Prozatorskie (i recenzenckie) fiksum-dyrdum

Czasami dobra rasowa beletrystyka jest dla Czytelnika tym, czym dla spragnionego w letni i niemożliwie upalny dzień szklanka zimnej źródlanej wody. Pobudza zmysły, przynosi ukojenie, pozwala zapomnieć o niedogodnościach świata zewnętrznego. Czasami, lecz nie zawsze. Czasami bowiem woda okazuje się niesmaczna i niezdatna do picia. A książka, no cóż, a książka okazuje się być całkowitym literackim nieporozumieniem. Witam zatem w nieudolnie wykreowanym literackim świecie Pata Conroya. I z góry przepraszam za niemożebną ironię.

Książka amerykańskiego pisarza to wielowątkowa opowieść o rodzinie Jacka McCalla. Bohater wychowany w konserwatywnym miasteczku Waterford, po samobójczej śmierci żony postanawia wraz z kilkuletnią córką Leah wyjechać do Włoch. Jak najdalej od toksycznej rodziny, jak najdalej od teściów, którzy za wszelka cenę chcą odebrać ojcu dziecko. W Rzymie bohater odnajduje upragniony spokój i stabilizacje. Jego przecudowna, zjawiskowa, dobra i nad wyraz mądra córka (kropka w kropkę podobna do zmarłej matki!) szybko zaprzyjaźnia się ze wszystkimi mieszkańcami okolicy. Jack bez problemu znajduje zatrudnienie pisząc do amerykańskich periodyków eseje o europejskiej kuchni oraz wydając przewodniki turystyczne. Życie tych dwojga toczy się niespiesznie i niezobowiązująco do czasu, gdy demony przeszłości nakazują powrócić Jackowi do wspaniałego kraju, jakim jest w jego oczach i sercu Ameryka. Choroba matki, alkoholizm ojca, przyjaciel w potrzasku, zagrożone żółwie morskie, niesforny brat schizofrenik, echa wojny w Wietnamie, pozbawiany uczyć przyjaciel kandydujący na stanowisko gubernatora, nie ułatwiają życia Jackowi. Biedak musi więc stawić czoło wielu przeciwnością losu. Na szczęście jest posiadaczem tzw. amerykańskiego ducha, synem srogiej i wymagającej ziemi Karoliny Południowej (mój „ulubiony” fragment: „Ameryka jest wystarczająco dobrym krajem, żeby ginąć dla niej nawet wtedy, kiedy nie ma racji”!) dlatego powieść siłą rzecz kończy się przerażająco szczęśliwie.

Można jednakże docenić autora za podjęcie wyzwania całościowego opisania sporego kawałka historii Karoliny Południowej w okresie wojny wietnamskiej, ruchów hippisowskich, czy też integracji emigracji Holocaustu. Szkoda tylko, że próba przedstawienia tak ważnych kulturowo problemów ocieka literackim lukrem i prozaiczną sztampą. Nieskazitelny pierwszoplanowy bohater, przewidywalne zakończenie, mało wyraziste i przekonujące dialogi, quasi kryminalna fabuła, a co najgorsze błędy merytoryczne odnośnie historii II Wojny Światowej – wszystko to nie pozwala Czytelnikowi rozkoszować się tekstem. Zatem spokojnie można przejść do porządku dziennego nie zaznajamiając się z wydawnictwem „Muzyka plaży”. Kropka!

 

23 komentarze

    1. Tylko najpierw przeczytaj książkę, na prawdę jest tego warta. Fil wspaniały, ale z książką (moim skromnym zdaniem) zdecydowanie przegrywa. Jedna pozycja Conroya mi nie podpasowała- co z meczem w treści, nawet tytułu nie kojarze, a poza tym dla mnie rewelacja, podobnie, jak Shaw czy degal.

  1. Bardzo lubię ten moment przed nagrodami – czytałam dopiero 2 książki z listy – "Drwala" i "Lalki w ogniu" – myślę, że obie niekoniecznie powinny wygrać – nie były to olśnienia, a już w ogóle "Drwal". Oczywiście to moje zdanie, a na resztę książek już się czaję :)"Muzyki plaży" nie przeczytam – jest tyle innych książek, które są warte przeczytania. Aha – przeczytałam po "Azazelu" "Gambit turecki" – nadal Akunin mnie nie powala, spróbuję jeszcze jedną i jak wrażenia się nie zmienią powiem pass :)Już bardziej mi sie podobał kryminał Johana Theorina "Zmierzch" – polecam! Nie jest o wampirach jakby mógł zasugerować tytuł 😉
    banita

    1. Banita –
      słyszałam wiele dobrego o "Zmierzchu" – muszę się rozejrzeć.

      dla mnie dobrym kandydatem do nagrody Nike jest również "Saturn" 🙂
      Mam kilku faworytów, ale mógłby kurczę zwyciężyć reportaż 🙂

      I po raz trzeci trzymam kciuki za Akunina 🙂

      Serdeczności 🙂

  2. "Księcia przypływów" oglądałam po raz pierwszy w kinie ok 20 lat temu – i wcisnął mnie w fotel. Potem wracałam do niego kilkakrotnie. Jeden z najlepszych filmów życia mojego, ale…
    Jest ale, bo dawno nie powtarzałam go sobie i nie wiem czy wywarłby teraz na mnie podobne wrażenie.
    Wtedy jednak – jak napisałam – jeden z najpiękniejszych filmów mojej młodości.
    Książki żadnej tego autora nie czytałam.
    Pozdrawiam.

  3. Mocna ta dwudziestka w tym roku. Czekam na wrzesień na siódemkę finałową, choć podejrzewam,że w finale znajdą się książki,którym kibicuję. Świetne są biografie, ale reportaże również. Dobry to był rok dla literatury

    1. Mag –
      faktycznie. Samej pewnie trudno byłoby mi się zdecydować na jeden konkretny tytuł. Trzyma też kciuki za Franaszka. Ale niech wygra Ostałowska lub Springer. Szalenie bym się cieszyła 🙂
      Polska literatura ma się wyjątkowo dobrze 🙂

      Serdeczności wielkie :0

  4. 'Książę przypływów' to był naczelny łzawiec z początków lat 90…
    Natomiast bardzo podobał mi się 'Great Santini' Conroya, zarówno książka jak i film. Niestety jedyne co pamiętam to zabawną scenę wymiotowania jogurtem głównego bohatera , co może znaczyć że albo a)powinnam sobie pozycję ową przypomnieć albo b) nie powinnam pisać komentarzy pod wpływem li tylko sentymentu. 😉
    Tak czy siak pozdrawiam.

  5. Książka "Książę przypływów" ogromnie mi się podobała. I jeszcze "Wielki Santini". "Na Południe od Broad" – ciekawa, ale gorsza.
    Słaba powieść Conroya to "Fatalny sezon". Rozwlekłe, nudne opisy meczów sprawiają, że trudno czyta się tę książkę.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *