Po fantastycznej biografii Władysława Broniewskiego Mariusz Urbanek wziął na warsztat nie mniej ważną postać dla polskiej literatury – Jana Brzechwę (a właściwie Jana Wiktora Lesmana). Tych dwóch panów literatów, choć przyszło im żyć niemal w tym samym czasie (Broniewski 1897- 1962, Brzechwa zaś 1898-1966) dzieli prawie wszystko. Pochodzenie, uprawiany gatunku literacki, aparycja, światopogląd, pomysł na życie, wojenne losy – trudno znaleźć jakąkolwiek styczną. Łączy natomiast jedna zasadnicza sprawa – praca na rzecz komunistyczny władz. Broniewski z rozmachem, czapką do ziemi, tragicznie rozdarty i niespokojny. Brzechwa nad wyraz świadomy i konsekwentny, liryk niespełniony, ceniony twórca wielu bajek i wierszy dla dzieci, skrupulatny, rozważny. Ale niech scena tym razem należy tylko i wyłącznie do autora „Akademia Pana Kleksa”. Tylekroć czuł się niedoceniony i niespełniony, znany wszystkim w początkowych latach swej pracy twórczej jako kuzyn Bolesława Leśmiana (zresztą później też). Zatem to jego czas i jego chwil kilka.
Jan Brzechwa urodził się w Żmerynce na Kresach Wschodnich. Tam spędził dzieciństwo i lata młodzieńcze. Gdy ukończył studia na Uniwersytecie Warszawskim stał się specjalistą od prawa autorskiego, cenionym adwokatem w stołecznym mieście. Mimo kilku (kilkudziesięciu!) publikacji swej „dorosłej” poezji nigdzie i tak naprawdę nigdy nie znalazł poklasku i uznania. Epigoństwo, naśladownictwo, odtwórczość – krytycy nie rozpieszczali poety-Brzechwy. Dopiero, gdy w roku 1937 przyniósł do wydawnictwa Janinie Mortkowiczowej kilka bajek, rymowanek, igraszek słownych, pisanych, jak głosi legenda, dla „niepozbawionej wdzięku i urody przedszkolanki” coś w jego literackiej karierze drgnęło. Wielobarwne, przepięknie wydane tomiki liryki dziecięcej schodziły na pniu. Jednak nie takiej sławy wzięty warszawski adwokat się spodziewał i nie takiej zresztą oczekiwał. Poklasku i chwały szukał wśród „prawdziwych” i wybitnych liryków, czytelnik dziecięcy nie był tym wymarzonym. Dlatego też całe życie Brzechwa walczył o uznanie i poklask. Po wojnie, którą przeżył jak głosi plotka, dzięki temu, iż był beznadziejnie zakochany i po prostu nie dostrzegał okrucieństw Holocaustu, także poezja dziecięca stała się jego przepustką do sławy. Być może fakt ten leży u podstaw dużego i bezkrytycznego zaangażowania Brzechwy we wszelką działalność komunistycznych władz. Pisał wiele i według przyjętej jednej, jedynej linii partii – absurdalne i bałwochwalcze felietony o przemówieniach Gomułki, nad wyraz chętnie łajał też twórców którzy pozostali na emigracji, z łatwością wypisywał absurdalne treści ku chwale systemu. Lojalny do końca, nie epizodycznie, ale całym sobą. Choć prywatnie znany był ze swojej otwartości, ciepła i chęci niesienia pomocy. Nieprzenikniony i niepoznany. Zmarł przedwcześnie w wyniku choroby serca.
Nie wiem, czy to kwestia postaci i osobowości, ale biografia Brzechwy wypada dość blado w porównaniu z książką o Broniewskim (konfrontuję akurat te dwie prace ponieważ zostały wydane w krótkim odstępie czasu). W poprzedniej książce autora „oddycha i czuje się” całą tragedię i geniusz postaci. W „Brzechwie nie dla dzieci” brakuje zaangażowania i, można odnieść wrażenie, pasji twórczej biografa. Broniewskiemu Urbanka gotowi jesteśmy wypaczyć wszystko a w przypadku Brzechwy – trudno o jakiekolwiek kompromisy. .„Broniewskiego” czyta się jednym, rewolucyjnym/rewelacyjnym (do wyboru) tchem, „Brzechwę” z wieloma pauzami i lekkim ziewnięciem. Jednak zasadnicza rzecz pozostaje bez zmian – doskonały warsztat i wysoki poziom merytoryczny pracy. Choćby dlatego warto.
***
Recenzja opublikowana pierwotnie na portalu „Lubimy Czytać”
Ciekawi mnie bardzo jedna i druga biografia, a tu portfel pusty… ;O
Blanko – zdecydowanie bardziej polecam biografię Broniewskiego. No ale niech będzie – i Brzechwa jest godny uwagi 😉
pozdrawiam serdecznie 🙂
Mam podobne odczucia 🙂 Bardzo podoba mi się wybór literackich pozycji, z którymi się tu zetknęłam.
Będę zaglądać częściej 😉
Olga – serdecznie zapraszam – zawsze, zawsze 🙂 Ja również skorzystałam z okazji i odwiedziłam twój blog – świetnie się zapowiada i bardzo fajna nazwa 🙂
serdecznie pozdrawiam 🙂
To może dobrze, że zacznę od Brzechwy, bo to mam, a Broniewskiego jeszcze nie. Ciekawa jestem tej książki
Kasia – a nawet bardzo, bardzo dobrze, apetyt będzie rósł w miarę jedzenia 😉
Chociaż "Broniewski" jest o niebo lepszy, więc potem, myślę, warto jeszcze po niego sięgnąć i 'jakby co' się nie zrażać:)
serdeczności 🙂
Ile może Maryla! nawet jak ma inaczej na imię. To dla niej Adam pisze Do M***, a Lesman/Brzechwa "Na straganie". Panie Koprze, niechże się pan o mnie oprze… Seler, westchnął feler.;)
Moni, bardzo dla mnie cenna recenzja. Bo Twój entuzjazm dla Urbanka przynagla mnie. Oba tytuły mam w czytniku. Broniewski wygrywa, skoro tak to zestawiasz. Ciekawe, czy to nastawienie biografa, czy po prostu charyzma Broniewskiego.
Dziś nie zacznę, ale bardzo bym chciała wkrótce.
Pozdrawiam wakacyjnie!
Tamaryszku – Ren – właśnie, właśnie czy to kwestia osobowości twórcy, czy zaangażowanie autora w prace? W każdym razie Brzechwa wyszedł Urbankowi trochę nijako – a Broniewski majstersztyk, majstersztyk po prostu 🙂
Bycie czyjąś muzą, jak się okazuje, to czasami dość niewdzięczne zajęcie 😉
Serdeczności wakacyjnych moc 😀