„Terror” Dan Simmons. Chłód i inne demony

Ciekawość, pragnienie sławy, lęk i rozpacz – tak pokrótce można określić siły sprawcze kierujące bohaterami doskonałej i trzymającej w napięciu (aż po ostatnie karty!) powieści Dana Simmonsa „Terror”. Pierwsze akty historii czytelnik poznaje z retrospekcyjnych wypowiedzi bohaterów, te kolejne, tragiczne zaś stanowią clou całej opowieści. „Terror” to zatem sugestywny obraz wielkiej, ludzkiej trwogi i nierównej walki z żywiołem, ale też odwagi i szaleństwa. Autor zainspirowany historią jednej z najbardziej tajemniczych wypraw arktycznych, stworzył alternatywną/wiarygodną/daleko nieodbiegającą od prawdy opowieść (właściwe podkreślić!), która zaskakuje, paraliżuje i wbrew dosadnym oraz wymownymi opisami zimna także rozpala wyobraźnie.

Ale zacznijmy od faktów. 19 maja 1845 roku HMS „Erebus” i HMS „Terror” z 129 ludźmi na pokładzie wypływają z Anglii w poszukiwaniu Przejścia Północno-Zachodniego, które według ówczesnej wiedzy ma stanowić najkrótsza drogę łączącą Atlantyk z Pacyfikiem. Wyprawą dowodzi doświadczony sir John Franklin. Służą pod nim m.in. Irlandczyk Francis Rawdon Moira Crozier, dowódca HMS „Terror”, doktor Harry D.S. Goodsir, mat uszczelniacz Cornelius Hickey, starszy bosman Harry Peglar oraz wielu innych, mniej lub bardziej doświadczonych, członków załogi. W lipcu 1895 marynarze ze statku wielorybniczego widzieli po raz ostatni „Terror” i „Erebus” na Morzu Baffina. Potem wszelki słuch o okrętach zaginął. Simmons rozpoczyna swoją opowieść w październiku 1847 roku, kiedy to statki już drugą zimę są uwięzione w lodzie. To wtedy właśnie giną pierwsi członkowie załogi, porcje żywnościowe zaczynają być dokładnie wymierzane oraz dochodzi do brutalnych ataków tajemniczego stworzenia. I jeszcze ten cholerny, wszędobylski, nielitościwy mróz, który wdziera się w każdą szczelinę i pęknięcie pokładu oraz ludzkiej duszy. Niepokój czują wszyscy: od pyszałkowatego i nieco próżnego sir Franklina, przez podstępnego i mściwego Hickney, po mężnego i nieugiętego Croziera. Lecz to dopiero preludium tragedii, złe złego początki, gdyż potem, jak wiemy z historii, będzie już tylko gorzej.

„Terror” to powieść idealna. Jest w niej bowiem wszystko, czego pragnie czytelnik: misterna konstrukcja fabularna, w której żadna scena nie jest zbędna; pogłębione i fascynujące postaci; historia inspirowana autentycznymi wydarzeniami (choć to pewnie tylko moje wyobrażenie elementu powieści doskonałej); groza; nagłe zwroty akcji i zaskakujące [sic!] zakończenie. Simmons zadbał o każdy szczegół opowieści, dlatego „Terror” to jędrna, wciągająca (dojmująca!), precyzyjna, literacka robota (doprawdy czuję, że w tym konkretnym brakuje mi już określeń). Reasumując: Kto nie przeczyta ten gapa!

18 komentarzy

  1. Dla Terroru zawsze będę miał spory sentyment, bo była to (jak na razie) moja ostatnia recenzja portalowa przed przejściem "na swoje". Lektura rzeczywiście świetna, ale też chyba nie dla każdego.

    Ale, ale – jeśli nie odstrasza Cię science-fiction, sięgnij koniecznie po Hyperiona tego samego autora. Jak dla mnie, o klasę lepsza niż Terror.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *