Historia w dwóch aktach. Między Kupferberger Gold a Złotem Miedzianki. I BONUS

Dziewięćdziesiąta trzecia strona. Do książki Filipa Springera przekonałam się po przeczytaniu dziewięćdziesiątej trzeciej strony. Tam bowiem znajduje się fragment, który rozłożył mnie na intelektualne i emocjonalne łopatki:

„Ręce złożył na kolanach w taki sposób, w jaki robią to grzeczni uczniowie. Tak jak inni patrzy w obiektyw. On najdalej wyciągnął przed siebie nogi, może był najwyższy. Bose stopy niemal dotykają dolnej krawędzi kadru. Patrzę na niego i myślę sobie, że jakby miał złoto, biżuterię i pieniądze, tobym szczeniakowi jakieś buty kupił.”

W tym zdaniu jest wszystko. W tym zdaniu zawarty został cały charakter publikacji. Dziennikarstwo Springera analityczne, obrazowe i subiektywne stanowi całkiem inną, nad wyraz udaną próbę przedstawienia ważnego wycinka polskiej rzeczywistości, czy też świata w ogóle. Reguła nieuchronności zmian w którą wpisany jest każdy byt. Niezależnie czy mamy do czynienia z miejscem, przedmiotem, człowiekiem. Siła historii, której nie oprze się żadna egzystencja. Powyższy fragment dotyczy zdjęcia zrobionego przez nieznanego fotografa w latach trzydziestych XX wieku. Między wielkimi wojnami, kiedy to Miedzianka nosiła nazwę Kupferberg i słynęła z wyroby znakomitego piwa „Kupferberger Gold” – (potem – „Złoto Miedzianki”) a przed wejściem do Piwnicy Ratuszowej można było odnaleźć napis: „Pijaństwo radnych jest ważnym obowiązkiem, wyschnięta lampa światła nie daje”. Świat jeszcze trzymał się ustalonych ram. Domy, ulice sąsiedzi – wszystko znajome i oswojone. Tak kończy się pierwszy akt istnienia miasteczka.

Książka Springera to publikacja przedstawiająca historie miasteczka-wsi, które przed II Wojną Światową należało do Prus, a po 1945 roku przypadło Polsce w ramach tzw. Ziem Odzyskanych. Miejscowość położona na wzgórzu nieopodal Jeleniej Góry od wieków utrzymywała się głównie z górnictwa. W początkowych latach istnienia wydobywano tam m.in. rudy cynku, srebro, miedź. Nieprzemyślana eksploatacja, ale też techniczne ograniczenia sprawiły, że miedziankowe wzgórze podziurawione zostało niczym szwajcarski ser. Już wtedy, jeszcze przed wojną, w miasteczku niektóre budynki zaczęły znikać, dosłownie zapadając się pod ziemię. Całości dzieła zniszczenia dokonała Armia Czerwona, która po wojnie odkryła  w okolicach miasteczka złoża uranu. W roku 1945 uruchomiona została kopalnia, której nadano nazwę Zakłady Przemysłowe R-1. Rabunkowe wydobycia cennego pierwiastka przez ZSRR doprowadziło nie tylko to zwiększenia zniszczeń miasteczka, ale również do śmierci wielu górników. Mieszkańcy pracujący przy wydobyciu, którzy przyjechali z różnych, najczęściej wschodnich regionów Polski w poszukiwaniu nowego, lepszego życia, bardzo często, zaledwie po kilku miesiącach pracy umierali. Inwigilowani i zastraszani  nie mieli bladego pojęcia co wydobywa się w Miedziance. Jednym z przybyłych był żołnierz AK:

„Wędruje też Stanisław Kopczyński ze Szczucina pod Krakowem. Do czterdziestego siódmego lał tutaj po mordach wszystkich wsiowych komunistów, aż zrozumiał, że ani oni, ani jego koledzy z oddziału AK tej czerwonej zarazy już nie wyplenią. Wyrusza więc na zachód, bo to teraz sama czerwona zaraza zaczyna lać po mordach ich i lepiej zniknąć na trochę, niż zniknąć na zawsze.”

Wydobycie trwa do 1954 roku. Całość urobku wywożona jest pod ścisłą kontrolą do Związku Radzieckiego. Apogeum Zimnej Wojny. Wyścig zbrojeń. Wraz z końcem złóż, kończy się żywot Miedzianki. Mamy lata siedemdziesiąte. Domy niszczeją, ziemia zapada się, zamykane są sklepy, ludzi przeprowadzają się do Jeleniej Góry, do specjalnie dla nich przygotowanego mieszkań na osiedlu Zaborze – blokowiska, dumy PRL-u. Miasto nie może funkcjonować bez mieszkańców. To jasne. Jak klarowne jest również to, że życie na wzgórzu jest bardzo niebezpieczne. Popękane domy i ulice. Przeszłość daje o sobie znać na każdym kroku. Zostają tylko najtwardsi lub najbardziej zdesperowani. Ale nawet ci wkrótce umierają. Tak kończy się żywot Miedzianki. Postaje tylko kamienna tablica ze złowieszczym napisem ‘memento” (była druga, ale ją ktoś ukradł) i drzewa. Tak kończy się drugi akt istnienia miasteczka.

Książkę można najogólniej podzielić na dwie części – niemiecką i polską. Jej łącznik stanowi rok 1945. Jak również niemiecka porcelana, pościel, makatki z naiwnym i dobrotliwym napisem przypominające o myciu rąk przed każdym posiłkiem oraz zdziwieni, nowi polscy właściciele tych drogocennych przedmiotów, którym w głowach się nie mieści jak można zostawić na pastwę losu tak cenne przedmioty. Jak u Chwina w „Krótkiej historii pewnego żartu.” Opowieść Springera to publikacja utkana z obrazów. Dla reportera to właśnie zdjęcia stanowią wyjściową historii, potem życiorysy spotkanych osób. Przypadkowa fotografia, pytania bez odpowiedzi, to przyczyna zainteresowania się przeszłością miasteczka – widmo. Skutkiem natomiast jest niezwykły i pełny pasji reportaż detektywistyczny. „Miedziankę. Historię znikania” czyta się znakomicie, z rosnącym zainteresowaniem, jak niebanalną powieść sensacyjną z elementami dokumantalistycznych dociekań. Trzymam kciuki równie mocno za Nagrodę im. Ryszarda Kapuścińskiego, jak i za Literacką Nagrodę Europy Środkowej Angelus. Autor zasłużył.

12 komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *