Stasiuk i jego (moja) prowincja

Miało być dziś o Witkowskim i jego „Drwalu” („Czasami jednak myślałem, że aby być szczęśliwym, trzeba po prostu czytać wszystkie książki Zygmunta Baumana…”), potem o Tadeuszu Kotarbińskim (uzupełniam filozoficzne braki w wykształceniu), ale jak zwykle/niezwykle będzie o Stasiuku. Bo Stasiuk zdecydowanie lepiej wpasowuje się w moją wczesnozimową refleksję i melancholię niż prakseologia profesora Kotarbińskiego. Stasiuk to przecież mój tożsamy, duchowy brat. I jeśli w „Nie ma ekspresów przy żółtych drogach” pisze o marcu: „My, środkowi Europejczycy, ofiary klimatu umiarkowanego. I leżąc na słońcu, dostajemy jakichś paskudnych chorób, bo przecież słońce jest owszem-owszem, ale ziemia jeszcze zmarznięta na metr w głąb” – to odnoszę wrażenie, że autor trafia w samo sedno mych grudniowych rozważań. Aura bowiem, trzymając nas w zawieszeniu pomiędzy wszelkim działaniem a zimowym letargiem mami nadzieją na „bezkrwawą”, ciepłą zimę. Lecz pogoda to tylko pretekst, wyjściowa stasiukowych rozważań nad kondycją świata, dalej nad stanem szeroko pojętej polskości. I w końcu  Stasiuk – apologeta prowincji. Bardzo jest on mój. Bardzo to wszystko po „mojemu” napisane.

Stasiuk przywrócił mnie prowincji. Przypomniał jak pachnie wrzesień na wsi. Jak dobrze czuć na skórze dotyk zimnej, źródlanej wody. Wszystko to niezwykłe, niedostrzegalne a zarazem po kres uniwersalne: „Tak, siedzieć na rynku nieznanego miasteczka albo wsi w obcym kraju to jak czytać piękną książkę. Trochę się rozumie, ale resztę trzeba sobie wyobrażać”. Po Stasiuk to piewca wszystkiego co dalekie, zapomniane, jednocześnie prawdziwe i prowincjonale właśnie. Dróg, przy których trudno szukać ekspresów i cywilizacji. Zagorzały przeciwnik bezmyślnego konsumpcjonizmu. Wielbiciel naturalizmu i polskiej niefrasobliwości, ojczyzny „która ma gdzieś to, żeby być ładna”. Gloryfikator życia, dobrej śmierci i pamięci –  to Stasiuk właśnie.

„Nie ma ekspresów przy żółtych drogach” to zbiór kilkudziesięciu drobnych form literackich, które zaistniały już wcześniej na łamach m.in. „Tygodnika Powszechnego”, czy  „Art&Business” i które stanowią, jak autor sam przekonuje na okładce książki, pewne życiowe i literackie podsumowanie. Książka, w której znalazło się także miejsce dla Terzaniego, Herty Müller, Nikifora i wielu innych nie mniej ważnych postaci i miejsc. Wybitna publikacja wybitnego autora. Kłaniam się w pas.

A grudniowa melancholia przeminie, jak zawsze zresztą- „(…) ponieważ czasami wydaje nam się jak powinna wyglądać sprawiedliwość świata”.

*** 

Niedługo tj. 30 grudnia „God save the book” kończy 4 lata.  Zapraszam zatem w poniedziałek na urodzinowe uroczystości. Do zobaczenia! 🙂

4 komentarze

  1. "Nie ma ekspresow…" wyciagnalem w tym roku spod zywej, pachnacej choinki. Ksiazka Stasiuka byla tam wsrod 10-ciu innych Czarnego.
    A teraz dzieki tym krotkim formom rozczytuje sie w niej z rana przy kawie, z wieczora przy winie. I chodza za mna te teksty, bo piekne sa, bo Stasiuk ma nam duzo do powiedzenia. I dobrze, niech nie ustaje i wciaz mowi i wciaz pisze.

Skomentuj pietia Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *