Świat w wersji podszewkowej

Gunter Wallraff  „Z nowego wspaniałego świata”

Dziennikarstwo powinno zmieniać świat. Tak uważał chociażby Ryszard Kapuściński, którego pisarstwo miało z założenia charakter ściśle utylitarny. Temu wyraźnie idealistycznemu stwierdzeniu zdaje się również zawierzać Gunter Wallraff, niemiecki pisarz i dziennikarz, którego działania i publikacje przyczyniły się do dość bolesnej, lecz jak się okazuje bardzo potrzebnej rewizji poziomu tolerancji i akceptacji szeroko rozumianej inności w społeczeństwie niemieckim. Książka „Z nowego wspaniałego świata” to próba uchwycenia tego, co dziś, dla naszych zachodnich sąsiadów, ale również dla każdego, współczesnego społeczeństwa, które dumnie nosi miano demokratyczne, znaczy słowo rasizm. Rasizm, który nie przybiera już formy negacji czyjegoś istnienia, czynnej napaść na Innego, chęci eksterminacji drugiego człowieka, lecz stanowi całkiem nowy, abstrakcyjny wymiar. To „Postawa – nie mam nic przeciwko nim, ale niech idą gdzie indziej, tu nie pasują” lub w ujęciu bardziej precyzyjnym i dosadnym – „mój dom to moja twierdza!”

Wallraff w poszukiwaniu prawdy wykorzystuje metodę tzw. dziennikarstwa uczestniczącego lub inaczej wcielonego. Aby lepiej zrozumieć problemy danej mniejszość, ludzi marginesu, wciela się na jakiś czas w członka danej wspólnoty. I tak, „staje się” czarnoskórym emigrantem z Somalii, bezdomnym, telemarketerem, pracownikiem fabryki, który para się produkcją bułeczek dla sieci marketów. Za pomocą tego triku autor wprowadza czytelnika w równie przerażający, co fascynujący świat ludzi „drugiego obiegu”, ludzi „podszewkowych”. Gdzie niechęć ze strony mainstreamowej rzeczywistości klasy średniej daje o sobie znać na każdym, naprawdę na każdym kroku. Będąc ubogim przybyszem z Afryki wielokrotnie spotkał się z odrzuceniem i ignorancją. Chociażby przywołać sytuacje, w których nie może wynająć mieszkania, miejsca na polu kempingowym, czy też przyłączyć się do wycieczki niemieckich emerytów. Nie ważna jest potencjalna wiedza, znajomość języka. Liczy się kolor, który stanowi skuteczny emblemat. Jesteś inny – „pozornie akceptujemy cię, ale nie w naszej macierzy, wracaj do swojego kraju”. Nie inaczej jest, gdy dziennikarz wciela się w rolę kloszarda (w nazistowskich Niemczech ludzi bezdomnych nazywano „asocjalnymi”, uchylającymi się od pracy i umieszczano w obozach koncentracyjnych, gdzie obchodzono się z nimi wyjątkowo brutalnie). Wszędzie odrzucony i poniewierany, odmawia się mu prawa do noclegu nawet w wyjątkowo mroźną noc, gdzie ewentualnie możliwe jest zakwaterowanie w barakowych gettach lub bunkrach. Potem kolejne wcielenia – telemarketer i „piekarz”. Praca na warunkach nie lepszych niż w początkach kapitalistycznego państwa. Związki zawodowe, przyzwoite wynagrodzenie, podstawowe warunki bezpieczeństwa, zwolnienia chorobowe to elementy, o których ewentualnie może pomarzyć sobie pracownik korporacyjnego molocha, który przez telefon wciska mało zorientowanym emerytom kupon na loterię lub wytwarza bułeczki dla Lidla w mało higienicznych i bezpiecznych warunkach pracy. Naprawdę zaskakujące i przerażające.

Niemiecki dziennikarz to dziś człowiek instytucja. Jego metody pracy zalegalizowane przez niemiecki sąd w 1981 przyniosły mu niemałą sławę, ale również, i co być może najważniejsze, okazały się w wielu przypadkach skuteczne. Zmiana postępowania danej instytucji, prześwietlenie warunków pracy poszczególnych zakładów to tylko niektóre przykłady na to, że dziennikarstwo w tym wymiarze może przynieść realne korzyści. Dlatego tak wielu zdesperowanych zwraca się z prośbą pomocy do Wallraffa po dziś dzień. Pracownicy niemieckiej kolei, renomowanej restauracji, sieci Starbucks’a.., przykłady można mnożyć. Wallraff to konsekwentny i niezmordowany dziennikarz, który z uporem wariata demaskuje obłudę i niechęć współobywateli do wszelkiego rodzaju inności. Zaprawdę postawa godna podziwu.

Niewątpliwie Polsce również przydałby się taki Wallraff (gwoli ścisłości należy przypomnieć reportaż J. Hugo-Badera „Charlie w Warszawie” i „Walka klas trwa!”, których jednakże celowość jest zasadniczo inna. Autor „Białej gorączki” skupia się w nich bowiem na „byciu kloszardem”, a nie jak w przypadku niemieckiego pisarza „na relacji kloszard – społeczeństwo”). Myślę, że i w naszej ojczyźnie miałby wiele do „odkrycia” i jeszcze więcej do zrobienia. Zresztą nie tylko w Rzeczypospolitej jest wiele błędów do skorygowania. Dwuznaczny tytuł nawiązujący do klasycznej już książki Huxley’a, stanowi swoiste memento, przestrzegające kraje rozwinięte i te pracujące nad wykształceniem ustroju demokratycznego przed wpędzeniem się w kozi – nietolerancyjny – róg. Nie zawsze jest się bowiem osobnikiem alfa. Granica pomiędzy „swoim” a „obcym” wcale nie jest nieprzekraczalna i dość łatwo, nawet we własnej macierzy stać się intruzem. Wallraff dość brutalnie, ale i skutecznie o tym przypomina.

Cytat za: „Z nowego wspaniałego świata” G. Wallraff, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2012.

***

Recenzja opublikowana na portalu „Lubimy Czytać”

7 komentarzy

    1. Desperate Househusband –
      dokładnie. Wallraff to w Niemczech człowiek instytucja. Obszar jego działalności jest naprawdę szeroki. Z drugiej strony przerażający jet fakt, że w społeczeństwie tyle jest uprzedzeń.

      A samą książkę polecam gorąco. Poza dość średnią końcówką – tekst bardzo dobry 🙂

      Serdeczności 🙂

    1. Kornwalia –
      naprawdę dobry tekst. Myślę, że warty uwagi. Przynajmniej z pominięciem ostatniego rozdziału.
      Wiem, wiem – szaleją w Czarny z tą serią a ja ją po prostu uwielbiam. I zawsze nie mogę się opanować jak widzę na okładce hasło klucz – REPORTAŻ 🙂

      SERDECZNOŚCI 🙂

    1. Gośka –
      Ja również bardzo szybko przeczytałam książkę.
      Kawie z sieci S. mówię również stanowcze NIE!
      Faktycznie pierwszy rozdział, który traktuję o czarnoskórych emigrantów jest chyba najmocniejszym i najbardziej przerażającym punktem książki.

      Czekam na inne tłumaczenia książek autora.

      Serdeczności 🙂

  1. Książka jest średnia. Szkoda na nią czasu, są od niej inne, lepsze. A może to ja, przyzwyczajona do Polskiej Szkoły Reportażu, oczekiwałam więcej. Zawiodłam się. Jedyne, co można w niej pochwalić to tytuł, który świetnie koresponduje z treścią. Nadaje jej jakiś sens, pośrednio nasuwa czytelnikowi pytania. Poza tym książka jest pisana bardzo przeciętnym językiem (choć nie wiem, nie znam oryginału, może to wina tłumaczenia). Brakuje mi tutaj typowych dla reportażu sugestii, opisów, ukrytych aluzji, ironii, pociętych lub rzadziej wylewnych zdań. Język zatem jest dla mnie żaden. Bo co to za język? Poza tym wszystko jest podane na tacy. Żadnych metafor, aluzji, nic, co ma skłonić czytelnika do myślenia, do stawiania pytań. Książka ani nie wzbudza niepokoju, ani uśmiechu. Są to bardziej reportaże problemowe niż fabularne, którym bliżej do publicystyki. Wallraff pokazuje problem, ocenia sytuację i bohaterów. Nie jest to książka w żaden sposób uniwersalna, za 20 lat starci na aktualności. Nic specjalnego.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *