Morfinista życia i książek. Irving Stone „Jack London. Żeglarz na koniu”

W wyobrażeniu potencjalnego czytelnika (czytelniczki!) pisarz, czy też szerzej osoba, która para się literaturą, daleka jest od wizerunku boskiego Adonisa. Wyobraźnia odbiorcy zdominowana została przez stereotypowy obraz zahukanego mizeroty, który z wielkim trudem może utrzymać pióro w ręku. Chociażby taki Proust! Zaprawdę, można by rzec – literaci to specyficzny gatunek człowieczy. Lecz nie można ufać uproszczeniom i przesądom, które w najlepszym razie mogą nas zaprowadzić na intelektualne manowce. Bo przecież oto na scenę literackich osobowości, dzięki książce Irvinga Stone’a, wkracza niebagatelny Jack London. Drżyjcie kobiece serca. Panowie – pistolety do kabur. Niech whisky się leje!Biografią Londona można by obdarzyć sporą grupę osób. Już jego narodzinom towarzyszył skandal szeroko opisywany na łamach lokalnych gazety. Matka przyszłego pisarza Flora Wellman oskarżała ojca dziecka W.H. Chaney o wiele nieprawości. W tym między innymi o to, że zmuszał ją do morderczej pracy, wyprzedania majątku i w końcu do usunięcia płodu. Po tym głośnym skandalu, mały Jack London miał już nigdy nie spotkać biologicznego ojca. Wychowany przez ojczyma, przenosząc się z miejsca na miejsce, już od wczesnych lat młodości musiał zarabiać na utrzymanie swoje i rodziny. Był gazeciarzem, pracował w fabryce konserw, w końcu parał się piractwem, by w ostateczności prowadzić życie włóczęgi i trampa. Zjeździł całe Stany Zjednoczone w poszukiwaniu przygód, które później posłużyły mu za kanwę jego najgłośniejszych powieści. Nieobce mu było żebractwo i głód. Podczas tego szalonego okresu po raz pierwszy spotkał się z ideą socjalizmu, której później stał się piewcą i gorącym zwolennikiem. Nie wylewając za kołnierz, obeznany z bezdrożami Ameryki młody London postanowił w końcu ustabilizować własne życie i przyłożyć się do systematycznej nauki. Uważał, że dzięki wykształcaniu będzie mu oszczędzone życie robotnika wielkiej fabryki. Jednak nauka w murach szkoły, potem uniwersytetu nie była mu pisana. Kolejne kłopoty finansowe, ale też dość porywcza natura nie pozwoliły mu na długo zagrzać miejsca w szkolnych ławach. Postawił na systematyczne samokształcenie. Codziennie wertował setki, tysiące stron publikacji ojców filozofii i klasyków literatury, określając w ten sposób ścieżki własnych zainteresowań. Jak pisze Stone:
Przeorał dzieła trzech pisarzy, jak mawiał – triumwiratu geniuszów: Szekspira, Goethego i Balzaka. Od Spencera, Darwina, Marksa i Nietzschego nauczył się myśleć, od swych literackich ojców: Kiplinga i Stevensona, nauczył się pisać. Uważał, że posiadłszy po pierwsze filozofię życiową naukowego determinizmu, która rzuci snop światła na sylwetki jego postaci, a po wtóre – klarowną literacką formę, jako środek wyrażenia myśli, będzie tworzył dzieła zdrowe, świeże, prawdziwe.

Literacka kariera autora „Białego Kła”, według słów Stone’a nie należała do łatwych, szczególnie zaś jej początki. Samouk, praktycznie bez wykształcenia, pierwsze literackie kroki stawiał z wielka ostrożnością, wręcz instynktownie, nie znając w pełni materii pracy twórczej. Wyrobił sobie własny, nad wyraz specyficzny, dość szorstki styl i niełatwo było mu dotrzeć do purytańskich mieszkańców Stanów. Pierwsze niepowodzenia jednak nie zraziły młodego pisarza. Przekonany o właściwym wyborze drogi życiowej z dużą uwagą podchodził do słów krytyki, cieszył się też z każdego zarobionego dolara. Czuł, że trafił na właściwy trop, że to właśnie literatura jest jego powołaniem. Przełamując społeczne tabu, „zaopatrzony” w świeżość spojrzenia London dokonał na amerykańskim ryku wydawniczym prawdziwej rewolucji. Jak zauważa autor biografii:W ówczesnej literaturze amerykańskiej o trzech rzeczach nie wolno było wspominać: o ateizmie, socjalizmie i nogach kobiety.

London nie obawia się poruszać trudnych i „niemoralnych” tematów. Bigoteryjne i zachowawcze społeczeństwo musiało zmierzyć się z całkiem nową jakością pracy literackiej. To przysporzyło autorowi „Martina Edena” bardzo wielu wrogów, ale jeszcze więcej wielbicieli. London dzięki literaturze stał się w końcu bogatym człowiekiem, ale „niestety” mimo dość sporych pieniędzy nie dorobił się wyrafinowania i egoizmu. Otwartość na drugiego człowieka, chęć niesienia pomocy przysporzyły mu wielu „przyjaciół”, którzy z wielkim wyrafinowaniem żerowali na majątku literata. Londonowi przyszło umrzeć w samotności. Według słów Stone’a było to samobójstwo. Według najnowszych badań omyłkowe przedawkowanie morfiny. Intensywne i niespokojne życie, które prowadził London, miało swój tragiczny koniec – jakby skrojone pod dyktando słów „żyj szybko, umieraj młodo”.
***
Nigdy nie będę miał za dużo książek, a moje zbiory nigdy nie będą obejmowały za wiele dla mnie dziedzin. Może nie przeczytam ich wszystkich, ale chodzi o to, żeby tu były, bo nigdy nie wiadomo, do jakiego obcego brzegu przybiję jeszcze w mej żegludze po świecie wiedzy.
Nie można nie zakochać się w postaci Jacka Londona. Chociażby po wyżej przytoczonych słowach. Na kartach książki „Żeglarz na koniu” ten niezwykły pisarz jawi się jako przystojny, odważny intelektualista, który sukces pisarski okupił ciężką pracą. I chociaż w publikacji Stone’a brakuje przypisów, odwołań oraz krytycznego i obiektywnego spojrzenia na postać Londona, to książkę amerykańskiego biografisty czyta się znakomicie. Zresztą jak zawsze! Bowiem Stone’a kocha się za pasję. Tak samo, jak każdą opisaną przez niego postać.
Wszystkie cytaty pochodzą z: „Jack London. Żeglarz na koniu” Irving Stone, Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA SA, Warszawa 2012.
***
Recenzja opublikowana na portalu „Lubimy Czytać”

16 komentarzy

  1. Rewelacyjna książka. Wróciłem do niej dwa czy trzy lata temu – wciągnęła, jak za pierwszym razem. Bo też życie opisuje niesamowite, London był niebanalną postacią.

    Stone'owi trzeba oddać, że świetnie maluje obrazy z życia ludzi. 'Udręka i ekstaza', 'Pasja życia' – każda z tych powieści, to przygoda.

    1. Desperate Househusband –
      Zgadzam się! Tę książkę można czytać jako publikacje beletrystyczną. Wciągająca i trzymająca w napięciu. Aż trudno uwierzyć, że London przeżywał każdą chwilę tak mocno i intensywnie!

      Serdeczności wielkie 🙂

  2. Czyja biografia by to nie była, dla mnie książki Irvinga Stone'a warto czytać dla samego Irvinga Stone'a bo moim zdaniem nikt tak nie pisze biografii jako on! Ja sama wprost uwielbiam "Pasję życia" i z pewnością tą też kiedyś przeczytam:)

    1. Paula –
      również uwielbiam pióro Stone'a! Pisze tak przekonująco, że po lekturze jego książek można odnieść wrażenie, że bohatera opowieści zna się jak przyjaciela 🙂 Rewelacyjne, emocjonalne i pełne pasji pisarstwo 🙂

      Pozdrawiam serdecznie 🙂

    1. Karolina –
      również tej książki szukałam. Widocznie na Freuda nadal jest dosyć duże zapotrzebowanie 😉
      Polecam jeszcze pióra Stone'a – "Opowieść o Darwinie" – świetna rzecz 🙂

      Pozdrawiam serdecznie 🙂

  3. Świetny tytuł recenzji (zresztą tekst również świetny xD).

    Kto tam wie, jak i dlaczego tak naprawdę zmarł London. Niektóre wersje dążą do mityzacji, inne – wręcz przeciwnie. Podobnie z np. Wojaczkiem. No cóż.

    Pozdrawiam ciepło!

    1. Zacofany.w.lekturze –

      dla mnie to była świetna beletrystyczna przygoda. Faktycznie Stone jest w swej opowieści mało obiektywny, ale tak pióro ma świetne. Niestety nie czytałam "Udręki i ekstazy" – zatem koniecznie sięgnę, ale ja po prostu lubię jego książki. Tak po prostu 🙂 A może London jako jedna z pierwszych biografii to taka wprawka…;)
      Serdeczności 🙂

    1. Biblifilka –
      ja również, po lekturze biografi Stone'a mam w planch kilka rzeczy Londona. Szczególnie "Martina Edena"! 🙂 Troszkę zapomniany ten London w Polsce koniecznie – szczególnie w moim przypadku – do odświeżenia 🙂
      Serdeczności 🙂

  4. Skoro można tu tak jawnie zadeklarować swoje zakochanie, to ja dołączam.:) Co prawda: zdradziłam i zapomniałam, ale w czasach licealnych czytałam Londona i wszystko, co piszesz (co Stone pisze) emanuje z jego książek. "Martin Eden" przede wszystkim i liczne opowiadania. Ciekawe jak dziś bym to odebrała…

    Ujmuje mnie ta pasja samouka, zachłanność i wtajemniczenie, którego nigdy nie osiągną akademicy. Choć im się będzie zdawało, że coś wiedzą, a typ Londona będzie żył z kompleksem nieukończonych studiów.
    Przypomniała mi się (dygresyjnie) opowieść mojego promotora (prof.B.) o jego pobycie w USA. Specjalizował się w poezji współczesnej. I trafił mu się w NY taksówkarz, który zagadnął go słowami z "Kwiatów polskich" Tuwima: "z gustami bywa jak popadnie…". Profesor podskoczył i odpowiedział: "…Ktoś woli popa, ktoś popadię". I dogadali się! Okazuje się, że z nikim nie rozmawiało się profesorowi tak kompetentnie o Tuwimie, jak z amatorem-taksówkarzem, który znał cały poemat na pamięć. Nie ma specjalistów nad pasjonatów (choćby i amatorów).
    Trochę odbiegłam, ale to a propos lektur Londona. 🙂

  5. Tamaryszku –
    lektura "Martina Edena" jeszcze przede mną, ale żwawo się za nią rozglądam 🙂

    Dygresja cudna – tak świeże i wyjątkowe spojrzenie toć to skarb!
    Ja również zawsze jestem pod wrażeniem osób, które potrafią sami wytyczyć sobie ścieżki własnych intelektualnych poszukiwań 🙂

    Serdeczności wielkie 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *