Niewiedza nie jest popularna, ale jednak do niewiedzy się przyznam. Nie znam się na teorii fotografii. Nie potrafię osądzić, czy zdjęcie jest technicznie dobre, czy złe. Przy ocenie obrazu kieruję się zatem emocjami. Jestem naturszczykiem, który potrafi powiedzieć kilka słów o współczuciu, lęku, lecz nic o świetle czy kadrze. Trochę tak jakbym czytając książkę na nowo odczuwała radość z fabularnych sztuczek, a za nic miałabym kontekst kulturowy, kreację postaci itd. W takim wypadku świeżość spojrzenia jest zapewne plusem, ale cały niedostatek teoretyczny sprawia, że dysponuję ograniczonym narzędziem oceny. Nie mam też zatem podstaw, żeby rościć sobie prawo do wyczerpującej analizy albumu, ale mogę napisać kilka słów o wrażeniu jakie na mnie wywarł. A wrażenie to przejmujące. Co ciekawe i Krzysztof Miller nie miał wykształcenia fotograficznego a nawet dziennikarskiego (co mnie oczywiście w żaden sposób nie tłumaczy!). A jednak nie przeszkodziło mu to być jednym z najbardziej cenionych i rozpoznawalnych polskich fotoreporterów.
Susan Sontag w „O fotografii” pisała o uwikłaniu obrazu w kulturę. O tym, że obraz nie pokazuje całego spectrum problemów, że pojedyncza fotografia jest tylko nieadekwatna reprezentacją większej całości, ale też że dzięki fotografii dokonuje się aktu nieśmiertelności i zawładnięcia przedmiotem/podmiotem utrwalonym. Każdy kto robi zdjęcia, szczególnie jeśli jest to jego zawód, musi się zmierzyć z takimi problemami. Musi zdać też sobie pytanie o etykę np. dokumentując śmierć uchodźców i o granice. Miller, co kilkakrotnie wybrzmiewa w książce, pragnął się dystansować. Przekonać innych (siebie?), że to zawód jak każdy inny. Jak pisze Wojciech Jagielski we wstępie:
Nie uważał dziennikarstwa za misję. Raczej za zadanie do wykonania, ale wykonania wzorowo, najlepiej jak się da. Czyli na własne oczy, z bliska, na wyciągnięcie ręki, bo inaczej w ogóle nie warto.
Najlepsze i najważniejsze fotografie, którą mają sporą reprezentację w książce, to te z lat 90. W Polsce czas przemian a na świecie krwawych konfliktów: Czeczenia, Gruzja, Afganistan, Kongo… . Jednak zdjęcia nie są ułożone chronologicznie, czy też geograficznie, ale wyjściową jest chaos, który ma odzwierciedlać symultaniczność zdarzeń i rozedrganie świata. Zatem Festiwal w Jarocinie jest obok umierających z głodu dzieci w Zairze a zdjęcia z Bośni funkcjonują w sąsiedztwie obrazu pielgrzymów oczekujacych na przyjazd Jana Pawła II. Uzmysłowienie sobie tych relacji jest na wyraz bolesne. Zresztą większość zdjęć, które są w albumie, wstrząsa. To są fotografie, które się pamięta, które stanowią świadectwo współczesności. A szok jest tym większy, że każdy pojedynczy komentarz Millera, który towarzyszy zdjęciom, jest rzeczowy i wyzuty z emocji. Czytelnika/widza nie asekurują więc poduszki powietrzne w postaci literackich ozdobników i formalnych sztuczek. Obraz jest więc tożsamy z treścią.
Millerowi przyszło pracować w najlepszym czasie (i nie chodzi mi tu o ilość konfliktów, których był świadkiem, bo jest we mnie olbrzymia niezgoda na nazywanie np. śmierci uchodźców „ciekawą”), gdy „Gazeta Wyborcza” miał przestrzeń i fundusze na to, żeby swoich pracowników wysłać np. w kilkutygodniową podróż koleją Transsyberyjską z założeniem: napisz/sfotografuj coś fajnego. Kiedy dobra (jakkolwiek definiowana) fotografia była towarem deficytowym, a każda szanująca się gazeta płaciła sowicie za materiał zdjęciowy. Teraz, w świecie wybitnie ikonograficznym i technologicznym, kiedy zdjęcia może robić każdy, też i zawód fotoreportera stracił swój prestiż. A jednak myślę, że Miller był/jest fotografem na każdy czas. Miał odwagę, pasję i ciekawość – a to cechy (bezwątpienia!) najważniejsze w tym zawodzie.
Tytuł albumu „Fotografie, które nie zmienił świata” jest oczywiście wypadkową refleksji samego autora. Tym samym Miller poddaje w wątpliwość zasadność swojego zawodu i sensu pracy. Jak się okazało życia także.
Nie mogłem tym ludziom pomóc, choć wtedy byli dla mnie najważniejsi na świecie. Zawsze mogę tylko podać informacje o tym, co gdzieś z ludźmi się dzieje. Zbulwersować świat brzydkim obrazkiem. Żeby hamburger wypadł z ręki. A flaki po warszawsku stanęły kołkiem w gardle. Tyle tylko mogę.
A ja myślę, że poczucie dyskomfortu to i tak wiele.
Zdjęcia Krzysztofa Millera do zobaczenia >>TUTAJ