Gdyby Paul Theroux kiedykolwiek zdecydował się na podróż po Polsce, byłby zapewne więcej niż zachwycony (i to niezależnie, czy podróżowałby dziś czy w latach siedemdziesiątych XX wieku). Środek transportu, jaki upodobał sobie bowiem Thoroux to kolej. A im starsza i bardziej zniszczona, tym lepiej. Bo jak sam zauważa na kartach „Starego Ekspresu Patagońskiego”: Prawda jest taka, że najgorszymi pociągami podróżuje się przez najlepsze krajobrazy. Superszybkie ekspresy – japoński shinkansen, Błękitny Pociąg z Paryża do Cannes czy Latający Szkot oferują tylko luksusową przejażdżkę, nic więcej; szybkość niweluje przyjemność podróży. Zatem porzućmy marzenia o czystej i nowoczesnej kolei, bo oto przed polskim podróżnikiem staje niezwykła szansa przygody – zachwyt nad niespieszną drogą oraz długie i unikatowe spotkania ze współpasażerami. Lecz zanim wyruszymy w naszą indywidualną eskapadę wśród wzgórz i pagórków zielonych, warto zapoznać się z niebanalną relacją z podróży po obu Amerykach, genialnego w swoim fachu, Paula Theroux.
W „Starym Ekspresie Patagońskim” na pierwszy plan wysuwa się zachwyt nad wspomnianą wyżej niespieszną wyprawą, którą najogólniej można określić „filozofią podróży kolejowej według Theroux”. Autor wielokrotnie na kartach książki akcentuje: (…) liczy się podróż, nie przyjazd; wyprawa, nie lądowanie. (…) Podróż to sztuczka ze znikaniem, samotna droga cienką linią geografii wiodąca ku zapomnieniu. Dla tego znakomitego pisarza, który opuszcza bezpieczny i oswojony Boston, po to, aby udać się w podróż do nieznanej i teoretycznie niebezpiecznej „krainy” poza granice Stanów Zjednoczonych, liczy się przede wszystkim nie miejsce, lecz droga. Nie cel, który jest tylko pretekstem, lecz trasa, która stanowi określoną czasową przestrzeń, w trakcie której spotyka się „prawdziwych” ludzi, a nie tylko tymczasowych i narzuconych przez algorytm współpasażerów. Jak zauważa Theroux: Podróż to nie wakacje, a często stanowi przeciwieństwo odpoczynku. „Baw się dobrze”, mówili ludzie żegnając mnie na South Station. Niezupełnie na to liczyłem. Pragnąłem odrobiny ryzyka, niebezpieczeństwa, przykrego wydarzenia, silnej niewygody, przeżywania własnego towarzystwa oraz, w skromnym zakresie, romantyczności, jaką daje samotność. Idealna podróż to taka podróż, która stanowi pewien rodzaj namacalnego doświadczenia. Musimy ją przeżyć fizycznie i mentalnie, a w obu przypadkach, jako warunek bezsporny – boleśnie. Jednakże takie emocje możliwe są tylko w doznaniu samotnej i „niekomercyjnej” drogi.
Prozą Theroux nie sposób się nie zachwycić. Jego trzeźwe, racjonalnie i dalekie od banalnego wzruszenia spojrzenie na rzeczywistość „poza-wagonową” (jakże inne od znanych i cenionych książek gatunku!) oczaruje nawet największego sceptyka tego typu literatury. Pisarz daleki jest od mitologizacji dziewiczych regionów Ameryki Południowej – poza cudownościami krajobrazu Kolumbiii dostrzega również okropność i przerażający bezkres pustkowi Patagonii. Współczuje peruwiańskim wieśniakom, kpi z hipokryzji i zadufania Argentyńczyków. Z jednej strony poszukuje okazji do podróżowania starymi i zniszczonymi pociągami (które jak się okazuje w Ameryce Południowej stanowią drugorzędny sposób przemieszczania się, przeznaczony głównie dla najuboższych), a z drugiej nie stroni od narzekań. Dla kurażu podróż okrasza sporą dawką alkoholu i równie sporą dawką dobrej literatury. Theroux jawi się na kartach własnej opowieści nie jako bohater, heroiczny podróżnik, lecz jako człowiek z krwi i kości, któremu wcale nie tak dalekie są smutki i obawy samotnego włóczęgi.
Podróż, w którą zabiera nas pisarz, pełna jest niebywałej i niespotykanej na kartach podobnych książek ironii i satyry. Brak kreacji, wymuszonej idealizacji oraz ucieczka (precyzyjniej: próba ucieczki) przed obiektywnym ujęciem faktów i opisanych zdarzeń sprawia, że książka „Stary Ekspres Patagoński” to obraz „prawdziwej” i „rzetelnej” wyprawy. A dodatkowe smaczki, takie jak chociażby opis spotkania z legendarnym i genialnym Borgesem, czyni z książki Theroux wyjątkowe dzieło, dzieło już klasyczne, od którego nie sposób oderwać uwagi. Warto, dla wyjątkowości.
***
Recenzja opublikowana na portalu „Lubimy Czytać”
To prawda, że styl pisania Theroux zachwyca. Przynajmniej mnie ;)) "Wielki bazar kolejowy", a przede wszystkim "Pociąg widmo do Gwiazdy Wschodu" są świetne i zgadzam się całkowicie co do trzeźwości spojrzenia, a ironia…mmmhmm uwielbiam ją w Jego wydaniu 🙂 A.
A. –
dla mnie Theroux to literackie i podróznicze objawienie. Rownież uwielbiam jego styl, lekkość pióra. W tej książce po porstu "czuć" podróż 🙂
Serdeczności wielkie 🙂
Ok, teraz, po przeczytaniu Twojej recenzji jeszcze bardziej czekam na własny egzemplarz tej książki. 😉
Direlasua –
zaprawdę warto! Cóż to za literacka uczta! z niecierpliwością czekam na twoje wrażenia 🙂
Serdeczności wielkie 🙂
Nie znam autora,, ale po takiej recenzji trzeba to zmienić. Chętnie przeczytam.
Pisanyinaczej.blogspot.com –
dziękuję a książkę rzecz jasna serdecznie polecam 🙂
Pozdrawiam serdecznie 🙂
Mnie ta książka też zachwyciła, jak wszystkie zresztą (poza "Wielkim bazarem kolejowym", ale tu wybaczam, bo debiut podróżniczy i fatalne okoliczności podróży). Uwielbiam jego afrykańskie i chińskie podróże – w Afryce musiał zrezygnować z kolei, nie ma torów z Kairu do Johannesburga, a tamtędy jechał.
Sporo można się dowiedzieć z jego zapisków o Ameryce Południowej. Na mnie zrobiła wrażenie jego refleksja później, że ta podróż byłaby głębsza, gdyby mówił po hiszpańsku. Dlatego do podróży po Chinach przygotował się, ucząc się mandaryńskiego przez 6 lat. Chapeau bas!
Chihiro –
dla mnie jak na razie Theroux to podróżniczo-literacki numer jeden! 🙂
Jego szczera i wyjątkowa proza stanowi dla minie swoiste gatunkowe objawienie. Czekam z niecierpliwością na dalsze polskie tłumaczenia (chyba, że się skuszę na oryginał).
Faktycznie ten tom jest zdecydowanie lepszy od "Wielkiego bazaru". Jestem jeszcze przed lekturą "Pociągu widmo" – czeka cierpliwie na swoją kolej w czeluściach biblioteki.
Również zwróciłam uwagę na tę językową zależność. Jak się okazuje znajomość języka jest niezbędnym minimum do pełnej eksploracji danego kraju, regionu etc. (Chyba już gdzieś o tym pisał Kapuściński. Chiński?! Zaprawdę ukłony w pas! 🙂
Serdeczności wielkie 🙂
Ja też bardzo lubię jeździć naszymi powolnymi i obskurnymi pociągami 🙂
Książkę bardzo bym chciała przeczytać!
Książkozaur –
ja również. Zawsze jest tyle czasu na lekturę 😉
Lubię również ten romantyczny mit niespiesznej podróży.
A za książkę ręczę głową – polecam gorąco i równie gorąco pozdrawiam 😀
Zachęcająca recenzja. I trafne spostrzeżenie, że polską koleją autorowi dobrze by się podróżowało – te opóźnienia, ten syf w wagonach, ci panowie o siódmej rano, w drodze na swoje budowy czy do innych miejsc pracy rozpracowujący flaszki…
A co do przedstawianej przez niego idei samej podróży – zgadzam się całkowicie. Może to sytuacja nie do końca porównywalna, ale też wolałem (i przez kilka lat to robiłem) jeżdżenie stopem, nawet zimą, nawet deszczową jesienią, kiedy zawsze było ryzyko, że utknę w jakiejś wiosce, przez którą przejeżdża jeden samochód na godzinę, niż Komfort Bus, który w dwie godziny dowoził mnie, komfortowo, do domu. W tych wioskach zawsze były przecież wiejskie sklepiki, można było piwko wypić, czekając na poboczu…
Czasy się zmieniły i teraz muszę po prostu zwykle dotrzeć na miejsce w miarę sprawnie. Brakuje mi niegdysiejszych małych przygód. Podróż jadącą 20 km na godzinę węglareczką na przykład wspominam z rozczuleniem. pomogła mi pokonać ostatnie naście kilometrów; wytrzęsła, wybrudziła, ale dowiozła… ech…
Desperate Househusband –
podczas pierwszej lektury twojego komentarza przeczytałam "panowie o siódmej rano, w drodze na swoje budowy czy do innych miejsc pracy rozpracowujący FISZKI…" i nijak mi to nie pasowało 😉
A już tak całkiem serio – mi również brakuję studenckich podróży, bez bagażu zależności i zobowiązań. Ostatnia moja tak fajna podróż to stopem na Woodstock – jakieś 6 lat temu…Ach te złote czasy…:)
Tobie i sobie życzę powrotu to takiego włóczęgostwa! A może jeszcze się uda…:)
Serdeczności wielkie 🙂
Fiszek to tam nie widziałem żadnych 😉
Ja się staram czasem wracać – w zeszłym roku namówiłem żonę na stopa do Jarocina – tak nam wyszło, że zupełnie nieplanowanie odwiedziliśmy Poznań. Bardzo miły dzień. I w tym cały urok. Nie mówiąc już o rozmowach z kierowcami…
Wracając do tematu – książka wydaje się być książką dla mnie. Mam nadzieję, że będzie okazja do przeczytania.
pozdrawiam
Desperate Househusband –
przepraszam za późne odpisanie 🙂
ależ bym się wybrała "na stopa" np. do Maroko! Szczególnie jak za oknem u mnie pochmurno i smutno.
A książka polecam i ręczę głową za jakość 🙂
Serdeczności 🙂
Podróż pociągiem czy innym środkiem lokomocji zazwyczaj traktuje się jako sposób na poznanie mijanych okolic. Autor książki mia rację. Podczas zawrotnej prędkości pasażer może jedynie obserwować ludzi w przedziale.