La guerre n’est pas finie [fr. Wojna się nie skończyła] – usłyszał Primo Levi od przypadkowo spotkanego polskiego adwokata w marcu 1945 na terenach już wyzwolonych.* Aż ciśnie się na usta: ona trwa nadal i jeszcze długo się nie skończy. Mimo nowego stulecia, mimo kolejnych dekad, które teoretycznie stanowią linie demarkacyjną kończącą wszelkie działania zbrojenie etc. Wojna trwa we wspomnieniach tych, co przeżyli, na kartach niezliczonych świadectwach, ale trwa również w świadomości następnych pokoleń. Wirus wojny – jak powie Marcin Zaremba. Odziedziczyliśmy ją [M.D. wojnę] po dziadkach, rodzicach** – jak podkreśla Magdalena Grzebałkowska. Czy tego chcemy, czy nie, naznaczeni jesteśmy „wojennym genem”. Każdy z nas ma jakąś historię związaną z tamtym okresem – ja również. Każdy został dotknięty traumą w większy lub mniejszym stopniu. Bo nie tylko Anna Janko („Mała Zagłada”), czy autorka niniejszej książki, ale także ja, zastanawiam się po wielokroć, co zabrałabym ze sobą z domu, gdyby nagle front wojenny znalazłby się w granicach mojej miejscowości, a co z moim dzieckiem?! Nie sposób uwolnić się od tych myśli.
Grzebałkowska na ostatnich kartach książki pisze, że pozbyła się naiwnego stereotypu, że rok 1945 był rokiem szczęśliwym. Nie był, i dziś wiemy to na pewno. Bo rok 1945 to dopiero początek wszystkiego. Okaleczeni, wynędzniali – ci, którzy przeżyli i którzy musieli zmierzyć się z koszmarem wspomnień i życia na pobojowisku. I znów powracając do Marcina Zaremby [jego książka „Wielka trwoga” była najważniejszym punktem odniesienia dla Grzebałkowskiej], który przedstawia kilka kluczowych haseł opisujących tamten okres: kompleks wojny, eskalacja przemocy i agresji, powrót do społeczeństwa przednowoczesnego, strach i trwoga właśnie.
Żadnego przykładania dzisiejszych miar!*** – mówi jedna z bohaterek reportażu Grzebałkowskiej. Otrzymujemy zatem bez cenzurki, bez zbędnego komentarza kilkanaście historii, które są świadectwem ogromnego cierpienia i lęku ludzi, którym dostali się w trybiki oszalałego koła historii. Mamy więc nastoletniego Wernera, który jest jednym z 450 tysięcy uciekający Niemców przez zamarznięty Zalew Wiślany i resztkami sił walczy z wszędobylskim zimnem, mamy tutaj także opowieść o mieszkańcach Warszawy, którzy z mozołem i wielkim trudem próbują na nowo ułożyć sobie życie w gruzach stolicy i walczą z problemem rozkładających się ciał. W książce mowa też jest o szabrownikach, o osadnikach Ziem Odzyskanych (Jak to jest żyć w cudzych butach, szytych na miarę?), o mieszkańcach terenów granicznych z Ukrainą (A pani pyta, czy jakieś szczęście mnie w 1945 roku spotkało. Więc odpowiadam: szczęściem było, że nikt z mojej rodziny w tamtym roku nie umarł), o niewielu ocalałych żydowskich dzieciach, które po wojnie znalazł bezpieczne schronienie i opiekę w Domu Dziecka Żydowskiego w Otwocku (jedną z jego wychowanek jest Hanna Krall) i o polskim sadyście, komendancie obozu dla Niemców w Łambinowicach Czesławie Gęborskim. 12 rozdziałów po jednym na każdy miesiąc roku 1945.
„1945. Wojna i pokój” to reportaż bezmiar sensualny. Opowieść o cierpieniu, o jego uniwersalnym wymiarze, które nie liczy się z narodowością. Opowieść też o ludziach i ich losach, którym przyszło żyć w najbardziej piekielnym czasie historycznym. Nie sposób oprzeć się wrażeniu, że książka Grzebałkowskiej stanowi dopełnienie, brakujący element układanki, który przekazuje wiedzę, nie o ruchach frontu, czy aprowizacji wojsk, lecz mówi o człowieku, jego emocjach i bólu. Niezbędny, nieoceniony i nad wyraz potrzebny rewers czasów (po)wojennych.
* M. Zaremba, „Wielka Trwoga. Polska 1944 – 1947. Ludowa reakcja na kryzys”, Znak, Kraków 2012, s. 555.
** Cytat za: http://www.dwutygodnik.com/artykul/5845-nudzi-mnie-wielka-historia.html.
*** Jeśli nie oznaczono inaczej cytaty za: M. Grzebałkowska, „1945. Wojna i pokój”, Agora, Warszawa 2015.
Jak to nie był rok 1945 rokiem szczęśliwym? Skoro wojna się skończyła, to był. Dla Polaków był na pewno. Też jestem naznaczona genem wojny, noszę wojnę w sobie, słucham o wojnie od dziecka w domu i wiem, że 1945 to było szczęście ze zwycięstwa nad Niemcami.
Widok przegranych Niemców – rzecz nieoceniona dla Polaków!
Ja tam kocham ten rok!
Nie był. Bo była trauma, bo była samotność, bo strata. Bo było nowe i nieznane. Bo były gwałty i rozbój. Bo ludzie umierali od przypadkowych kul, min, w wyniku chorób. Dowiadywali się o śmierci najbliższych….Euforia trwała chwilę, a zaraz potem przyszła brutalna rzeczywistość..a potem pogrom kielecki etc. 1945 to dopiero początek. Polecam uwadze książkę
Cóż, ludzie, którzy pamiętają tamten rok, pamiętają raczej radość i euforię. A pani Grzebałkowska z wiadomej gazety napisała tak, jak jej kazali napisać jej mocodawcy :))) A lemingi wierzą.
Przykro mi, że ta rozmowa zeszła do poziomu inwektyw. Bardzo proszę o racjonalne argumenty.
Powiem tak: recenzję napisałaś miodzio. 😉
Już Twój tekst wywołuje ciarki. Książka musi więc robić ogromne wrażenie. I boleć.
dziękuję 🙂
Tak jest. Bardzo ważny tekst wart każdej nagrody!
polecam 🙂
Właśnie przeczytałam "1945" i rzeczywiście warto przeczytać te reportaże. Zresztą po świetnej biografii "Beksińscy", Grzebałkowska pokazała, że potrafi pisać w sposób interesujący. Jedyne na co można ponarzekać, to jedynie to, że mam niedosyt – chciałabym więcej takich tekstów.
Zgadzam się, czuć pewien niedosyt. Ale może autorka pokusi się o publikacje jeszcze kilku tekstów, bo z tego co mówiła w wywiadach powstało ich więcej niż tylko te umieszczone w książce. Rewelacyjne pióro 🙂
Mam już tę książkę. Musiałam ją mieć, gdy usłyszałam o niej w radiowej Trójce. A przede wszystkim, gdy usłyszałam jeden fragment, o rodzinach mających zasiedlić Ziemie Odzyskane. Mój dziadek z rodzicami w ten sposób trafił do domu, w którym mieszkali jeszcze Niemcy. Musieli przyjąć rodzinę mojego dziadzia pod swój dach, ale wcale nie było w nich zgryzoty, niepokoju, byli bardzo serdeczni. Tym trudniej było im się pożegnać z niemiecką rodziną, zwłaszcza, że takiego pożegnania faktycznie nie było – dziadzio z rodzicami wrócił do domu po dłuższej nieobecności i zastali puste mieszkanie, z talerzami przygotowanymi na obiad i z zupą, która grzała się na piecu.
Nic więc dziwnego, że nie mogę doczekać się tej książki. Trzymam ją już przy łóżku.
Ja mam niestety tragiczną wojenną opowieść, ale to może przy innej okazji…
Niebywałe ilu z nas ma takie doświadczenia…
A książkę polecam z całego serca! 🙂
Myślę, ze to bardzo dobry znak, ze ktoś napisał o 1945 roku szczere reportaże i zwrócił uwagę na przeżycia zwykłych ludzi tamtych czasów. Po ciężkich naukowo-historycznych książkach albo fikcyjnych fabułach nawiązujących do lat powojennych, chętnie poczytam reportaże Grzebalkowskiej. Dziękuje za dobry typ:)