Napisać o tej książce, że wzbudza emocje, to mało. Twierdzić, że napisana została przez człowieka targanego emocjami, byłoby z gruntu niesprawiedliwe i upraszczające, choć po części zgodne z prawdą. Bo nie można inaczej, gdy: Co pięć sekund dziecko poniżej dziesiątego roku życia umiera z głodu na planecie, która obfituje w bogactwa. Emocje w tej ważnej i obowiązkowej książce są uzasadnione. Stanowią pochodną jednej z zasad dynamiki Newtona „akcja wywołuje (wywoła?!) reakcję”. Bo jeśli liczby i statystyki dehumanizują i wyrzucają człowieka na manowce pojęć abstrakcyjnych, to tylko emocje mogą stać się gwarantem współuczestnictwa lub chociażby/aż zyskania świadomości. Poza tym w „Głodzie” jest sporo faktów, ekonomii uprzywilejowanych, statystyk („kryjówka liczb”). „Głód” to zatem solidne opracowanie merytoryczne z potężną dawką hańby, którego clou stanowi zdanie: Jest wiele przyczyn głodu. Brak żywności do nich nie należy.
Według autora, działać to nie znaczy rzucić wszystko i zaangażować się w pomoc dla głodującej Afryki. Autorowi bliższe niż działanie interwencyjne, jest działanie strukturalne i systemowe (choć i te drobne rzeczy mają przecież znaczenie, wynikają, co by nie mówić, z refleksji). Bogaty świat, w tym także my Polacy, jak pisze autor: Zachód jest- niestety, na szczęście – tak przyzwyczajony, że wszystko ma, że zapomina o wartości tego, co zbędne. Posiadając nowy model telefonu komórkowego zapominamy zatem, jak to fajnie i dobrze, że stać nas na jedzenie i lekarza. Gdyż mamy cholerne szczęście, bo urodziliśmy się w tej części świata, że nie musimy (pomijając skrajne przypadki) grzebać w śmietnisku w poszukiwać jedzenia (Argentyna), że nie musimy głodzić własnego dziecka, żeby otrzymać paczki żywnościowe (Niger), że prostytucja jest jedynym wyjściem, żeby przetrwać (Indie). Bo cokolwiek powiedzieć o Europie Środkowej i Zachodniej – mamy się świetnie! Należymy do grona uprzywilejowanych. Gdyż nawet, jak kontrastowo pokazuje autor, bieda amerykańska jest inną biedą niż ta np. nigeryjska. W kraju Obamy rzecz nie tyczy egzystencji, przetrwania, tam bieda przybiera wymiar otyłości i braku dostępu do określonych dóbr konsumenckich.
Bogactwo oznacza możliwości i władzę. Ten kto natomiast ma władzę, manipuluje też ekonomią i może (jak pokazał przykład amerykański) sterować produkcją rolną, gdzie rządowe subsydia rolników stanowią realne zagrożenie dla ekonomii (ba! dla życia) biedniejszych państw świata. Tu też akcja wywołuje, bardzo konkretną i bolesną, reakcję. Globalizacja o jakiej chcielibyśmy zapomnieć.
Monumentalny „Głód” porusza wiele problemów, które nie sposób streścić i obok których też nie sposób przejść obojętnie. Jak na przykład ten, że obywatele bogatych krajów wyrzucają na śmietnik 40% żywności! Albo, że głód dotyka głównie kobiety i dzieci, czyli biologicznie najsłabszych. I jeśli biedni jedzą, to jedzą źle i mało wartościowo. Że chrześcijaństwo owszem i stworzyło nieźle działające organizacje humaniterne, ale też wciska biednym, bajkę o szlachetnym cierpieniu i karze za grzechy (tu autor trochę przeszarżowała z tezą, ale w wielu punktach trudno nie przyznać mu racji). A to tylko początek, to tylko niektóre z elementów tej przerażającej i bolesnej prawdy.
Autor dość zachowawczo, ale jednak, porównuje egoizm bogatych członków społeczeństwa do faszyzmu i stalinizmu. Prawdą jest, że staramy się nie widzieć, nie słuchać, ale interwencyjnie wpłacać, od czasu do czasu, jakiś grosz na konto instytucji humanitarnych, żeby zagłuszyć wyrzuty sumienia. Nasze media, mocno skupione na krajowych i politycznych przepychankach, nie ułatwiają nam sprawy. Ale jednak wybór należy do nas. Książka Caparrósy jasno daje nam to do zrozumienia. Jednym słowem: wóz albo przewóz.
„Głód” to literackie memento. Księga naszych win.
Niestety, smutna to prawda – głód nie jest kwestią braku "zasobów", a po prostu nierównego ich rozdysponowania.
I tak książka to doskonale pokazuje. Niestety 🙁
Miałam sporą ochotę na przeczytanie tej książki, a potem o niej zapomniałam. Teraz mój "głód" na nią ponownie został rozbudzony. 😉