Dziewięć lat bloga, czyli czytać trzeba na śmierć i życie

2005-273-1_orig
fot. André Kertész

Zamiast wstępu.

Dziewięć zacnych lat. Noce i dnie z literaturą. Praca i życie z książkami. Dom w książkach. Książki w domu. Księgozbiór, który rośnie wraz z synem. Syn, który rośnie wraz z księgozbiorem. Mąż, który z pełnym poświęceniem i niemą akceptacją skręca kolejne regały. Kot i pies nieczuli na nowe tytuły, które wypełniają już niemal każdy pokój. I mogłabym za Ryszardem Koziołkiem powtórzyć: Wołałbym być świadkiem zdarzeń niż słów, ale tak to jest z tymi, co za dużo czytają, a za mało żyją. Ale skłamałabym. Dobrze mi tak, jak jest. W okresie dojrzewania literatura pełniła w moim życiu głównie rolę poznawczą i eskapistyczną. Z naciskiem na tę drugą funkcję. Z czasem stała się jednak sposobem na życie (blog, studia, praca). Nie jestem fanatyczką, ale dobrze mi wśród książek. Wśród ludzi także. Mam do jednych i drugich dużo szczęścia. Dobre było te dziewięć lat blogowania (trzymajcie proszę kciuki za kolejne!), choć sporo czasu musiało minąć, bym uwierzyła, że to co robię, ma sens i jednak jest coś warte (wyróżnienia, publikacje, przepustka do pracy w wydawnictwie, Wasze dobre słowa etc.). Wpadajcie częściej, a ja obiecuję częściej pisać. Dziękuję, że jesteście drogie Czytelniczki i drodzy Czytelnicy!

9 lat w jednym akapicie.

Pamiętam swoją pierwszą entuzjastyczną recenzję. Był rok 2009 i odkryłam „Gottland” Szczygła. Śmiem zresztą twierdzić, że ten rok i kilka ościennych to były najlepsze lata polskiego reportażu. Tochman i jego mistrzowska książka „Dzisiaj narysujemy śmierć”. I jeszcze spoza krajowego non-fiction Swiatłana Aleksijewicz „Wojna nie ma w sobie nic z kobiety”. W 2011 zostały wydane „Farby wodne” Ostałowskiej, a ja odkryłam dla siebie Paula Theroux. Natomiast 2012 przyniósł zachwyt polską powieścią – „Ciemno, prawie noc” Joanny Bator. Zresztą Bator w 2015 roku niewybaczalnie rozczarowała „Wyspą łzą”. Rok 2012 był jednak przede wszystkim dla mnie rokiem Steinbecka. I jak za licealnych czasów, kiedy czytałam wszystko autora/autorki, który/która mnie w danym momencie zachwycił/zachwyciła (przeszłam tę samą drogę z Singerem, Konwickim itd.), przeczesałam twórczość amerykańskiego pisarza wzdłuż i wszerz – od „Gron gniewu” po „Na wchód od Edenu”. 2013 przyniósł poznanie Mariusza Urbanka – biografa (jakże udana opowieść o Broniewskim!) i mocne wejście Szczepana Twardocha z „Morfiną”. 2014 należał bez wątpienia do Knausgårda i jego bezustannej, jakże mozolnej i wyczerpującej walki (także dla czytelników). I przyznam się, że przy 3 tomie dałam już sobie spokój, choć pierwszy cieszył oko świeżością narracji. W tym samym roku, co opasłe dzieło Norwega, ukazało się także nie mniejsze tomisko (a nawet dwa!): „100/xx. Antologia polskiego reportażu XX wieku”. Zacne kompendium dla reporterski freaków takich jak ja. 2015 był glorią wielkich powieści. Zachwyciłam się Zadie Smith, Rothem, „Księgami Jakubowymi” Tokarczuk. 2016 zaś przyniósł jeden z najlepszych reportaży jakie przeczytałam w życiu – „Jednego z nas” Åsne Seierstad. W tym samym roku pozytywnie zaskoczył mnie także Łukasz Orbitowski („Inna dusza”). Natomiast krytycy wszelkiej maści i czytelnicy wszelkich stanów spierali się o to, czy „Małe życie” Yanagihary jest złą, czy jednak dobrą powieścią. Konflikt do dziś nie rozstrzygnięty. W 2017 Cezary Łazarewicz wydał świetną, reporterską opowieść o Grzegorzu Przemyku, za którą zresztą otrzymał Literacką Nagrodę Nike. W tym samym roku bardzo udanie zadebiutował też Kamil Bałuk z tytułem „Wszystkie dzieci Louisa”. Ukoronowaniem 2017 była arcydzielna książka Marcina Wichy „Rzeczy, których nie wyrzuciłem” (Książki były naszym tłem. Tkwiły w każdym kadrze). 2018 niedawno podsumowałam (tutaj), ale na szczególną uwagę w pełni zasługuje jeszcze tom „Dom z dwiema wieżami” Macieja Zaremby Bielawskiego (krótko – tutaj).

Reasumując.

Prawie dekada świadomej obecności na rynku wydawniczym. Nieświadomej trzecia. Na szczęście jeszcze dużo przede mną i dużo za mną. Trochę górnolotnie, banalnie i sentymentalnie to pewnie zabrzmi, ale literatura ma to do siebie, że nie pozwala pozostać obojętnym. Czasami zaś rozczarowuje, ale potem często nadrabia z nawiązką. Dlatego tak ważne jest czytanie tekstów wszelkiej maści. Złych i dobrych. Aby porównywać, spierać się i dyskutować. Zatem chwała i pokłony książkom! Bo co innego nam pozostaje?!

Mądry cytat za zakończenie.

Czytać należy intensywnie. Czasami powinieneś czytać z intensywnością większą od tej, z jaką pisano tekst, który czytasz. Czytać należy gorliwie, z pasją, z uwagą i bezlitośnie. Autor może paplać, lecz ty czytaj rozumnie; każde słowo, jedno po drugim, tam i z powrotem, wsłuchując się w książkę, wypatrując śladów, które prowadzą w gąszcz, uważając na tajemnicze sygnały, które sam autor mógł przeoczyć, gdy kroczył naprzód w puszczy swojego dzieła. Nigdy nie należy czytać lekceważąco, od niechcenia, jak ktoś, kogo zaproszono na królewską ucztę, a on tylko dłubie końcem widelca w potrawach. Czytać trzeba elegancko, wielkodusznie. Czytać należy tak, jakbyś w celi śmierci czytał ostatnią książkę, którą ci przyniósł strażnik więzienny. Czytać trzeba na śmierć i życie, bo to największy ludzki dar. Pomyśl: tylko człowiek umie czytać.   Sándor Márai

***

Blog God save the book powstał 30.12.2009 r. o godzinie 9.37

Matylda.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *