych szalików, co by na wypadek powodzenia wyprawy machać do wiwatującego na ich cześć tłumu. Łatwo domyślić się jaki był finał tej ekspedycji. I o tym jest właśnie książka szwedzkiej autorki. O szaleństwie, ale też o próbie zrozumienia przesłanek, które leżały u podstaw podjęcia tej, nazwijmy rzecz po imieniu, samobójczej misji (bo jednak rozbuchane ego, to jednak mało). O tym także. Ale przede wszystkim o tajemniczej śmierci uczestników wyprawy, której zagadka do tej pory nie została rozwiązana.
A zatem książka – śledztwo. Ponad sto lat później, tak samo jak w początkowym okresie poszukiwań,
żadna z hipoteza nie jest wystarczająco przekonująca. Mężczyzn zaatakował niedźwiedź? Zatruli się tlenkiem węgla, czy jedzeniem? A może przedawkowali morfinę lub zamarzli? Każda z tych teorii jest tyleż prawdopodobna, co niepotwierdzona. Nowoczesne technologię z których korzystała autorka, również nie wyjaśniają sprawy do końca. Prawda o tragicznej śmierci uczestników wyprawy, mimo determinacji kobiety, nadal pozostaje tajemnicą.
„Ekspedycja” to pięknie wydana książka, która jest przede wszystkim emocjonalnym zapisem poszukiwań i pasji godnej największego odkrywcy. Trudno jednakże dyskutować o jej walorach literackich, gdyż książce bliżej do produktu-albumu niż wyczerpującego opracowania popularnonaukowego. Obraz i walory estetyczne (nie miałam pojęcia, że śnieg jest tak wielobarwny!) znacząco dominują w publikacji i dlatego „Ekspedycja” przeznaczona jest przede wszystkim dla polarnych pasjonatów i freaków biegunowych – dla przykładu, takich jak ja.