Mam z książką Wlekłego olbrzymi problem. Bo trochę czuję się tak, jakbym oddała do krawcowej metry pierwszorzędnego jedwabiu, i oczekiwała pysznej sylwestrowej kreacji, a otrzymała czapę z weluru. Wiedząc przy tym, że modystka jest mistrzynią w swym fachu. [Wybaczcie Państwo te rozbudowane metafory i porównania, ale czytam właśnie „Życioryste 2” i fraza Rudnickiego nijak nie chce się ode mnie odkleić. Choć gdzie mi mierzyć się z Januszem!]. Bo tak: Halik to materiał na biografię wymarzony. Wlekły to niekiepski reporter. Książka wydana przepięknie. Więc co poszło nie tak? Ano to, że książce zabrakło porządnego ściegu, który wszystkie rozproszone wątki by ładnie do kupy poskładał i zmyślnego krojczego, który pozbyłby się przydługich fragmentów. I jeszcze przydałby się ktoś, kto by przekonał autora/redaktora, że pomysł zmiany chronologii opisywanych wydarzeń, to idea raczej kiepska (pisze to osoba, która „Grę w klasy” Cortazara przeczytała ignorując autorską chronologię! Fuj!). Przecież biografia Halika to pierwszorzędna materia i żadnych figli-migli, gierek z czytelnikiem nie wymaga. Reasumując: ciutek mnie ta Halikowa wyprawa rozczarowała. Choć i były momenty, w których chciało się krzyknąć: tak trzymaj Wlekły! To dobry kurs!
Halik to musiał być facet przesympatyczny, który nie tylko potrafił zjednać sobie każdego, ale też wyjść cało nawet z największych opresji. Nic dla niego nie było problemem. Nawet wyprawa na Alaskę, która zrodziła się z żartu podczas zakrapianej imprezy. Halik długo się nie zastanawiając, odbył ponad czteroletnią wyprawę jeepem pokonując około 182 624 km. Tony swoją butą i radością zjednywał sobie zarówno wielkich tego świata, jak i szarego obywatela Polski Ludowej. Jego mitomania niewątpliwie dopiero dziś zyskałaby zasłużony poklask. Był człowiekiem wielu tożsamości, które pewnie nawet jego biograf musiał sobie solidnie posegregować w kajecie: członek francuskiego Ruchu Oporu: tak; żołnierz RAF-u: nie; laureat Pulitzera: nie; współpracownik Life’a: tak; odkrywca legendarnej stolicy Inków – Vilcabamby: tak; mąż Elżbiety Dzikowskiej: nie. Przykłady można mnożyć, bo w jego życiorysie białych plam, przeinaczeń i nagłych zwrotów akcji naprawdę sporo. I świetnie. Bo ten, kto nie zazdrości Halikowi ten ostatnia gapa! Nie ma co się oszukiwać i zgrywać ignoranta.
Wróćmy na moment do pomysł na biografię tj. zmianę chronologii. Mnie ona bardzo przeszkadzała. Podczas lektury towarzyszyło mi nieodparte wrażenie, że niepotrzebnie próbuje się podkręcić napięcie operując środkami rodem z literatury sensacyjnej. Tu suspens, tam nagły zwrot akcji etc. Tylko, że tym samym w książce powstał pewien chaos: tu przydługi początek, tu jak Filip z konopi wyskakuje Halik wojenny, tam Fidel Castro… Niepokojąca fragmentaryczność, której zabrakło sensownego spoiwa. A może taki właśnie był Halik? Nieodkryty, niesubordynowany, niespójny właśnie! Jeśli taki był pomysł autora na Halika, to chyba jednak nie był on do końca trafiony, gdyż powstał chaos razy dwa, solidny taki i nie do opanowania.
Czytać zatem, czy nie czytać? Można czytać! Dla ostatniego rozdziału, dla zdjęć, dla samego Tony’ego, dla przygody, dla odkrytych tajemnic. I żeby też móc pęknąć zazdrości, gdy w jutrzejszy poniedziałek zasiądziemy w welurowej czapie przed korporacyjnymi biurkami.
A mi ta chronologia bardzo nie przeszkadzała. Po początkowym zdziwieniu, dalej już poszło 😉 I masz rację z tą zazdrością – to było jedno z intensywniejszych uczuć podczas lektury 😉
Mnie bardzo. Myślę, że książka zyskałaby gdyby jednak utrzymano chronologię. Wiele decyzji Halika jest konsekwencją właśnie tego, co stało się w okresie dzieciństwa. Jak pisała Rudnicki w kontekście biografii Stryjeńskiej: najpierw musi być przystawka (dzieciństwo) a potem danie główne (dorosłość) i deser, czyli starość 😉
Przeczytam, ale dzięki za ostrzeżenie – po prostu nie będę się nastawiała na arcydzieło. 🙂 W sumie od kiedy zwiedziłam muzeum w Toruniu, mam w planach przeczytanie biografii Halika, a moje życie rodzinne i tak kręci się ostatnio głównie wokół podróży, więc temat takich maniakalnych podróżników-freaków bardzo dla mnie aktualny. 😉 Ogromnie ciekawa jestem tej książki!
Faktycznie – poznawczo to nie jest zła książka, więc warto się skusić. A sama chętnie odwiedzę muzeum 🙂
Jak już do tego dojdę, to spróbuję przeczytać w kolejności chronologicznej 🙂
hihihhihi 😉 może to właśnie jest sposób 😉
Bardzo ciekawa jestem tej książki. Uwielbiałam program "Pieprz i wanilia", który był oknem na świat dla mojego pokolenia. A biografia pewnie dlatego tak chaotyczna, bo i Halik taki właśnie był, co zresztą wielokrotnie podkreślała Elżbieta Dzikowska. Towarzyszka jego życia nie chciała, by ta książka powstała, ale też nie przeszkadzała autorowi w jej tworzeniu. To dla mnie dodatkowy powód, by przeczytać. Pozdrawiam!
Wtrącę się z ciekawości: a dlaczego nie chciała? Dodam też, że dla mnie byłby to argument, by po książkę nie sięgać.
Nie wiem czy książka mi się spodoba (a planuję to sprawdzić), ale Twoją recenzję czyta się cudnie. Służy Ci lektura Rudnickiego. 😀
dziękuję 🙂
Nie czytałam jeszcze, ale dzięki za ostrzeżenie.