Macierzyństwo, „Hydrozagadka” i „Ekipa z New Jersey”

 „Matczyne fiksum-dyrdum”

Oczywiście, że musiałam przeczytać tę książkę. Jako świeżo upieczona mama po pierwszym tygodniu spędzonym sam na sam z Maluchem powiedziałam do męża, że urlop macierzyński powinno się przemianować na bardziej adekwatną nazwę np. „praca macierzyńska” a rząd zatwierdzić ustawę o dużym dodatku finansowym dla matek (HA, HA, HA!). W każdym razem nie „urlop”, gdyż to słowo nijak się ma do zastanej, pieluszkowej rzeczywistości. Bo jak nazwać sytuacje, gdzie twoja aktywności zawodowa do tej pory wynosiła około 30-40 godzin tygodniowo a teraz pracujesz około 168 godzin! A no pewnie, że harówka! Tyle narzekań. Tyle prawdy. A jakie pozytywne emocje! I bogu dzięki za starsze, doświadczone koleżanki, za rodzinę i przyjaciół – świadomość trudności jest zaprawdę darem niebios. Zdecydowanie uwalnia od frustracji i rozczarowań.

Książka Czeczott to niezwykła i cholernie potrzebna pozycja. Obnaża tajniki macierzyństwa. Sekret tak dobrze ukrywany przez wtajemniczonych – „dzieciatych” przed resztą świata. Bo któż przed porodem zdaje sobie sprawę z ogromu obowiązku i problemów, które czekają (czyhają?!) na przyszłych rodziców?! No kto?! Od wyboru pieluszek, przez wybór „jedynie słusznej metody wychowawczej” aż po wybór szczepionek. Od nocnego czuwania po radzenie sobie z ciągłym stresem. Problemy w związku, problemy z własnym nieforemnym i zmaltretowanym ciałem, problem z libido, problemy finansowe… . Większość z nas zna piękne i wystylizowane fotografie z uśmiechniętym bobasem (ja sama umieściłam takie na znanym portalu społecznościowym! O zgrozo!). W kolorowej prasie, telewizji, Internecie trudno szukać zdjęć zmęczonej matki, brudnego dziecka, czy rodzicielki z puszką piwa w ręku i poplamionej bluzce (chyba, że  w kontekście patologicznej rodziny). Autorka, która złorzeczy na uładzony obraz macierzyństwa (jakże słusznie!) znany z mediów, prezentuje subiektywny, aczkolwiek zdaje się prawdziwy obraz macierzyństwa, która oprócz chwil radości często niesie za sobą także zmęczenie, złość, i wielokrotnie na stronach książki wspominaną, frustracje. Frustracje wywołana tym, że nagle młoda, ambitna, aktywna i  wykształcona kobieta musi zmierzyć się z całkiem inną rzeczywistością. Rzeczywistością czterech ścian, gdzie tomik poezji Sylvia Plath zamieniony zostaje na laktator i brudne pieluszki. Bolesna strata. I jeszcze poród. I jeszcze walka z polską służbą zdrowia. Macierzyństwo to trudna (brudna) robota.

Jeszcze raz powtórzę – książka Czeczott to cholernie potrzebna pozycja. Pokazuje nam -matkom, że złość jest czymś zupełnie normalnym w tym „wspaniałym” okresie. Że obawy i lęki są w pełni uzasadnione. A chwile radości przeplatane są chwilami smutku.  I wszystko to mieści się w granicach normy. Więc gdy już przejdzie się na tę „drugą stronę mocy” nie można zapomnieć o sobie. Bo wcale niebanalne jest stwierdzenie – szczęśliwa mama-szczęśliwa dziecko. A macierzyństwo (i tu wypełni zgadzam się z autorką) to trudna, ale i cudowna harówka. Warta wysiłku i warta szczerego obrazowania.

