„Czytelnik czytelnikowi w darze…”

Dzisiaj będzie troszkę emocjonalnie (chociaż mam poczucie, że zawsze tak jest), ponieważ przeczytałam książkę znakomitą i bliską mej jaźni i duszy. A taka właśnie lektura skłania do refleksji i ekscytacji. Jacek Dehnel, jeden z moich ulubionych polskich pisarzy, wydał właśnie zbiór esejów, który każdemu entuzjaście słowa pisanego przypadnie do gustu (a tych w Polsce według najnowszych badań Biblioteki Narodowej – niestety, jak na lekarstwo). „Młodszy księgowy. O książkach, czytaniu i pisaniu”, bo o tej książce mowa, to interesujący zbiór mikropowieści czytelnika (wcale nie pisarza!) o bardziej lub mniej udanych spotkaniach z tekstem wszelkiej maści. Czytelnik czytelnikowi w darze.

Czytelników nazywa współlokatorami książek. Nie dowierza domorosłym recenzentom, którzy jakość książki oceniają miarą – „dobrze/źle weszło”. Za brzydkie słowo uważa słowo „rodzic” i oczywiście „włanczać” . O polonistach mówi, że to zawód z powołaniem – nadajesz się albo nie (a wtedy szukaj pracy np. w górnictwie lub marketingu). Za dobrą dziecięcą literaturę uważa nie disnejowski chłam, ale „straszną i potworną” klasykę rodem z Danii lub tę pióra Wilhelma i Jakuba Grimma. Kpi z mieszczańskiego postrzegania literatury (tj. takiego ze szczyptą infantylizmu, hipokryzji i określanego „jedynie słusznym systemem wartości”) powołując się na doskonały przykład powieści „Piotruś Pan” autorstwa Jamesa Matthew Barriego, która według Dehnela daleko jest od filisterskich norm. O kanonie lektur nie ma najlepszego zdania (i trudno się dziwić, doprawdy!). Umieszczenie na niej „Wujka Karola” Pawła Zuchniewicza porównuje do obowiązkowej niegdyś lektury dzieł zebranych Lenina. W bardzo ciekawym tekście „Po jakiemu mówi Roskolnikow” Dehnel pisze o polskiej manierze tłumaczenia wyróżniając m.in. „frazę czeską”, „frazę francuską” oraz „frazę rosyjską”. I jako kuriozum relacji pisarz-czytelnik przywołuje przykład dwóch studentek, które proszą go o przedstawienie najważniejszych wyznaczników swojej twórczości. I jeszcze, i jeszcze – lektury na czas choroby. O czytaniu w stanie pod -gorączkowym –  któż z nas nie wymieni choćby jednego tytułu z tej kategorii?! (Ja pamiętam „Dzieci z Bullerbyn”).

Dehnel jest mistrzem słowa. W wymagającej formie eseju czuje się doskonale. Tekst aż iskrzy od dowcipu, ironii i erudycji. Wspaniale lawiruje pomiędzy jednym a drugim tematem, okraszając dane zagadnienie wysublimowaną dawką humoru, ale też godnego podziwu dystansu do wydarzeń wszelakich (o co szalenie trudno w naszym nad wyraz emocjonalnym społeczeństwie). I tym sposobem doczekaliśmy się polskiego wersji Anne Fadiman. I dzięki bogu (jakikolwiek/czymkolwiek on jest). Kropka!

Kupić, przeczytać i za szkłem postawić.

***

Wisienka na tym przepysznym literackim torcie:

Wprawdzie nazwisko mam – jak mi co jakiś czas jakiś „prawdziwy Polak” wypomina – niepolskie, ale jak mi kiedyś powiedziała jedna z moich ciotek: „ Wiesz, u nas w kamienicy w czasie wojny było sześć rodzin. Pięć polskich: Dehnelowie, Rothertowie, Rudolfowie, Szwarce, Heurichowie. I jeden folksdojcz, Wiśniewski”. Tyle o etniczności.” 

PS Moja koleżanka wyremontowała sobie niedawno sypialnię i pierwszą rzeczą jaką uczyniła tuż po, to wcale  nie pościelenie lóżka, nie zakup nowych firanek, ale przeniosła „całego Dehnela” do pokoju  i ustawiła równiutko na półeczce. Bo z Dehnelem, jak z mężem – bliziutko i do śmierci.

11 komentarzy

  1. Jacek Dehnel moim ukochanym pisarzem jest 😉 Pisałam o tym wiele razy i powtarzać to będę. I teraz podczytuję sobie te jego eseje i zachwycam się i wzdycham. A ten pomysł koleżanki ….. chyba dzisiaj zrobię to samo. Że też wcześniej sama na to nie wpadłam 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *