„Preparator” Hubert Klimko – Dobrzaniecki. Zło (ponownie) banalne

W tej intymnej, niewielkich rozmiarów książce, która jest swoistego rodzaju i wyznaniem i zeznaniem jednocześnie, zawarta został cała banalność zła (patrz: Hannah Arendt). Gdzie w punkcie stycznym czynników historycznych, środowiskowych i osobowościowych nastąpiła eksplozja agresji, która doprowadziła do śmierci dwóch osób. Cała płaszczyzna narracyjna zaś została zdominowana przez tytułowego preparatora. Mężczyznę, który w bardzo bezpośredni sposób opowiada o swoim, zdawać by się mogło, całkiem na pozór normalnym życiu: samotności, fascynacji śmiercią, rodzinie i w końcu o frustracji, która kumulowana przez lat doprowadziła do tragicznego finału. Kim naprawdę zatem jest bohater? Dewiantem? Oszustem? A może artystą, który po ojcu odziedziczył fach „zimnego doktora” (jak złośliwi nazywali osobę, która przygotowuje zwłoki przed pochówkiem)? Autor  rzecz jasna nie daje jasnych rozwiązań i precyzyjnych odpowiedz. Raczej wątpi, tropi i zaciera ślady sugerując, że algorytm zła nie istnieje, choć istnieją ku niemu pewne przesłanki.

Zaskakujące jednak jest to, jak umiejętnie autor żongluje emocjami. „Preparator” zawiera i wywołuje w czytelniku całe ich spektrum: od współczucia, przez obrzydzenie i potępienie w końcu. Wysłuchując relacji podmioty mówiącego (dane jego, jak i jego rozmówcy nie zostały ujawnione choć jak zwykle w przypadku serii „Na F/Aktach” zdarzenia rzeczywiście miały miejsce) raz szczerze mu współczujemy, bo został wychowany w domu pozbawionym miłości  i zrozumienia próbując na swój sposób odnaleźć się w zastanej rzeczywistości. Następnym razem zaś trzymamy za niego kciuki i kibicujemy, gdy zaczyna przygodę z fotografią i przeżywa swoją wielką, pierwszą i jedyną miłość. Czasami też czujemy się oszukani i poirytowani, gdy nie radzi sobie w roli ojca rodziny. Ostatecznie jednak czujemy obrzydzenie i nienawiść, gdy ten wdaje się w kazirodczy związek ze swoją siostrą i zabija najbliższych. W tej książce – na wskroś fizjologicznej, naturalistycznej wręcz, nie istnieje jasna granica praw i obowiązków, powinności i  blagi, dobra i zła. Nie istniej, gdyż bohaterowi Klimko-Dobrzanieckiego nikt jest nie pokazał i nie uświadomił.

Zło jest zatem wypadkową, wspomnianą  już na początku tego omówienia, czynników zewnętrznych i kondycji ludzkiej. Lecz kwestią życzeniową wielu pokoleń psychiatrów i stróżów prawa jest, żeby znaleźć wzór, który pozwoliłby wyrokować, kto stanowi dobry materiał na kryminalistę. Klimko-Dobrzaniecki stara się jednak choć ciut zbliżyć do tajemnicy, która wyzwala w nas bestialskie i nieludzkie [Sic!] zachowanie.

„Preparator” to oszczędna, żeby nie powiedzieć ascetyczna proza, która uwodzi minimalizmem właśnie. Porusza i wzrusza sugestywną, pierwszoosobową narracją. Dotyka takich tematów i spraw o których chcielibyśmy najpewniej zapomnieć. Zachłanna, mocna, bezkompromisowa rzecz.

20 komentarzy

  1. Serio nie potępiasz? Jak zaczyna zdradzać swoją żonę z…siostrą. Dla mnie ten moment to równia pochyła. Przedtem współczucie a tu bach!…obrzydzenie i potępienie. I gdy już dochodzi do zbrodni, to potrafię mimo wszystko współczuć ofiarom. Trudne dzieciństwo trudnym dzieciństwem, ale w końcowym akcie to on jednak jest preparatorem zdarzeń…

    1. Tutaj mi się raczej obrzydzenie włączyło. Natomiast sama zbrodnia – nie, nie jestem w stanie go potępić. Może dlatego, że czasem sam chętnie pociągnąłbym serią pepeszy. I mam dziwne wrażenie, że ofiary się same prosiły.
      Preparator zdarzeń, ciekawe. Ale w sensie, że sam kierował wydarzeniami, czy że je dla nas przedstawił w wypreparowanej formie?

    2. I tak i tak. Bo gdyby matka lub siostra prowadziły narrację sprawa mogłaby wyglądać, co oczywiste, całkiem inaczej. No i ta jego denerwująca bierność – trochę jak w przysłowiu: jak sobie pościelisz, tak się wyśpisz.

    3. Ale oprócz wychowania i tak zwanych czynników zewnętrznych kierują nami także zasoby, nazwijmy je roboczo, biologiczne. Mam pule genów, która także i znacząco determinuje nasze działania. No chyba, że i tu się nie poszczęściło. Bezdyskusyjnie rodzina ma największy wpływ. Ale jest też szkoła, środowisko, całość kultury – można mnożyć przykłady o osobach, którzy mimo kiepskiego startu udźwignęli życie. Być może gdyby zdał maturę, dokończył szkołę…Jego trauma, tak mi się przynajmniej wydaje, nie może być usprawiedliwieniem, bo obawiam się, że w społeczeństwie doszło by do anarchii 😉 Równie dobrze przy lepszym poznaniu matki bohatera moglibyśmy i ją usprawiedliwiać – bo może ktoś w dzieciństwie zrobił jej krzywdę etc.

    4. Wiesz co, ja chyba nie przepadam za teorią genetyczną (bo równie dobrze możemy twierdzić, że wszyscy przestępcy mają niskie czoła i rozbudowane wały nadoczodołowe), bardzie mnie przekonuje zależność od wychowania, środowiska. Miał chłopak w domu to, co miał. Jasne, nie usprawiedliwia go to, ale w dalszym ciągu jakoś szczególnie nie umiem go potępić.

    5. Zdecydowanie nie. Pisane o tym teoria genetyczna (która działa też na korzyść) jest tym samym, co poletko Rosenberg jest błędem. Geny, czy tego chcemy czy nie determinują nasze działanie. Być może nie byłam zbyt uważną słuchaczką na studiach pedagogicznych, ale to wiem na pewno. I mimo, że nie lubię u siebie tej cechy, ale jestem dość uparta po ojcu 😉 W moim potępieniu i jest też miejsce na współczucie. Ale to chyba nigdy nie przebiega tak zero-jedynkowo – zły dom i zbrodnia. Wpływa na to zespół zdarzeń. Tylko naprawdę dobrze by się stało, gdyby dane nam było spojrzeć na to okiem narratora wszechwiedzącego.

    6. Owszem, to nie jest zero-jedynkowe, a mimo wszystko nie przekonuje mnie dziedziczenie skłonności do zbrodni w genach. Upór czy inteligencja – proszę bardzo. Swoją drogą, może fajnie by było, gdyby wydawca dodawał jakąś garść informacji, o jaką sprawę chodzi, gdzie i kiedy się wydarzyła. Ale z drugiej strony, czy nie zabiłoby to literatury?

    7. Mnie również nie i chyba się nie zrozumieliśmy. Ja o genach wspomniałam zupełnie nie mając na myśli dziedziczenia zbrodni! To nie jest takie proste i nigdy nie będzie. W kontekście tego polecam wczorajszy wywiad w DF z synem Hansa Franka. Raczej cech, które przy wsparciu środowiska mogą się uaktywnić – i to zarówno te pozytywne lub negatywne.
      Też się zgadzam – to jest właśnie clou tego tekstu.

    8. Ufff… bo ja to raczej peace and love – żadne tam skrajności i eugeniki 😉 Frank w tym wczorajszym wywiadzie wykreował się na osobę miłującą pokój etc. W każdym razie zrobił dobre wrażenie. Że grafoman to ci ufam, ale jestem ciekawa dlaczego piszesz o zrąbanej psychice?

    9. Miałem nieprzyjemność czytać fragmenty jego dzieł. Całości bym raczej nie zniósł. Grafomański styl to może być oczywiście kwestia kiepskich tłumaczy, natomiast publiczne robienie sobie psychoterapii przez pranie rodzinnych brudów zawsze mnie mierziło. Plus to budzi podejrzenie, że facet chce jeszcze na tym zarobić.
      Tym bardziej, że są przykłady ludzi o podobnych biografiach, którzy urządzali psychoterapię z nieco większą klasą (tu bym wskazał "Amona" Jennifer Teege).

  2. A ja się nie zgodzę, że jest to ascetyczna proza 😉 Mnie zachwycił w niej barokowy sposób narracji głównego bohatera, to, jak żongluje swoimi opowieściami, z jednej historii gładko przechodzi do drugiej, wsiąkasz w nią, a tymczasem on ci nagle przypomina, że opowiadał o tym, jak był u fryzjera, a cała kolejna opowieść, to "tylko" wątek poboczny, taki wtręt, aby zilustrować ten fryzjerski fotel 😉

Skomentuj Gosia Oczko (zemfiroczka) Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *