W.G. Sebald „Wojna powietrzna i literatura”
Nieuważny czytelnik, który zdecyduje się sięgnąć po książkę Sebalda „Wojna powietrzna i literatura”, bardzo łatwo może wpaść w pułapkę – rolę sędziego lub co gorsza, wcielić się w postać kpiarza i sceptyka. Pierwszy bowiem rozdział zurychskich wykładów pisarza poświęcony został przede wszystkim statystyce zamordowanych Niemców podczas alianckich bombardowań. Niełatwo zatem liczbę ofiar po jednej stronie frontu przeciwstawić liczbie po jej drugiej stronie. Wynik tych obliczeń jest znany każdemu. Lecz nie o równania i matematyczną szaradę tu chodzi, lecz o rolę jaką w tym akcie niewyobrażalnego cierpienia spełnia lub powinna spełniać literatura niemiecka, która balansując na granicy bólu i winy, nie spełniła i nadal bodajże nie spełnia oczekiwań odbiorców, spuszczając zasłonę milczenia na ten dwuznaczny i niespotykany nigdy wcześniej akt historyczny. Sebald za pomocą tejże, niewielkich przecież rozmiarów publikacji, zadaje bodaj najważniejsze pytania w całej tradycji piśmiennictwa niemieckiego – jak pisać o zdarzeniu nie-opisywalnym, gdzie wina jest niewspółmierna do kary?! Jaka jest rola i miejsce literatury w tak granicznym doświadczeniu, w końcu – jeśli słowo pisane nie podołało najważniejszemu zadaniu – obowiązkowi relacji i tłumaczenia – to czy powojenna literatura niemiecka ma w ogóle prawo bytu?!
W recenzjach poświęconych książce Sebalda bardzo często spotyka się dwa zasadnicze zarzuty, dotyczące „krytycznoliterackiej ślepoty autora” oraz próby „rewizji obowiązującej narracji historycznej” (za: Grzegorz Jankowicz, „Tygodnik Powszechny”). Sugerowano bowiem, że autor nie odrobił lekcji historii literatury. Lecz po wnikliwym zapoznaniu się z tekstem Sebalda zauważymy, że nie o faktyczne zaistnienie tej, czy innej publikacji tutaj chodzi (bo one i owszem się pojawiały), ale raczej o jej formę, czy też estetykę (za: Paweł Mościcki, „Przekrój”). Teksty, które opisują owo cierpienie to te z gatunku ad usum delphini, niepełne i ocenzurowane, w których autorzy posługują się głównie frazesami, nie oddającymi zasadniczo obrazu tamtych lat (chwalebnym wyjątek stanowi powieść „Anioł milczał” Heinrich Bölla, która ukazała się jednakże kilka lat po śmierci autora). Drugi zarzut odnośnie rewizji jest, jak już wspomniałam na początku, zarzutem niewłaściwym i schematycznym. Niemcy, co za tym idzie, także sam autor, doskonale zdają sobie sprawę z winy i odpowiedzialności. Jak zauważa pisarz:
„Większość Niemców wie dziś – miejmy nadzieję – że wręcz sprowokowaliśmy zburzenie miast, w których kiedyś toczyło się nasze życie.”(1)
Dodając na zakończenie książki kilka słów o całkiem częstej praktyce wojsk niemieckich, polegającej na bombardowaniu europejskich miast. By wymienić tylko kilka: Guernica, Warszawa, Belgrad, Rotterdam…
Lecz nie o winę i nie-winę w książce chodzi. Meritum wykładów stanowi bowiem „relacja między literaturą a społeczeństwem” ( za: Paweł Mościcki, „Przekrój”). Według Sebalda, lata 1942-1947 to terra incognita dla literatury niemieckiej. Nikt ze znanych i cenionych potomków Goethego nie pokusił się o rzetelną relację z okresu bombardowań (nawet sam autor, który przecież w mistrzowskim i nad wyraz poetyckim „Austerlitz” czy „Wyjechali” skupia się zasadniczo na cierpieniach osób dotkniętych Zagładą). Wręcz przeciwnie. Narzucona autocenzura nie pozwala rozgrzebywać przeszłości, skupiając się raczej na przyszłości. Sebald pisze:
„Totalne zniszczenie nie przedstawia się jako straszliwy koniec zbiorowego obłędu, lecz, by tak rzecz, jako pierwszy etap uwieńczonej sukcesem odbudowy”. (…) Naród, który wymordował miliony osób w obozach nie może zadawać pytań o logikę militarnych działań.”(2)
W wojennej przeszłości, według autora książki, kryją się demony. Niepotrzebne rozdrapywanie ran może doprowadzić do sytuacji dwuznacznej. Nieszczery optymizm i entuzjazm nadbudowany m.in. na planie Marshalla, potyczkach zimnej wojny i pracowitości wpajanej jeszcze przez nazistowski system, pozwala ochoczo spoglądać poza gruzy bombardowanych miast. Ponowna rewizja winy i kary może doprowadzić, i owszem do wspomnianej wyżej litości nad cywilnymi ofiarami nalotów, ale też – co bardziej prawdopodobne i niebezpieczne:
„Niemcy, którzy postanowili sobie za cel kompletne oczyszczenie i dezynfekcję Europy, musieli bronić się przed kiełkującym w nich teraz strachem, iż sami są populacją szczurów.”(3)
***
Wielokrotnie cytowany w książce korespondent szwedzkiej gazety, Stieg Dagerman, który wyruszył w podróż po zniszczonych miastach niemieckich w roku 1946, zauważa:
„Odstęp między literaturą a intensywnością cierpienia jest za mały, właściwa pora nadejdzie dopiero wtedy, gdy cierpienie stanie się jedynie czystym wspomnieniem.” (4)
Ale czy faktycznie czas odgrywa tutaj zasadniczą role?! Przecież właśnie szwedzkiemu dziennikarzowi udało się zrelacjonować tamte tragiczne wydarzenia już w roku po zakończeniu wojny. Podstawową kwestią wydaje się być forma literacka, ale też pochodzenie potencjalnego narratora. Faktograficzne ujęcie tejże trudnej tematyki pozwoliło osiągnąć Dagermanowi to, co nie udało się niemieckim literatom. Przybysz z zewnątrz, który dokumentuje zastaną rzeczywistość prozą czystą jak łza, zdaje się uchwycić obraz ówczesnej „niemieckiej jesieni”. Jak zauważa autor „Wojny powietrznej…”:
„Ideał prawdy, zawarty (…) w czystej, (…) bezpretensjonalnej rzeczywistości okazuje się wobec totalnego zniszczenia jedyna rzetelną racją kontynuowania pracy literackiej. (…) Właściwie dopiero w dokumencie (…), niemiecka literatura się odnajduje i przystępuje do poważnych studiów nad materiałem nie mieszczącym się w tradycyjnej estetyce.”(5)
„Wojna powietrzna i literatura” Sebalda zdaje się być próbą odpowiedzi na pytanie tak samo trudne, jak to zadane swego czasu przez Adorno. W jaki sposób opisać nie-opisywalne? A jeśli posłużyć się milczeniem, lub prozatorskimi ogólnikami, pustymi metaforami, czy nie będzie to odczytywane jako tchórzostwo i niemoc literatury? Nie, jeśli potencjalny literat porzuci estetykę na rzecz skrajnego i możliwego obiektywizmu moralnego, czy jak wolałby sam autor – etyki.
Cytaty 1,2,3,5: W.G. Sebald „Wojna powietrzna i literatura”, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2012.
Cytat 4: S. Dagerman, „Niemiecka jesień. Reportaż z podróży po Niemczach”, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2012.
***
Recenzja opublikowana na portalu „Lubimy Czytać”
Dziś tym wpisem pobudziłaś moje myślenie o Niemcach, o ich traumie wynikającej z tego, że zadali tyle cierpienia, a jednocześnie czy mogą swoje cierpienie w kontekście zadanego wyciągać na wierzch. Ciekawe – wina i kara. Ale czy to nie jest "ząb za ząb"?
No i trzymanie kciuków za brzuch nadal obowiązuje 🙂
banita
Banita –
dziękuję 🙂
problem z "winą i karą" niemiecką jest strasznie złożony. Naprawdę trudno wyzbyć się przekonania o winie i zasłużonej karze. Chociaż po lekturze Dagermana "Niemieckiej jesieni" bardziej myślę o bezsensie wszystkich wojennych działań i ofiarach. Bo zawsze są, po każdej stronie.
Serdeczności 🙂
A mnie cały czas, czytając Twoją recenzję, nachodziły myśli dotyczące właśnie cywilnych ofiar wszystkich tych bezsensownych bitew, bombardowań, walk. Trudno mi wyobrazić sobie nawet, co musieli przeżywać ich bliscy, jak tłumaczyli sobie to wszystko – wszak ludzie ci nie zginęli za ojczyznę, często były to bezbronne kobiety, czy malutkie dzieci. Od razu mam przed oczami obraz z filmu dokumentalnego nakręconego przez amerykańskiego korespondenta będącego w Warszawie w momencie ataku Niemiec na Polskę. W swoim reportażu pokazał bezmiar ludzkiego cierpienia, dzieci przytulające zmarłe w bombardowaniach matki, szczątki domów, rodziny, które zostały bez dachu nad głową w wojennej zawierusze. Tak było też na pewno po stronie niemieckiej i w każdym kraju uczestniczącym w tym brutalnym konflikcie.
Wydawałoby się, że Niemcom, jako wywołującym tę wojnę najłatwiej będzie ją opisać. Wszak postępując w ten sposób wykazali się bezwzględnością, brakiem empatii, zrozumienia – byliby zatem do bólu obiektywni. Aż ciężko uwierzyć, że zabrakło im słów, by opisać własne tragedie. Jednak może to chodzi o coś więcej, o to by nie wywyższać się ponad narody, które skrzywdzili. A może by się nie tłumaczyć, wszak tylko winni się tłumaczą…
Claudette –
podczas tej lektury, która zresztą poprzedziłam lekturą książki lektura książki Stiga Dagermana "niemiecka jesień…", który jako reportaż wydawał mi się "lepszym" oglądem ówczesnej rzeczywistości miałam niemal identyczną refleksję. Zawsze, ale to zawsze największym przegranym są zwykli ludzie, którzy tracą swoja bliskich – i to nie zależnie po której stronie frontu się znajdują. A blizny powojenne: sieroty, traumy…Nie do opisania, nie do wyobrażenia.
Wydaję mi się, że niemoc literatury niemieckiej wynika zasadniczo z "dwuznacznej" sytuacji. Pomiędzy winnym a skrzywdzonym. Myślę, że tak graniczne doświadczenie trudno ubrać w słowa, przelać na tekst. Trzymam się tej wersji.
Dziękuję za komentarz.
Serdeczności 🙂