***

W kontekście tej lektury polecam także bardzo dobrą recenzję książki Sylwii Chutnik „Mama ma zawsze rację” autorstwa Ani Jakubiuk

15 komentarzy

    1. Carrie –
      dzięki za dobre słowo 🙂
      Myślę, że książka ciekawa również dla "nie-dzieciatych". Warto. Bardzo bezpośrednio o macierzyństwie. Z tą wiedzą na pewno będzie potem łatwiej 🙂 Tak mi się wydaje… 🙂

      moc pozdrowień 🙂

  1. Ostatnie zdjęcie jest wręcz genialne 🙂 Przyznaję, że zwabiłaś mnie właśnie tytułem posta, bo macierzyństwo to nie moja bajka. Gratuluję szczerej recenzji, dokładnie to samo usłyszałam od bratowej po jej pierwszym dziecku – "dlaczego nikt tego nie mówi na głos, czemu dzieciaci ukrywają prawdę przed nie-dzieciatymi?!" 😉

    A tak na marginesie – jest dla mnie wielką zagadką kto ogląda te dziwne programy z mtv… przecież to jest tak, no aż brak słów, niech będzie denne, że aż zęby bolą!

    1. Kornwalia –
      faktycznie mtv wymiata jeśli chodzi o tego typu programy. Ale to jeszcze pikuś przy "fantastycznej" ramówce kanału tlc. Tam to dopiero jest szaleństwo ;)Ale obrazek rewelacyjny – uśmiałam się po pachy 🙂

      wielkie dzięki i moc pozdrowień 🙂

  2. A ja jakoś sceptycznie podchodzę do tego typu pozycji. Wydaje mi się, że po prostu trzeba na luzie podejść do dziecka i do siebie – bez przesady, jak się dwa dni z rzędu nie wykąpie to nie umrze, jak wózek będzie miało używany to też nie będzie miało zmarnowanego dzieciństwa, i marka pieluszek też jest raczej obojętna 😉 I wiadomo, do złości każdy ma prawo, byle nie wyładowywać jej na ludziach… Jako już-nie-tak-świeżo-upieczona mama (zaraz obchodzimy roczek) raczej mam wrażenie, że właśnie wszyscy narzekają, a to po prostu życie: nie-dzieciaci i tak nie zrozumieją, póki nie odczują na własnej skórze, a dzieciaci znają z autopsji, więc wydaje mi się, że to ciągłe podkreślanie, jakie macierzyństwo jest ciężkie, trudne i wymagające jest trochę bezcelowe. Mnie użalanie się nad sobą demotywuje. No ale może na samym początku warto coś takiego przeczytać, żeby właśnie nie podchodzić do wszystkiego zbyt poważnie 🙂

    1. Książkozaur –
      całkowicie się z tobą zgadzam. Najważniejsze, żeby dzieciaczek miał dużo miłości i zadowolona mamę 🙂 A marki i metody wychowawcze należy puścić w odstawkę 😀 Nie przesadzać 🙂
      A pozycja wydaję mi się jednak potrzebna i to nie tylko po to by "nie-dzieciaci" zrozumieli istotę, lecz po to aby mieli świadomość – to i tak dużo 🙂

      Najważniejszy jest dystans – ja staram się go zachować. Może tu tkwi tajemnica 😉

      Moc pozdrowień dla was obojga 🙂

  3. Hej, ja mam pytanie małe. Czy byłabyś zainteresowana umieszczeniem w Katalogu Czytelniczym? Wystarczy tylko, że dodasz Katalog do linków i napiszesz w komentarzu bądź w mailu, żebym wpisała na listę Twojego bloga. 🙂 Oczywiście, do niczego nie zmuszam.
    Pozdrawiam serdecznie. 🙂

  4. Chodzi za mną ta książka…
    Szczególnie to non-fiction mnie przekonuje, a Twój opis potwierdza, że w końcu coś bez mydlenia oczu.
    Czego mam serdecznie dość. Nigdy nie narzekałam, teraz wychodzę na idealną matkę, która wychowuje w "doskonały" (takie są opinie) sposób trzy córki – ale piszę to z ironią. Tak naprawdę nie było kolorowo i nie jest. Chcę przeczytać tę książkę – chyba będzie dla mnie dobrą "terapią".

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *