Ostatnimi czasy polski rynek wydawniczy został zalany przez publikacje biograficzne (celowo pomijam tzw. celebryckie, bo te są poza kategorią). Wspomnieć chociażby te najgłośniejsze: Wanda.Opowieść o sile życia i śmierci. Historia Wandy Rutkiewicz Anny Kamińskiej [b. dobra], czy Tu byłem. Tony Halik Mirosława Wlekłego [b. średnia]. Co tu dużo mówić – Wydawnictwo Czarne ruszyło z całą serią (dość nierówną, ale wartą uwagi – chociażby przez takie tytuły jak: Stryjeńska Angeliki Kuźniak, czy oczekiwany Lem. Życie nie z tej ziemi Orlińskiego). Oczywiście zainteresowanie życiem innych, wynika z faktu, że po trosze kompensujemy sobie pierwotną potrzebę podglądactwa i plotkarstwa, a też dlatego, że dobrze wiedzieć jaki tytoń popalał ulubiony pisarz lub pisarka. Sensacja zatem to jedno. Poznanie drugie. Pobyt i podaż trzecie. Wydawcy przecież mają nosa do interesów. Czytelnicy mają zaś frajdę. Choć nie zawsze. Jak w przypadku biografii Prusa i Makuszyńskiego.
„Prus. Śledztwo biograficzne” to książka przy której wynudzić można się jak mops. Podtytuł, który w zamierzeniu autorki/redakcji miał tłumaczyć białe plamy w życiorysie twórcy „Lalki”, jest tylko czczą obietnicą czegoś na kształt kryminalnej przygody. W tej publikacji nadinterpretacja goni nadinterpretację. Całość tekstu oparta została na wgryzaniu się w prace Głowackiego i budowanie na tej podstawie jego holistycznego obrazu. Koniec końców, wyszła słaba, studencka praca literacka, z której po miesiącu pamięta się tylko to, że biedaczek Prus miała problemy z samoakceptacją i dość schizofreniczne podejście do swojej twórczości.
„Makuszyński. O jednym takim, któremu ukradziono słońce” Mariusza Urbanka to akurat dość zaskakujący przypadek. Autor jest bowiem twórcą jednej z najlepszych polskich biografii: Broniewski. Miłość, wódka, polityka. Zdawać by się zatem mogło, że Urbanek, jak mało kto w Polsce, zna się na swojej robocie. Niestety, ale akurat ta publikacja to rzecz pisana na kolanie. Skróty, uproszczenia interpretacyjne (biedny Kornel antysemita – syn swoich czasów! Ba! Nawet mizoginię biograf wybacza swojemu pupilkowi ad hoc). Tak jakby akurat ta książka, była produktem ubocznym innych prac (np. jak Makuszyński czuł się po śmierci swojej żony – nigdy się nie dowiemy). Wyraźnie czuć luki w życiorysie, choć przecież materiałów sporo. Miejmy nadzieję, że to wypadek przy pracy i Urbanek powróci jeszcze w wielkim stylu.
Reasumując: dobra biografia to taka, która nie jest stworzona tylko z gdybań. Która wychodzi poza „być może” i „przypuszczam”. Która pokazuje, że król jest nagi a i tak wart uwagi (rym!) – wspomnieć doskonałą rzecz Domosławskiego „Kapuściński non-fiction”. To jest wzór. Tego się trzymajmy.