Jedno z tych nadużywanych, a jednak boleśnie prawdziwych zdań mówi, że po śmierci żyjemy tak długo dopóki pamiętają i wspominają nas żywi. Dziadkowi Urbain, który przed śmiercią powierzył wnukowi – Stefanowi Hertmansowi – własne dzienniki, zapomnienie na pewno nie grozi. Hertmans bowiem, we wspaniałym, wyjątkowo kameralnym i intymnym wydawnictwie „Wojna i terpentyna” odtworzył, ale jednocześnie też stworzył, własny obraz przodka. Zrobił to, wykorzystując przede wszystkim jego diariusze, ale też, co oczywiste, własne wspomnienia. Książka Hertmansa to także, albo przede wszystkim, hołd i wyraz miłości – daleki jednak od bałwochwalczego i poddańczego uniżenia. To także dowód uznania dla wyjątkowo uczciwego i niezłomnego człowieka, któremu przyszło żyć na skraju dwóch epok, któremu też przyszło walczyć w okopach Wielkiej Wojny, dla którego słowo honoru było ważniejsze niż własne życie. I choć musiało minąć wiele lat zanim Stefan Hertmans odważył się sięgnąć po dzienniki dziadka (być może ze względu na zawarte tam informacje, być może musiał dojrzeć to akceptacji własnej tożsamości), to i tak trudno o lepszy i literacko kunsztowniejszy obraz pamięci niż ten, który reprezentuje „Wojna i terpentyna”.
[…] niezłomne, wielkie osobowości, o których mówimy, że już nie istnieją, ponieważ życie utraciło spartańską powściągliwość konieczną, by takie temperamenty mogły dojrzewać i się rozwijać.
Urbain Martien urodził się w 1891, zmarł zaś w 1981. Jak zauważa sam autor: między tymi dwiema datami zdarzyło się niemal wszystko. Dwie wielkie wojny, faszyzm i komunizm, rozwój nowych technologii, rewolucja w sztuce, emancypacja kobiet etc. Jednak doświadczeniem, które wywarło największy wpływ na Urbaina było uczestnictwo w I Wojnie Światowej. To we flandryjskich okopach zyskiwał przyjaciół, by zaraz potem ich stracić, to tam doświadczył bólu i (jak się później okazało) nieuzasadnionego cierpienia i przemocy. To tam też miał „szansę” sprawdzić własną odwagę i granicę. To właśnie bolesne doświadczenia wojenne, ale także dzieciństwo spędzone w biedzie i strachu, ukształtowały ten niezłomny i twardy charakter. Gdy więc umiera jego ukochana, nie wacha się poślubić jej samotnej siostry. Gdyż tak po prostu trzeba! Spełnia swoja powinność – zresztą nie tylko w małżeństwie. Zawsze na miejscu, zawsze na czas. I tylko jedna, ale to jaka pasja!: malarstwo i rysunek, które będą towarzyszyły mu nawet na froncie. Odtrutka na wszystko. Sztuka jako wyzwolenie ducha (nie pierwszy raz zresztą!). Urbain umiera szczęśliwie, w czasie pokoju, w otoczeniu bliskich.
„Wojna i terpentyna” to wybitna powieść z gatunku tych, które kołaczą się w sercu i umyślę czytelnika na długo, na zawsze. Rzadko który pisarz potrafi w tak zacny sposób, jak to czyni Hertmans właśnie, połączyć wspaniały temat z prostotą języka – postać dziadka jest najważniejsza nie zaś nowoczesne eksperymenty językowe. Dodać też należy, że książkę bez wątpienia czyta się jak niejedną powieść przygodową. Bo „Wojna i terpentyna” to działo wyjątkowe po każdym względem!
***
Za książkę dziękuję Wydawnictwu Marginesy