Na pohybel literackiej fikcji. „Moja walka. Księga 2” Karl Ove Knausgård

Jeśli w pierwszym tomie „Mojej walki” Knausgard przeprowadził swoistą emocjonalną wiwisekcję własnej osoby, jeśli obnażył swoje poglądy i myśli, jeśli odważył się przekroczyć granicę nieprzekraczalną dla artysty i kreacji, obnażając rodzinne tajemnice, i tym samym łamiąc pieczęć sacrum, to druga część jest nie tylko kontynuacją pewnej licentia poetica przyjętej przez utalentowanego Norwega, lecz stanowi operację na otwartym sercu i umyśle. Gdyż pisząc o teraźniejszości, o żonie, o narodzinach dziecka, o obecnych przyjaciołach etc. ukonstytuował swoją pozycję i potwierdził swoją wiarygodność. Bowiem jakże trudniej pisać o żyjących, o najbliższych, o tym, co jest teraz niż o przeszłości, która zdążyła już porosnąć mchem niepamięci i stać się zawodną iluzją rozumu.

Prawie kończąc drugi tom, Knausgard pisze:

Literatura nie musi w stu procentach odzwierciedlać rzeczywistości, żeby mówić prawdy. To dobre argumenty, ale nie pomagały. Sama myśl o fikcji, o wyimaginowanym postaciach w wyimaginowanej akcji, wywoływała mdłości. Reagowałem na nią fizycznie.

Knausgard ekshibicjonistyczny, który bezkompromisowo pisze o swojej ukochanej, relacjach damsko-męskich i tacierzyństwie. Wkurza się na szwedzki model wychowania, który nie pozwala dziecku zjeść kawałka czekolady w imię zdrowego jedzenia będącego, w jego przekonaniu, tylko substytutem prawdziwego życia i idée fixe nadętych psychologów. Z rozbrajającą szczerością opowiada o własnych słabościach i tchórzostwie, np. obawie przed wystąpieniami publicznymi, o niechęci do kłótni i krytyki innych, o tym, jak trudno jest zajmować się dziećmi, i jak robi to wbrew własnej woli, ale z poczucia obowiązku. Pisze też o wzlotach i upadkach swojego małżeństwa – rozgoryczeniu i rozczarowaniu, ale też momentach pełnych miłości i oddania. W drugim tomie „Mojej walki” pisarz ma 40 lat, i jak sam przyznaje: w tym wieku następuje kres wyobrażeń i oczekiwań. W wieku 40 lat Knausgard postanawia napisać „Moją walkę” rozpisaną na sześć części.

Prozę Norwega cechuje prostota i precyzja. W książce nie dzieje się nic, a zarazem dzieje się wszystko, czytaj: życie. Knausgardowi udało się podchwycić zainteresowanie czytelnika, opisując najbardziej trywialne czynności, jak chociażby wyjście do pralni. Nie sposób oderwać się od tej fascynującej lektury, w której fizjologia miesza się z filozofią. Nowatorska i wybitna książka.

 (…), bo literatura to nie tylko słowa, lecz także odczucia, jakie budzą w czytelniku. O wartości literatury stanowi przekroczenie właśnie tej granicy, nie zaś, wbrew opinii wielu osób, przekroczenie granic formalnych samych siebie.

Recenzja opublikowana pierwotnie na portalu „Lubimy Czytać”

9 komentarzy

  1. To co wypisuje Knausgard to szczyt megalomanii i narcyzmu. Wybacz, ale ten pan wyjątkowo mnie irytuje, bo nie wiem czemu wyobraża sobie, że czytelnicy mają czytać o jego wyjściach do pralni, czy jedzeniu śniadania. I jeszcze narzeka na życie w Szwecji – bo mu za czysto, za bogato? Może niech przyjedzie do Polski, albo uda się na Ukrainę, lub do Pakistanu…

    1. ha! i w tym tkwi cały literacki koncept, bo każdy kto tworzy literaturę pokazuje czytelnikowi wnętrze i trzewia. Knausgard poszedł jednak o krok dalej – wyzbył się kreacji i właśnie megalomani będą z odbiorcą szczery do końca. Do narzekania ma prawo. To jego wizja i jego świat. A czytać nie musimy, co to, to nie – możemy 😉

  2. wow.. ależ to musi być nissamowita przygoda.. 1 tom jest na półce, 2 zamówiony.. ciągle czekam na odpowiedni moment do lektury, choć nie wiem, co miało by nim być.. Bo takie wybitne książki mają to do siebie że się potem niezmiernie żałuje, że już koniec…
    Ile w ogóle ma być tomów? Wiesz może?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *