„Klaśnięcie jednej dłoni” oraz nagrodzone Bookerem, znakomite „Ścieżki północy” dzieli 16 lat. Ten pierwszy tytuł wydany został w 1997, ten drugi zaś w 2013. Przez ten czas mogło zdarzyć się wszystko i rzeczywiście wszystko się stało: z przeciętnego pisarza Flanagan wyrósł, i uważam że nie ma w tych słowach ani krzty przesady, na pisarza najwyższej klasy. Zaskakującym jednakże, choć nie nowym, doświadczeniem jest lektura dwóch tak różnych jakościowo utworów tego samego autora. Bo „Klaśnięcie jednej dłoni” zdaje się powieścią przeciętną, szczególnie zaś w kontekście lektury „Ścieżek północy”.
„Klaśnięcie jednej dłoni” to historia życia/rozczarowań/cierpienia słoweńskiego imigranta Bojana (Życie dało poznać się Bojanowi Bulohowi jako triumf zła) oraz jego córki Sonji. Powieść zaczyna się w 1954 roku, w którym Maria Buloh bez wyjaśnienia opuszcza męża i trzyletnią córkę. Wyrusza w ciemną, śnieżną i wieczną tasmańską noc, po to by już nigdy nie wrócić. Ten traumatyczny moment, co oczywiste, stanie się cezurą dla Bojana i Sonji. Od tej pory wszelkie wydarzenia z ich życia będą określane mianem „przed” i „po”. Przy czym życie „po” cechować się będzie: smutkiem i samotnością. Gdy więc Sonja, już jako dorosła kobieta, wraca w rodzinne strony nosząc się z zamiarem trzeciej aborcji, ze strony ojca początkowo nie otrzymuje ani ciepła, ani zrozumienia. Wszystko ulega przeobrażeniu, gdy kobieta decyduje się jednak urodzić.
„Klaśnięcie jednej dłoni” to książka oparta na znanych i sprawdzonych schematach: doświadczony wojenną traumą człowiek – odreagowuję ją na najbliższych. Mostem łączącym złą przeszłość i obiecującą teraźniejszość jest rozbita filiżanka, która w momencie pogodzenia się córki i ojca znów, w niemal cudowny sposób, odzyskuje dawną świetność. Flanagan, co chyba najbardziej mnie w tej książce mierziło, nie pokusił się też o dogłębną charakterystykę i ewolucje postaci – wszystko jest proste jak w mordę strzelił – córka niemal bezrefleksyjne wybacza ojcu lata znęcania się. Brakuje, wydawać by się mogło oczywistego, kilkuletniego procesu zmian. Wybaczanie to kaszka z mleczkiem. Narodziny dziecka są również potraktowane rutynowo – jako metafora nowego życia. A wszystko kończy się szczęśliwie i radośnie…
I tylko jedna rzecz zdaje się w tym przypadku działać na korzyść Flanagana – język. Bo autor pięknie operuje słowem, choć i niecelne strzały też tutaj się trafiają. Ale widać, widać już zalążki tego kunsztu, który autor doprowadzi do perfekcji za lat kilkanaście. Jednak w tym konkretnym przypadku jest niemrawo, schematycznie i nudnie. Szkoda.
To, mam wrażenie, częsty przypadek na naszym (i pewnie nie tylko naszym) rynku wydawniczym, że nowych pisarzy odkrywa się dopiero za sprawą przyznawanych im nagród. A potem, idąc za ciosem, publikuje się ich wcześniejsze – nie zawsze tak udane, jak nagrodzona – książki. Podobnie było choćby z Jaume Cabré – jego debiutancki "Jaśnie pan" ukazał się kilka lat po bestsellerowym "Wyznaję". Chociaż akurat tutaj nie sprawdziła się teza, że talent szlifuje się w miarę pisania, bo, moim zdaniem, "Jaśnie pan" jest przynajmniej tak samo dobry jak "Wyznaję".
Co do Flanagana, korciło mnie, aby zacząć chronologicznie, czyli od "Klaśnięcia jednej dłoni", a najlepsze zostawić na koniec. Ale chyba zrobię na odwrót.
To chyba nawet nie tyle częsty przypadek co raczej standard. Z jednej strony nie ma co się dziwić wydawnictwom – nagroda jest nie tylko gwarantem pewnego rozgłosu i zainteresowania na starcie, ale też (choć niekoniecznie) jakości. Z drugiej jednak strony pewnie cała fura niezłych czy też wręcz świetnych powieści nigdy do Polski nie trafi.
Z tego co się orientuję to WL było zobowiązane przy zakupie Bookera Flanagana, czyli "Ścieżek północy" do wydania całej backlisty autora. Więc chcąc nie chcąc musieli wydać i to – kontrakt jest okrutny 😉 Zgadzam się – przez nagrodę można wiele sprzedać 🙂
Obawiam się zawsze sięgać po kolejne książki autora, gdy pierwszą przeczytaną książką jest jego najlepsza książka, bo obawiam się właśnie rozczarowania. Tak mam z tym Flanaganem, bo "Ścieżki…" to dla mnie świetna powieść, a Twoja opinia tylko potwierdza moje obawy.
nie sięgaj 😉 tyle fajnych tytułów śmiga po świecie…;)
Nie czytałam "Ścieżek…" zaś "Klaśnięcie…" właśnie czytam. I muszę przyznać Ci rację – ta powieść jest przeciętna. Czyta się ją z niemałą przyjemnością ze względu na język (choć na początku i z nim miałam problem), lecz sama historia wydaje mi się miałka, pozbawiona głębi, którą autor usilnie próbuje mi wmówić. Zobaczymy, jak będzie dalej, jednak już teraz zaczynam żałować, że nie poznałam najpierw "Ścieżek północy".
Koniecznie sięgnij po "Ścieżki…" wszelkie złe wrażenie zostanie zatarte 😉
za to piosenka jest przeeeeeepiękna 🙂
taaaaak! 😀
Dla mnie już Ścieżki północy były przeciętne, więc nie wyobrażam sobie jak bardzo przeciętna jest ta książka
"Ścieżki…"przeciętne?! Ej, nie – wspaniałe, sensualne – ekstra w ogóle! 🙂 Mnie urzekły.
lektura dopiero przede mną.. więc się nie będę sugerować opinią.. mnie już urzekł tytuł !
Tytuł rzeczywiście świetny. Czekam na twoją opinię – ciekawe czy nasze zdanie będzie podobne 🙂