Ilona Wiśniewska swoją poprzednią reporterską książkę „Białe” zaczęła od słów: Łatwo tu zapomnieć, że świat jest gdzie indziej. Rzecz dotyczyła wyspy Spitsbergen i była, jeśli wziąć pod uwagę drugi tytuł pisarki, pierwszym zauroczeniem daleką Norwegią, entuzjastycznym preludium, które to autorka w tomie „Hen” zdaje się nie tyle weryfikować, lecz spojrzeć na współczesną Norwegię z zupełnie innej strony, eksplorować głębiej. Bo w przypadku „Hen” rzecz ma się zgoła kontrastowo. Świat zewnętrzny brutalnie wdziera się w najmroźniejsze i najdalsze zakątki regionu, zabierając to, co najcenniejsze: tradycję oraz młode pokolenie mieszkańców. Najnowszy reportaż Wiśniewskiej jest zatem opowieścią o końcu pewnej epoki, o wyludnianiu się Finnmarku, ale też o samotności, którą to bohaterowie książki zaczytują, spędzając wiele godzin w miejscowej kawiarni. I nieustannie wspominając. Jak chociażby Ibert Amundsen, którego życiorys stanowi klamrę całej opowieści, i który codziennie, mimo podeszłego wieku, w kawie zanurza kostki brązowego cukru, a wzrok w gazecie albo w rozmówcy.
Finnmark to garstka ludzi, ryby i renifery, kamień na kamieniu, bezwzględne morze, zimnie lato, surowa zima i wiatr, który mąci świadomość. Dla Iberta to czysty strumień świadomości.
Ibert Amundsen (rocznik 1924) pamięć ma wielorybią. Pamięta wojnę (niestety!) i okres spalonej ziemi (też niestety!); ubogą Norwegię i życie w ziemiankach; śmierć Księcia w 1960 roku (konia, który służył mu oddanie); prosperitę zakładów przetwórstwa rybnego; śmierć ukochanej żony (to aż za dobrze, zbyt boleśnie); przymusową norweską edukację Saamów (Lapończyków). Jest bez wątpienia chodzącą encyklopedią regionu. To właśnie jego oczami Wiśniewska opowiada o historii i mieszkańcach Finnmark. Jego śmierć zdaje się być symbolicznym końcem pewnej epoki, ale też końcem pokolenia, które żyło według nadrzędnego etosu pracy, poczucia wspólnoty i skromności. Ponadto, „Hen” jest także opowieścią o czasie wypatrzeń i grzechach norweskiej unifikacji kultur, który nie możliwy do nadrobienia, jest ciemną plamą na honorze Norwegów.
Północ Norwegii oczami Wiśniewskiej, to mimo wszystko (mimo mrozu, samotności, trudności logistycznych) miejsce, które chciało by się poznać i eksplorować. Co tu dużo ukrywać – miejsce fascynujące. Wiśniewska, za sprawą niebywałego talentu literackiego, potrafi o jednym z najbardziej wyludnionym i trudnym do życia regionie Europy, napisać w taki sposób, że największemu zmarzluchowi zamarzy się podróż na Północ. „Hen” to zatem swoista pieśń miłosna. Reasumując: ważna i przejmująca opowieść o krańcu krańca.
***
Za książkę dziękuję Wydawnictwu Czarne
Wiem, że to pewnie głupie pytanie w obliczu bogactwa książki, ale fascynuje mnie ta okładka… Czy jest to po prostu dobra i dopasowana fotka czy może ma bardziej bezpośredni związek z treścią?
dopasowana 😉 o zdjęciu w książce cicho sza 😉