Investigator sagacissimus powraca*. Prywata

Literatura Marka Krajewskiego jest jak sprawdzony i skuteczny algorytm. Od lat te same postaci (najpierw Eberhard Mock, teraz Edward Popielski), te same miejsca (Wrocławia i Lwów), podobny czas historyczny (pierwsza połowa XX wieku), podobna konstrukcja fabularna (jak to zwykle z tego typu literaturą zresztą bywa), czasowe skoki akcji i zaskakujący, aczkolwiek pozornie szczęśliwy finał. A jednak czytelnik kierowany podobnym schematem powieściowym odnajduje wiele przyjemności i satysfakcji z lektury „W otchłani mroku”. Literacki czar kryminałów retro Krajewskiego jest jak narkotyk. Z każdym tomem pragnie się więcej i więcej. I z niecierpliwością dziecka czeka się na nową książkę dotyczącą „przygód” najpierw Mocka, teraz Popielskiego. Bo książki wrocławskiego pisarza to wielka czytelnicza uczta i frajda, tak samo jak frajdą jest dobry algorytm, który przynosi oczekiwane rezultaty

„Był wiek, kiedy nic nie dziwi. I nic nie cieszy”. Wrocław 1946. Czas wielkiej, powojennej trwogi. Czas mroku. Niezmordowany, ale też psychicznie pokaleczony sześćdziesięcioletni Edward Popielski próbuje znaleźć sobie miejsce w nowej, rodzącej sie komunistycznej rzeczywistości. Tęskni za Lwowem, dawnym ustabilizowanym życiem, za szacunkiem współpracowników i przełożonych, córką Ritą i wnuczkiem Jerzykiem. Zajmując przyciasne, poniemieckie lokum dogląda schorowanej kuzynki Leokadii. Pewnego dnia niespodziewanie odwiedza go profesor filozofii Stefanus, który przeżywszy piekło obozu koncentracyjnego postanowił założyć podziemne gimnazjum hołdujące zasadom przedwojennej edukacji i dobru w najczystszej postaci. Jednak w szeregach jego uczniów znajduje się szpicel UB. Zadaniem byłego komisarza lwowskiej policji jest odkrycie osoby, kto współpracuje z nową władzą. Zlecenie nie trudne, za to dobrze płatne. Jednak to, co z pozoru wydawało się błahostką i sposobem na szybki zarobek, okaże się tylko preludium do prawdziwej, przerażającej zbrodni. Brutalne gwałty na młodych dziewczętach, za którymi stoi trójka radzieckich żołnierzy. Zło w czystej postaci, które nie mieści się w ramach żadnej z doktryn filozoficznych tak chętne omawianych przez profesorów i uczniów gimnazjum. Zło, które zatacza coraz większe kręgi i które powstrzymać pragnie nie tylko bystry i bezkompromisowy Edward Popielski, ale także NKWD i polscy komuniści. Zaczyna się więc walka z czasem i demonami, które w powojennej wrocławskiej rzeczywistości znalazły, wdawać by się mogło, dobre miejsce do egzystencji.

„W otchłani mroku” to kolejna książka Krajewskiego, która stanowi idealny mariaż precyzji słowa, wysokiego poziomu merytorycznego i porywającej fabuły. Plus wielobarwni bohaterowie. Wrocławski autor, podobnie jak jego wielki poprzednik Raymond Chandler, nie boi się pokazywać wad i ułomności głównego bohatera. Popielskiemu daleko, zatem do ideału. I właśnie za to, my czytelnicy, kochamy Popielskiego. Za wódkę, kobiety, brutalność i bezkompromisowość, ale przede wszystkim za skuteczność działania.

Krajewskiemu udało stworzyć się kolejny porywający kryminał (z niezwykłą i fascynującą okładką zresztą). Gdzie przeszłość przenika się z teraźniejszością, gdzie nie ma jasnego podziału na dobro i zło (chodźmy przywołać postać kapitana Czernikowa, który ze strony radzieckiej władzy próbuje odnaleźć trójkę zbrodniarzy), gdzie precyzyjnie odmalowane historyczne tło pozwala przenieść się w realia powojennego Wrocławia. I nie zgodzę się z Jackiem Szczerbą („Gazeta Wyborcza”, 3.09.2013 r.), który recenzując najnowszy tom autora „Rzek Hadesu” mówi o niewykorzystanych możliwościach pisarskich Krajewskiego, powołując się na przykład Arthura Conan Doyla, który oprócz książek o przygodach legendarnego Sherlocka Holmesa napisał także m.in. dzieło „Przygody brygadiera Gerarda”. Ale na boga! Któż pamięta o tym fakcie. Liczy się tylko detektyw morfinista. Myślimy Doyle – mówimy Holmes. Myślimy Krajewski – mówimy Mock/Popielski.

* Tłum: (łac.) investigator sagacissimus – nadzwyczaj bystry śledczy.

***

Recenzja opublikowana pierwotnie na portalu „Lubimy Czytać”

23 komentarze

  1. Przesyłka jest już w drodze – zamówiona książka już do mnie jedzie a ja czekam, jak na szpilkach. Pan Krajewski odstąpił od zwyczaju wydawania książek na wiosnę, od maja chodzę jakiś taki nerwowy 😉
    Od czasu, jak w ręce wpadła mi 'Śmierć w Breslau', jestem fanem. Tym razem pewnie też się nie zawiodę. Szkoda, że losy Mocka potoczyły się inaczej (choć może to i dobrze, że Wrocław przestał być niemiecki), bo spotkanie Eberharda z Popielskim w powojennej rzeczywistości to by dopiero była mocna rzecz!

    1. Marcin – mam podobnie. Czegoś tej wiosny brakowało – zdecydowanie 😉

      Ja także czekam na każda kolejną książkę Krajewskiego z zapartym tchem. Chociaż Mock bardziej mnie przekonywał – ale spotkanie tych dwóch panów – fascynująca sprawa.

      "W otchłani mroku" gwarantuje zarwaną nockę :)Dobrej lektury! 🙂

    2. No i czytam… Trochę jestem zaskoczony. Nowa forma (narracja pierwszoosobowa), inny język, wątki filozoficzne, mniej dosadny brutalizm… No i Popielski, który ewoluował, przestał być jurnym dandysem o byczym karku, kopią Mocka. Pozytywne zaskoczenie.
      Krajewski chyba też ewoluuje i chyba jest to ewolucja 'ku dobru' 😉
      Pozdrawiam

    3. Zbliżam się do końca 🙂
      I odkryłem ciekawostkę, mianowicie pewne podobieństwa postaci kapitana Czerniakowa do… Erasta Fandorina (pisałaś coś, zdaje się, o Akuninie). Znajomość japońskiego i fascynacja japońską kulturą, to raz. Utrata ukochanej w młodości i w jej wyniku zmiany zachodzące w osobowości, to dwa. Nawet otczestwo takie samo – Pietrowicz, to trzy. No i w końcu sposób przedstawiania argumentów w śledztwie: '… Kołdaszow zdradził nam adres meliny gwałcicieli. To raz (mówi Czerniakow). Profesor nie znał osobiście Fajertanga, bo pośrednikiem między nimi był zawsze Pasierbiak! To dwa…' Wyliczanka bardzo w stylu Erasta Fandorina.
      Ciekawe, czy pan Krajewski jest fanem swojego rosyjskiego kolegi po piórze.

    1. Magdo K-ska – seria z Popielskim nie odbiega, moim zdaniem, w żaden sposób od serii mockowskiej. Ten sam świetny klimat, nietuzinkowi bohaterowie i porywająca fabuła. Jednym słowem – prawdziwa czytelnicza uczta. Polecam gorąco 🙂

  2. Książki Krajewskiego mają niesamowity klimat, zwłaszcza dla osób, które mieszkają we Wrocławiu. Powieści mocno wpisane w życie miasta – opisy miejsc, obok których codziennie się przechodzi lub w których się było.

    1. Mogę polecić świetny retro – kryminał poznański: 'Elektryczne perły' Konrada Lewandowskiego. Poznań, rok 1929, ciekawy bohater i rewelacyjne postaci w drugim planie (Janusz Kusociński, Franciszek Fiszer, Julian Tuwim, Tadeusz Boy-Żeleński czy gen. Bolesław Wieniawa-Długoszowski). Zresztą cały cykl Lewandowskiego o komisarzu Drwęckim jest mistrzostwem po prostu, nie ustępuje Krajewskiemu.
      pozdrawiam

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *