„Seks, betel i czary” Aleksandra Gumowska oraz Malinowski, jesień i lista osobista

Miałam dwa powody, żeby przeczytać tę książkę. Pierwszy to Ryszard Kapuściński, a drugi to Bronisław Malinowski. Wielkim i niezrealizowanym marzeniem Kapuścińskiego (tym, co regularnie tu zaglądają nie muszę przypominać, a nowych gości uczulam, Ryszard moim Mistrzem!) była podróż śladami Malinowskiego. Malinowski zaś, a precyzyjniej jego monumentalne dzieło „Dziennik w ścisłym znaczeniu tego wyrazu”, nieprzeczytane od kilku lat, okupuje moją półkę. Kurzy i kurzy się biedaczysko i rozpaczliwie woła o uwagę. Ale najpierw, trochę propedeutycznie, postanowiłam sięgnąć po książkę Aleksandry Gumowskiej „Seks, batel i czary” zdając sobie sprawę, że to dzieło lżejszego kalibru niż diarystyczne zapiski autora „Życia seksualnego dzikich”. A spotkanie z książką podróżniczą/reporterską Gumowskiej, to całkiem zacna wprawka w dalszą eksploracje tematu. Bowiem autorka, pisze barwnie, ciekawie, bez zadęcia (i wzdęcia), bez pseudointelektualnych frazesów. Zjawisko rzadkie, aczkolwiek mile widziane.

Wyspy Trobriandzkie od czasów Bronisława Malinowskiego, czyli od 1915 roku, to axis mundi antropologów. Miejsce święte, legendarne, do którego pielgrzymowali i nadal pielgrzymują naukowcy, pasjonaci, turyści, różnej maści freaky i poszukiwacze przygód z całego świata. Legenda Malinowskiego, egzotyka miejsca, obietnica wolnej miłości – przyciąga wielu. Kusząca przygoda nie wymaga już takich środków finansowych i takiej logistyki, jak na początku wieku XX. Krążą legendy o bagażu Malinowskiego, że zabrał do kufra i wannę, i ketchup Heinza, i dywany, i niezliczoną liczbę lekarstw, no i oczywiście sławne stukartkowe notesy z kremowego papieru, w których antropolog robił notatki z podróży. A co tak dzielnie notował? A na przykład to, że autochtoni nie są wcale gorsi od angielskiego dżentelmena spacerującego londyńską ulicą. I również kilka słów o tym, żeby poznać dobrze jakoś kulturę, należy w niej uczestniczyć, być jej członkiem (choćby przez chwilę, np. 2 lata), ba! Należy nauczyć się miejscowego języka. Prawie jak Kopernik w astronomii, prawie jak Maradona w piłce nożnej – takiego przełomu ten człek dokonał! I tylko we wspomnianym „Dzienniku…” pisał, że wszystko na wyspie go wkurza (deszcz, niewygody, hałas dżungli etc.), a mieszkańcy denerwują ponad miarę… . [ale o tym innym razem].

Tekst Gumowskiej, który w dużej części mierzy się z legendą antropologa, przedstawia nam, co oczywiste, współczesny obraz Wysp Trobrianda. A jaki on jest? Mieszkańcy nie porzucili tradycji (wbrew kasandrycznym przepowiednią badaczy zajmujących się tematem) – nadal z radością oddają się magii, żują betel, a seks nadal stanowi bardzo ważny element kultury. Na wyspie brakuje prądu, bieżącej wody i innych (nie)zbędnych udogodnień współczesnej cywilizacji. Turystyka stanowi ważne źródło zarobku, dumą napawa każdego mieszkańca własny, zadbany ogród, ale także cieszy blaszany dach i telefon komórkowy. W tym zakątku świata czas (prawie) się zatrzymał. I tylko szkoda, że w Europie tak szybko zasuwa. Warto sięgnąć po tę książkę. Szczególnie zaś przed nowym tygodniem prac i zająć.

***

Jesień

Tego roku jesień zapowiada się smakowicie. Stasiuk i Miłoszewski w Poznaniu. Moja obecność na Targach Książki w Krakowie i wrześniowy wyjazd do Warszawy na spotkanie/debatę blogerów w siedzibie „Książek. Magazynu do Czytania”. Prawda, że fajowsko?

***

Lista/łańcuszek

Od jakiegoś czasu trwa na facebooku łańcuszek, który polega na podaniu swoich 10 ulubionych/wyjątkowych książek. Mnie do zabawy zaprosiła Paulina z „Miasta książek” i Gosia G.

Świetna inicjatywa, bardzo inspirująca. Już podpatrzyłam od innych uczestników zabawy kilka tytułów i zrobiła sobie listę książek, które chciałabym przeczytać. A poniżej ponownie przedstawiam swoją, bo z nie wszystkimi jestem w kontakcie fb. .. Może kogoś zainspiruję 🙂

 Moja lista:

  • „Cesarz” Ryszarda Kapuścińskiego. Fragmenty „Cesarza” znam na pamięć. Posiadam trzy egzemplarze tej książki. Jak dziecko płakałam po śmierci autora. Kapuściński jest genialnym pisarzem. Ta książka jest tego najlepszym dowodem. Treść i forma powalają na kolana.
  • „Nowoczesność i zagłada” Zygmunta Baumana. Książka o Holokauście. O tym, że nic nigdy nie dzieje się przez przypadek. Przełomowa lektura, która pozwoliła mi zrozumieć wiele rzeczy.
  • „Fikcje” Borges. „Mówić to popadać w tautologie…”
  • Andrzej Stasiuk – wszystko! Za nieustanne dziwienie się światu. Za pisarstwo podszewkowe, za antyintelektualizm, zmysły, za niecne konszachty z naturą…
  • Raymond Chandler „Długie pożegnanie”. Od tej książki, od tego pisarza zaczęłam moją przygodę z literaturą kryminalną. A postać i teksty Philipa Marlowe to mistrzostwo świata.
  • „Piaskowa góra” Joanna Bator. Dzięki tej książce na nowo odkryłam i uwierzyłam w polską literaturę piękną.
  • „Bóg zapłać” Wojciech Tochman. Nie ma lepszych reportaży o Polsce niż te zawarte w tomie „Bóg zapłać”. Tochmana cenię za precyzyjność i bezkompromisowość.
  • „Czarnobylska modlitwa” Swietłany Aleksijewicz. Jak czytałam tę książkę płakałam. Jej fragmenty pamiętam do dziś. Książka, która pokazuje dramat człowieka, którego życie nic nie znaczy w obliczu politycznych rozgrywek.
  • „Sto lat samotności” Marqueza. To jedna z niewielu książek, którą przeczytałam dwa razy. Niesamowity był/jest dla mnie klimat, historia i postacie. Tę książkę po prostu trzeba znać!
  • I ostatnia książka to dość świeża pozycja, ale uważam, że bez problemu wytrzyma próbę czasu: „Moja walka. Księga 1” Karl Ove Knausgård. Bo przeczytałam ją jednym tchem! Bo jest genialna. Bo z niecierpliwością czekam  na kolejny tom.

 

6 komentarzy

  1. Sto lat samotności to też jest książka jedna z nielicznych, którą przeczytałam więcej niż raz (niezliczoną ilość zaliczył "Lesio" i "Jezioro osobliwości". Z Marqueza po raz drugi przeczytałam jeszcze "Miłość w czasach zarazy". I to jest chyba mój ulubiony tytuł. Choć Sto lat było pierwsze. Sto lat było doświadczeniem formującym po prostu. "Piaskowa góra" tak. Faktycznie można odzyskać wiarę! "Czarnobylska modlitwa" też płakałam (a mnie wzruszyć podczas czytania ciężko), ta książka wręcz boli! I Karl Ove też tak!!
    Pozdrawiam Papryczka (czasem jeszcze zachodzę na blogi, za którymi tęsknie i coś tam napisze).

Skomentuj kultur-alnie Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *