Notatki z lektury. „Szczęśliwe wyspy Oceanii. Wiosłując przez Pacyfik” Paul Theroux

Próbując złapać clou książki Theroux, albo precyzyjniej postać samego autora, do głowy przychodzą mi takie pojęcia jak: ksenofobiczny pluralista, apodyktyczny homo viator, ironista i autoironista najwyższej próby, eskapista kajakarz itd. Theroux trudno zdefiniować i tym samym trudno go okiełznać. Poprawność polityczna nie jest jego mocną stroną. Za to łatwość oceny, nawiązywania kontaktów i romantyczna natura już tak. Autor bowiem naiwnie tęskni za kulturą pierwotną, utyskuje nad rozwojem cywilizacji (Póki istnieje dzicz, póty jest nadzieja) i niestrudzenie wiosłuje przez Ocean Spokojny, próbując okiełznać własne rozdygotane jestestwo po rozstaniu z żoną. I marudzi, marudzi i brnie do przodu, do wyznaczonego celu. A ten kto autora już zna, z poprzednich i następnych książek, może być spokojny – to nadal ten sam, wspaniale bezpośredni i zawadiacko bystry autor, którego podróż mierzwi jak nikogo innego na świecie:
Ledwo zipiąc, zżarty przez cholerne owady, utytłany w błocie, odtrącając wielkie pająki, brnąłem przez dżunglę, a ilekroć ocierałem się o pień drzewa, natychmiast obłaziły mnie kąsające mrówki.
 
Theroux podczas podróży kajakiem przez wyspy Oceanii nie oszczędza żadnej nacji. Sprawiedliwy wśród narodów świata. Dla przykładu:
Tahiti ma swoje wady – jest drogie, zakorkowane, hałaśliwe, skorumpowane i sfrancuziałe.
 
„Brzmi pan zupełnie jak Australijczyk” – zawyrokował. Miałem na końcu języka, ze ludzie ginęli za mniejsze obelgi.
 
Ludzi raczej nie da się prześwietlić na pierwszy rzut oka, ale nie mogłem się powstrzymać przed szufladkowaniem palaczy, pijaków, pyszałków, fanatyków i Niemców.
 
Żeby nie było  – tubylcom też się obrywa. Nienośny i gnuśny podróżnik, który mimo zatwardzenia, dostrzega również  jasne [sic!] strony wyprawy. Nie bez powodu wspominam aspekt fizjologiczny pracy Theroux. Autor „Szczęśliwych wysp Oceanii” to przecież głównych i najważniejszy bohater swojej książki. Pisarz ewidentnie nie cenzuruje swoich myśli i refleksji, co oczywiście stoi w opozycji do większości podróżników. No i do samego Malinowskiego, którego siłą rzeczy wspomina też Theroux:
Publicznie Malinowski nazywał krajowców „Argonautami zachodniego Pacyfiku”, ale na kartach dziennika określał Trobriandczyków innym mianem: „Niggersy hałasują […] W ogóle wstręt do niggersów […].  Z owych zapisków jasno wynika tylko tyle, że nic nie złościło Malinowskiego bardziej niż lekceważenie. Zaręczam, że to przekleństwo wszystkich podróżników.
 
Cenię Theroux za szczerość właśnie. Podkreślę to raz jeszcze. I za krytykę, którą kierują pod adresem każdego. Cholernie sprawiedliwy jest w swym malkontenctwie. Z ciągłą fascynacją i podziwem czytam o jego „niechcianych” przygodach. Tak bardzo różnych od uładzonych historii innych globetrotterów. Można Theroux nie lubić, można się z nim nie zgadzać, ale podróżować z nim zawsze warto. Bo zawsze jest to wyprawa niestandardowa i interesująca. Bon Voyage!
A na koniec przesłanie:
Im mniejszy się człowiek czuje w obliczu przyrody, umniejszony przez góry i bezbronny wobec żywiołów, tym większy odczuwa szacunek do świata  i – jeśli tylko nie jest tępym chamem – tym mniej jest skłonny mu szkodzić.

12 komentarzy

Skomentuj Qbuś pożera książki Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *